środa, 30 marca 2016

"Ostatnie dni Królika" - wspaniała powieść Anny McPartlin

Dawno, dawno temu... na przełomie listopada i grudnia 2015 r. ;) ... wzięłam udział w BookAThonowym tygodniu czytelniczym. Planowałam przeczytać w ciągu tego czasu 4 książki. Niestety nie udało mi się "pożreć" ich wszystkich. Zostały "Ostatnie dni Królika". Przeczytałam jakieś sto stron, i ze względu na inne pilne lektury (i chyba również sytuację życiową), musiałam chwilowo odłożyć ją na bok.
Tegoroczne Święta Wielkanocne spędziłam z książką "Chilli" Poli Rewako, a gdy ją ukończyłam, chwyciłam w końcu po tak długo czekające na lekturę "Ostatnie dni Królika". Co mogę powiedzieć dziś o tej książce?

 Mój BookAThonowy stosik

Fabuła w wielkim skrócie

Tytułowy Królik (zwana tak przez rodzinę) to czterdziestoletnia Mia Hayes, która po kilku latach walki z rakiem trafia do hospicjum, aby przeżyć w nim ostatnie dni. Mia w całym swoim ogromnym cierpieniu ma to szczęście, iż umiera otoczona bliskimi. Każdego dnia odwiedzają ją córka (która jeszcze nie wie o poważnym stanie mamy), rodzice, rodzeństwo, dalsza rodzina oraz jej najbliższa przyjaciółka.
Historia ta to powieść o konieczności pogodzenia się z chorobą i nieuniknioną śmiercią jednej z najbliższych osób. To książka o rodzinie, miłości i przyjaźni.

Jak oceniam "Ostatnie dni Królika"?

Nie napiszę wiele, gdyż w przypadku tej książki nadmierna liczba słów wydaje mi się zbyteczna.
"Ostatnie dni Królika" to piękna, wzruszająca, smutna i jednocześnie ciepła powieść. Wraz z jej bohaterami (Mią, jej rodzicami, rodzeństwem, córką i przyjaciółką) wspominamy życie Królika, jej nieżyjącego już przyjaciela Johnny'ego, towarzyszymy rodzinie Mii w ich zmaganiach związanych z jej chorobą, aż w końcu stajemy twarzą w twarz z okrutną, nieuniknioną prawdą, jaką jest zbliżająca się śmierć kobiety. Towarzyszymy Mii w jej bólu, strachu o dalsze życie córeczki bez jej udziału i pożegnaniach z bliskimi.
Książka wzrusza ogromnie, niejednokrotnie do łez.

"- No mów, Króliku. - Grace nie dawała za wygraną. - Opowiadaj.
-No normalnie: siedziałam w ubikacji, zobaczyłam krew, zawołałam mamę.
-Dobra. - Davey podniósł się z krzesła. - Wystarczy. Idę na stołówkę.
Kiedy wyszedł, Molly nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu.
-Pamiętam to – przyznała. - Miałaś dziesięć lat i wrzeszczałaś jak opętana. Siedziałaś na kiblu i krzyczałaś, że umierasz...
Oczy Królika momentalnie wypełniły się łzami. W pokoju zapadła cisza.
-Nie... nie chciałam tego powiedzieć – przeprosiła niepewnie Molly. - Nie powinnam.
Znów zamilkły. Wszystkie trzy wbijały wzrok w podłogę. I to właśnie w tej chwili Królik pogodziła się z prawdą.
-Mamo – odezwała się z wyraźnym drżeniem w głosie. - Popatrz na mnie. Proszę, mamo.
Molly nabrała tchu i spojrzała w oczy swojego najmłodszego dziecka.
-Myślę, że to już naprawdę koniec, mamo. Umieram.
Pomimo tytanowych wkrętów w biodrach matka zerwała się na nogi w ułamku sekundy i wzięła córkę w objęcia.
-Wiem, kochanie. Wiem – wyszlochała.
-Strasznie cię przepraszam – szepnęła Królik, a Grace poczuła piekące łzy płynące po policzkach.
-Nie przepraszaj, kochanie. - Molly pogładziła ją po głowie. - Wiesz, że wszyscy cię kochamy."

Powieść ta, mimo trudnego tematu, nie jest jednak wypełniona wyłącznie smutkiem i łzami. Często podczas jej czytania uśmiechałam się, a nieraz nawet zaśmiałam się w głos, słuchając prowadzonych przy łóżku chorej rozmów lub czytając rodzinne wspomnienia. Jednym z przykładów takiej historii jest ta, gdy pięcioletnia Mia wpadła do niezabezpieczonego kanału, z którego trudno było ją wydostać. Szczęśliwie jednak wciąż było ją widać, dzięki czemu odnalazła ją siostra - Grace.

"Przywołała rodziców krzykiem, pojawili się natychmiast, razem z właścicielem gospodarstwa. (...) Kiedy zajrzała do kanału, siostra sprawiała wrażenie całkiem spokojnej.
-Wszystko w porządku? - zapytała.
-Bucik mi się zepsuł – wyjaśniła Królik.
Gospodarz zaczął ją uspokajać, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Dopiero wtedy dziewczynka zrozumiała, że istniała jakaś inna możliwość i wybuchła płaczem, wciąż powtarzając, że zepsuła sobie bucik.
-To nic takiego, kochanie – próbowała ją pocieszyć Molly.
-Ale to moje ulubione – szlochała najmłodsza córka. - I nie umiem stąd wyjść.
-Wydostaniemy cię – obiecała matka.
Gospodarz poszedł po strażaków, Jack krążył tam i z powrotem, mamrocąc coś pod nosem, Grace plotła wianki z kwiatków, siedząc na trawie, a Molly zaczęła opowiadać dzieciom o dziewczynce, która wpadła do studni. Starsza wsłuchiwała się w jej słowa, pilnując kolejnych splotów. Dziewczynka z opowieści była bardzo dzielna i w ogóle nie płakała. Czekała cierpliwie, wiedząc, że trzeba czasu, by ktoś przyszedł i ją uwolnił. Na dodatek była bardzo zabawna i potrafiła opowiadać historie, które rozśmieszały wszystkich zgromadzonych przy studni.
-Jakie historie? - dopytywała z głębi kanału Królik.
-Ty mi powiedz, kochanie – zaproponowała Molly.
Córka zastanawiała się przez minutę.
-Była sobie dziewczynka, która nazywała się Królik i miała bardzo złe nawyki, a kiedyś się zagapiła i rozpieprzyła sobie bucik, a potem dostała karę, bo mówiła brzydkie wyrazy.
Grace jeszcze nigdy nie słyszała, by siostra używała takich słów, i wiedziała, że nie powinna tak mówić, tylko mama mogła. Odłożyła wianek z nadzieją, że za chwilę wybuchnie awantura, nic takiego się jednak nie stało. Zamiast tego Molly zaniosła się śmiechem."


Urzekła mnie bliskość całej rodziny. To w jaki sposób krewni, mimo wciąż towarzyszącego im, okrutnego bólu, wspierali córkę i siostrę. Starali się nie użalać, choć serca niejednokrotnie pękały im z żalu. Zamiast tego towarzyszyli jej, pomagali, rozbawiali. W obliczu tragedii nie uciekli, nie unikali chorej nawet gdy sami nie radzili sobie z sytuacją, lecz towarzyszyli jej do końca.
"Ostatnie dni Królika" to przepiękna powieść o miłości, przyjaźni, macierzyństwie, chorobie i śmierci. Przypomina nam o tym, co w życiu jest naprawdę ważne.
Szczerze ją polecam!

  

piątek, 25 marca 2016

Mamuśka powraca ze świata magii - recenzja książki "Łowczyni" Virginii Boecker

Jakiś czas temu zapowiadałam Wam, iż dzięki Wydawnictwu


będę miała przyjemność przeczytać książkę "Łowczyni" Virginii Boecker. Dziś ogromnie cieszę się, iż ta właśnie pozycja trafiła w moje ręce. Jednocześnie ciężko mi na sercu bo będę musiała rozstać się z jej bohaterami. :(( Pocieszam się jednak, że to nie koniec mojej przygody z "Łowczyni", bo za czas jakiś pojawić ma się jej kontynuacja. :D
Ponad to fakt, iż moja przygoda z książką się skończyła jest dobrą wiadomością dla blogerów książkowych. Dlaczego? Otóż... książka jest tak fantastyczna, iż za zgodą wyd. Jaguar postanowiłam przeprowadzić Book Tour z "Łowczyni" w roli głównej. :D Zainteresowanych blogerów już dziś zapraszam do śledzenia Mamuśkowych różności, bo lada dzień pojawi się informacja o podróży tego tytułu do Was, a dziś zapraszam wszystkich czytelników na moją recenzję książki. Tylko jak tu się nie rozpisywać przy tak świetnej pozycji?  


Krótko o fabule

Wyobraźcie sobie XVI-wieczną Anglię. Znajdujemy się na zatłoczonym placu w Upminster. Właśnie w tej chwili mają spłonąć na stosie trzej schwytani czarnoksiężnicy i cztery wiedźmy. Na skraju placu stoi 16-letnia, niska, blondwłosa dziewczyna. To Elizabeth – łowczyni czarownic, która za moment, wraz ze swym przyjacielem Calebem, wyruszy na kolejne polowanie. Elizabeth i Caleb to zaufani łowcy, pracujący pod wodzą księcia Norfolku, lorda Blackwella, będącego wujem samego króla (Malcolma).
Wydawałoby się, iż sytuacja naszej bohaterki (mimo oczywistych trudności jakie spotykają ją w pracy ;) ) jest jasna i stabilna, a jednak... już wkrótce cały jej świat zostaje wywrócony do góry nogami. Elizabeth, posądzona o czary, zostaje pojmana i osadzona w więzieniu Fleet. Co więcej... tym razem właśnie nasza łowczyni jest skazana na śmierć poprzez spalenie na stosie. Na szczęście zostaje uwolniona z aresztu. Jak się okazuje jednak, nie przez przyjaciół, nie przez Caleba, któremu tak bardzo ufała, lecz przez czarnoksiężnika. Nagle nasza łowczyni trafia do domu, w którym o jej życie i zdrowie zabiegają: nekromanta, wiedźma, uzdrowiciel... – osoby, które dotąd uważała za swoich zaciekłych wrogów.
Dlaczego Elizabeth trafiła do domu czarnoksiężnika? Czy może ufać jego mieszkańcom? A może czym prędzej powinna stamtąd uciec? Odpowiedź na te pytania poznajemy zagłębiając się w treść doskonałej przygodówki, jaką jest "The Witch Hunter. Łowczyni".

Moja opinia o książce


Książka porwała mnie nieomal od pierwszych stron. Od jakiegoś czasu miałam ogrooomną chęć poczytać o magii, czarodziejach i wiedźmach. Od tej pozycji otrzymałam o wiele więcej. Mamy tu bowiem nie tylko: łowców, nekromantów i czarownice, ale również: pirata (skradł moje serce brutal :D ), uzdrowiciela, wieszczkę (oj, zaskoczyła mnie jej osoba niesamowicie), ducha, zjawę, a gdzieś w tle także: nimfy, ghule i demony. Mnóstwo ciekawych osobowości. Ci stojący po stronie dobra budzili we mnie moc ciepłych, przyjaznych uczuć, źli – powodowali złość i lęk.
Książka wywołuje w czytelniku mnóstwo emocji. Nie sposób było by czytać ją bez zaangażowania. Poprzez całą lekturę naprzemiennie odczuwałam to radość, wzruszenie, to znów smutek, czy strach. Momentami towarzyszyło mi niewyobrażalne napięcie. Brakowało mi tchu, a na moim ciele pojawiały się dreszcze, jak bym sama była uczestnikiem opisanych wydarzeń. Od czasu do czasu z moich ust wydobywały się słowa zaskoczenia (których jednak tutaj nie przytoczę ;) ), gdy autorka zdumiewała mnie nagłymi zwrotami akcji.
Przez całą powieść kibicowałam bohaterce i jej przyjaciołom w realizacji planów. Z każdą stroną, gdy poznawałam ich bliżej, darzyłam większą sympatią. Ich jednak nie dawało się nie pokochać, albowiem każdy miał w sobie coś wyjątkowego, przez co nieodwołalnie trafiał do mojego serducha. ;) Ogromna ciekawość prowadziła mnie przez kolejne strony książki. Jak rozwinie się sytuacja? Czy Elizabeth spełni swoją misję? Czy Caleb, jej wieloletni przyjaciel, wciąż jest po jej stronie, czy raczej powinna go unikać? Ze strony na stronę moje zainteresowanie rosło i nagle okazało się, że to już koniec, że na kolejne przygody Elizabeth i jej przyjaciół przyjdzie mi poczekać. Ech...
Warto zwrócić również uwagę na to, iż na każde zadane w książce pytanie – autorka udzieliła odpowiedzi. Żaden z poruszonych wątków nie pozostał bez wyjaśnienia. Kolejne zagadnienia, tajemnice, ostatecznie zostały rozwiązane łącząc się w jedną, ogromnie ciekawą i sensowną całość. Wykreowany świat został od początku do końca dokładnie przemyślany i tak przedstawiony, podobnie jak i poszczególne postacie występujące w książce.
Przygodówkę tę porównałabym (choć to nie to samo i oczywiście nie każdy musi się ze mną zgodzić) do "Igrzysk śmierci", które pokochałam. Z jedną różnicą – o wiele łatwiej skupić się jest na jej treści podczas czytania. Przy "Igrzyskach..." potrzebowałam ciszy, by łatwiej skoncentrować się na treści, w świat "Łowczyni" zapadałam się całkowicie, obojętnie kiedy wzięłam ją do rąk. Gdy ją pochłaniałam nie przeszkadzał mi ani włączony telewizor, ani harmider domowy.
Lektura "Łowczyni" była wspaniałą przygodą i właśnie dlatego (za zgodą cudownego wydawnictwa Jaguar) pragnę podzielić się nią z blogerami, którzy w zamian za przeczytanie napiszą jej recenzję na swoich blogach. Ale Wy przecież doskonale wiecie na czym polega Book Tour. ;)) O rozpoczęciu akcji poinformuję Was już wkrótce.


I jak, moi kochani? Skusicie się na lekturę "Łowczyni"? A może już ją czytaliście? Podzielacie mój entuzjazm? :D


niedziela, 20 marca 2016

Okiem przez historię - moja recenzja "Królów przeklętych"

W czasach szkolnych historia nie należała do moich mocnych stron. Masa liczb, dat, wydarzeń – suchych faktów, którymi nabija się głowy uczniom – bardzo opornie trafiała do mojej pamięci. ;) Po mniej więcej 15 latach od zakończenia edukacji zdecydowałam się sięgnąć po popularną ostatnio (ze względu na jej wznowienie) książkę historyczną. Ta pozycja to "Królowie przeklęci" Maurice'a Druona. Dziś zapraszam Was na moją ocenę tej pozycji. :)


Kilka słów na temat fabuły.

Dwóch templariuszy, wielki mistrz Jakub de Molay i prowincjał Normandii Gotfryd de Charnay, na podstawie wymuszonych torturami zeznań, zostaje skazanych na śmierć poprzez spalenie na stosie. W chwili wykonywania wyroku...

"Niespodziewanie głos wielkiego mistrza przebił się przez zasłonę ognia i dosięgnął każdego z osobna, jakby templariusz zwracał się do wszystkich. Z zadziwiającą mocą, którą już pokazał przed Notre Dame, Jakub de Molay wykrzyknął:
-Hańba! Hańba! Patrzycie, jak giną niewinni, bądźcie przeklęci! Bóg was osądzi.
Dosięgnął go płomień, paląc jego brodę, włosy, w sekundę pożerając papierowy czepiec. Przerażony tłum zamilkł. Wydawało się, że w ogniu umiera szalony prorok. Potworny głos wydobył się z twarzy w ogniu:
-Papieżu Klemensie!... Rycerzu Wilhelmie!... Królu Filipie!... Powołuję Was przed sąd Boży, przed którym zjawicie się w ciągu roku, aby otrzymać słuszną karę! Przeklinam was! Niech wasze rody będą przeklęte aż do trzynastego pokolenia!...
Płomienie ogarnęły usta wielkiego mistrza, dusząc ostatni krzyk starca. Potem przez chwilę, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność, walczył ze śmiercią. Wreszcie sznur pękł, jego ciało zgięło się i upadło w żar. Tylko jego wyciągnięta, do szczytu szczerniała ręka wystawała z płonącego stosu."

Ten właśnie moment staje się dla nas początkiem historii francuskich władców: Filipa IV Pięknego, Ludwika X Kłótliwego, ich bliższych i dalszych krewnych, współpracowników, przyjaciół i wrogów. Od tej chwili poznajemy historię "Królów przeklętych".

Moja opinia o książce

Książka składa się z trzech części, a mianowicie: "Król z żelaza", "Zamordowana królowa" oraz "Trucizna królewska". Na jej końcu znajdują się noty historyczne odwołujące się do przypisów w książce. Warto je śledzić podczas czytania, by bliżej poznać i zrozumieć ważne pojęcia oraz zobrazować sobie opisane wydarzenia (z ich dokładnymi lub przybliżonymi datami) dotyczące historii Francji. Za notami historycznymi znajdują się drzewa genealogiczne, dzięki którym zdecydowanie łatwiej można zorientować się, kto jest kim w powieści, albowiem do czynienia mamy tutaj z całą feerią różnorakich osobowości. Ja początkowo miałam problem z orientacją w tym, kto odgrywa jaką rolę na łamach książki i robiłam notatki na ten temat. Na szczęście dość szybko "wkręciłam się" w fabułę i później bez problemu odróżniałam bohaterów, ich sympatie i antypatie. Warto jednak zwrócić uwagę na wspomniane drzewa genealogiczne, ponieważ oszczędzą one czytającemu zagubienia, które mi towarzyszyło w początkach przygody z "Królami przeklętymi". 


Historia "Królów przeklętych" zupełnie nie kojarzy mi się z historią, jakiej uczono nas w szkole. Czytając książkę miałam raczej wrażenie poznawania kolejnych kart arcyciekawej powieści. Powieści, w której występują: królowie i królowe, ich rodziny, oddani im podwładni (ministrowie, koadiutorzy, dowódcy...), kochanki oraz kochankowie. Na jej łamach spotykamy: zakonników, bankierów, szlachtę oraz zwykłych obywateli, którzy niejednokrotnie muszą zmagać się z własnymi problemami, ogromnymi podatkami, biedą i śmiercią, podczas gdy królowie opływają w dostatki niemiłosiernie zadłużając skarb państwa.
"Królowie przeklęci" to lektura pełna: zdrad, intryg i knowań, nienawiści, bezwzględnej walki o władzę i wpływy. Tutaj niczyja pozycja nie jest pewna, a żadna z osób nie jest powszechnie szanowana. Dla jednych król wydaje się być sprawiedliwym, wspaniałym władcą, gdy tymczasem inni życzą mu rychłej śmierci. Jednego dnia bohaterowie wynoszeni są na postument, kolejnego upadają na samo dno. Nikt nie może być pewien nikogo i niczego. Potwierdza to historia templariuszy, którzy powszechnie cenieni przez króla i przez państwo – nagle, kompletnie niespodziewanie, na podstawie nieprawdziwych oskarżeń, zostają postawieni przed sąd, skazani na tortury, a następnie na śmierć. Podobnie, kiedy umiera król, najbliżsi i oddani jemu współpracownicy, nagle, w wyniku intryg, mogą zostać oskarżeni przez jego następcę o nieuczciwe kierowanie sprawami państwa. Ich los, w momencie śmierci ich władcy, jest niepewny. To nie jest świat z bajek, gdzie królowa, u boku kochającego męża, wielbiona przez tłumy, opływa w dostatki. To historia prawdziwych władców – w której żony i mężowie zostają poślubieni sobie ze względu na pochodzenie oraz stan posiadania. Tu nie ma mowy o miłości i długim oraz szczęśliwym życiu.
Po śmierci monarchy, często nagłej (śmierci przecież nikt nie planuje), w wieku lat 18 – dwudziestu kilku, jako następca, młody król zasiada na tronie i musi przejąć sprawy państwa. Sprawy o których często nie ma pojęcia, z którymi spotyka się niejednokrotnie po raz pierwszy. Oczywiście nowemu władcy towarzyszą doradcy (ministrowie, członkowie rodziny i spoza niej). Komu jednak należy wierzyć? Kto ma w danej kwestii rację? Nie jest prostą sprawą być królem. Jak okazuje się, niełatwo również jest być władcy poślubioną.

Książka podczas czytania wymaga skupienia. Raczej nie potrafiłabym jej czytać przy włączonym telewizorze lub podczas krótkich przerw w pracy. Jednak, gdy już można się na niej skoncentrować – otwiera przed nami naprawdę interesujące światy. Barwne, nieraz dość drastyczne opisy – zapierają dech w piersiach i sprawiają, iż z łatwością jesteśmy w stanie je sobie wyobrazić. Ta powieść budzi emocje. Nie sposób chłonąć ją bez zaangażowania. Czytając jeden z opisów przedstawiający śmierć pewnych braci miałam ciarki na ciele. Żal mi ich było, ponieważ zdążyłam już ich polubić. Co z tego, iż postępowali niecnie. ;)
Krew się ściele na kartach książki, śmierć towarzyszy nam bezustannie. Przyzwyczajamy się do bohaterów. Jednych darzymy sympatią, innych najchętniej sami pozbawilibyśmy życia i nie wiemy, w którym momencie przyjdzie nagle nam się z nimi pożegnać. Niestety także z tymi, których zdążyliśmy polubić.

Ogromnie podoba mi się zastosowanie w książce narracji wieloosobowej. Dzięki niej możemy poznać tę samą historię z punktu widzenia różnych postaci. Ogromnie spodobało mi się również przedstawianie przez autora myśli poszczególnych bohaterów, dzięki czemu ci ostatni stają się nam bliżsi. Czasem, słuchając powieści z różnych ust – sama zastanawiałam się czy dana osoba jest bohaterem pozytywnym, czy negatywnym i nie zawsze potrafiłam odpowiedzieć sobie na to pytanie. Bardzo mi się to spodobało. Człowiek przecież nie jest z założenia tylko dobry lub wyłącznie zły. Każdy z nas czasem kieruje się emocjami, stawia swoje sprawy ponad potrzeby innych, nikt z nas nie jest całkowicie pozbawiony własnych uczuć, emocji czy pragnień.

Bohaterowie są różnorodni i barwni. Jednych z nich lubimy, innych nie znosimy i złoszczą nas, gdy tylko pojawiają się na kartach powieści. Co do jeszcze innych trudno się nam ustosunkować jednoznacznie. Jednak łączy ich jedno, są prawdziwi, ludzcy, mają swoje silne i słabe strony. W końcu królowie, królowe i ich poddani – nie są lalkami. To ludzie z krwi i kości, i takimi przedstawił ich w swej powieści Maurice Druon.
Cóż mogę dodać... taką historię to ja mogę poznawać. :))


Moi drodzy! Czytaliście już "Królów przeklętych"? A może macie tę książkę w planach? Co o niej sądzicie? To pierwsza powieść historyczna, jaką przeczytałam i spodobała mi się ogromnie. A Wy lubicie książki z tego gatunku?


piątek, 18 marca 2016

Powstał czytelniczy, mamuśkowy fanpage :D

Witajcie moi Kochani!

Przybywam dziś do Was, aby z wielką radością i entuzjazmem (mam nadzieję, że choć tego nie widzicie odczuwacie mą opisaną radość, i entuzjazm przede wszystkim :D ) ogłosić...

iż...
ta daaaam...

założyłam swój czytelniczy fanpage. :))

Pragnę zaprosić Was nań serdecznie. Dzięki odwiedzinom na facebooku na bieżąco informowani będziecie o pozycjach, które czytam, co ciekawego słychać w świecie czytelniczym, jakie aktualnie interesujące promocje i konkursy książkowe odnalazłam w sieci, a także kiedy pojawią się nowe posty na blogu. Wierzę, iż konto na facebooku da nam możliwość prowadzenia wielu długich i ciekawych rozmów, głównie na tematy okołoksiążkowe, ale nie tylko. Dzięki temu będziemy mogli poznać się lepiej, więc moja radość jest tym większa. :))

Serdecznie zapraszam Was do polubienia fanpage'a


Dodatkowo w związku z tym, iż w maju miną 2 lata od kiedy wstawiłam tu swój pierwszy post, cieszę się z obecności już ponad 100 cudownych obserwatorów bloga (za co ogrooooomnie Wam dziękuję), napisałam i wstawiłam już ponad 100 postów – nie będzie cudowniejszego momentu by zorganizować rozdanie dla Was (czytelników mojego bloga) oraz "lubisiów" na fanpage'u. :D
Jako, iż mój blog ostatnio jest totalnie książkowy – nagrodami będą oczywiście książki. :)) I teraz mam pytanie. Wolelibyście, aby zestawik książek trafił do jednej osoby, czy też aby kilka osób otrzymało po jednej książce? Doradźcie! :)

I teraz zdradzę Wam mały sekret – który Ci z fanpage'a już poznali. Jedną z nagród będzie książka Jo Watson – autorki, którą pokochałam za lekturę

"Podwójne życie Pat" (recenzja tutaj)


Inne wiadomości dotyczące mojego książkowego rozdania – na bieżąco będą pojawiały się na facebooku. Zachęcam zatem do polubienia profilu, obserwowania i udostępniania wieści o nim. Im będzie nas więcej – tym więcej nagród pojawi się w rozdaniu. :))

Jeszcze raz serdecznie zapraszam Was wszystkich na fanpage


Ślę Wam moc uścisków.


niedziela, 13 marca 2016

"Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender" to początkowo dość osobliwa, ostatecznie jednak cudowna książka

Od jakiegoś czasu szukam książki, która wprowadziłaby mnie w świat magii, duchów, czarownic... Mogłaby łączyć świat o którym piszę ze zwykłym, znanym nam, niemagicznym światem. Zachęcona opiniami na temat niedawno wydanych przez SQN "Osobliwych i cudownych przypadków Avy Lavender" Leslye Walton – przy okazji książkowych zakupów zamówiłam także tę. Od razu, gdy nadeszła paczuszka, nie zważając na wybraną dwunastkę w wyzwaniu "Kiedyś przeczytam", sięgnęłam po nią. Minęły zaledwie dwa dni i już jestem po lekturze. A jakie są moje wrażenia? Zapraszam Was do zapoznania się z recenzją.


Kilka słów na temat fabuły

Już na początku książki poznajemy Avę Lavender, dziewczynkę, która urodziła się ze skrzydłami. Nie jest ona ptakiem, ani aniołem, jednak przyszła na świat z tym dziwnym dodatkiem – mnóstwem ptasich piór tworzących skrzydła, których rozpiętość z każdym dniem się powiększa. Jako odmieniec, chroniona przez matkę przed niebezpieczeństwami grożącymi jej z zewnątrz, nie opuszcza murów własnego domu.

"... moja matka się martwiła. Martwiła się reakcją sąsiadów. Czy zniszczyliby mnie swoimi pogardliwymi spojrzeniami, okrutną nietolerancją? Martwiła się, że jestem jak każda inna nastolatka, z wrażliwym sercem i kruchym ego. Martwiła się, że jestem bardziej mitem i wymysłem niż ciałem i krwią. Martwiła się o poziom wapnia i białka w moim organizmie, a nawet o to, ile książek czytam."

Jednak Ava nie jest jedynym osobliwym członkiem rodziny. Okazuje się, iż każdy z rodu posiada nadzwyczajne właściwości, czy umiejętności, które dla ludzi z zewnątrz tworzą z nich ekscentryków, dziwadła. Umiejętność przepowiadania przyszłości z kształtu czaszki, współistnienie ze światem duchów, czytanie w ludzkich myślach, przechodzenie przez ściany, nadwrażliwość na zapachy pozwalająca odczytywać emocje i stany ludzkie – to tylko niektóre z umiejętności, jakimi zostali obdarzeni członkowie rodziny Avy. Przy tym wydaje się, iż nad rodziną ciąży nietypowa klątwa, jej krewni nie mogą zaznać szczęścia w miłości. Historie ich romansów przepełnione są bólem i niespełnieniem. Mama Avy zatem martwiła się...

"Martwiła się, że nie będzie mogła uchronić mnie przed wszystkimi tymi rzeczami, które zraniły ją samą: stratą i lękiem, bólem i miłością.
Zwłaszcza przed miłością."

Książka ta opowiada o życiu Avy, ale także jej prababki, mamy i innych niedalekich krewnych. Bohaterka opowiada nam historie życia swoich bliskich, a w końcu i swoją własną. 


Moja opinia

"Osobliwe przypadki Avy Lavender" to książka, która w dużej części wprawiła mnie w smutek i melancholię. W pierwszych recenzjach książki przeczytałam i usłyszałam, iż jej początkowych sto stron może wydawać się czytelnikom nieco dziwne, jednak po ich przeczytaniu – historia stanie się nam bliska, a pod koniec będziemy pod jej wielkim wrażeniem. I rzeczywiście – pierwotnie książka nie wydawała mi się nadzwyczajna. Ot... słuchałam życiowej historii babki i matki Avy. Dwóch smutnych opowieści o zawiedzionej miłości i macierzyństwie, zaprawionych szczyptą magii. Ogarnęły mnie melancholia i przygnębienie. Powieść rzeczywiście okazała się, jak jej tytuł, bardzo osobliwa. Ponad to ta szczypta magii to było dla mnie zdecydowanie za mało, oczekiwałam więcej. Zastanawiałam się, czy nie odłożyć książki na bok, gdyż wprawiała mnie raczej w nastrój depresyjny, a i akcja nie rozkręcała się tak, jak bym tego pragnęła. Z drugiej strony ciekawa byłam co wydarzy się dalej? Może jednak odłożenie jej na bok nie jest dobrym pomysłem?
Przeczytałam kilkadziesiąt kolejnych stron i książka rzeczywiście stała mi się bliska. W końcu trafiłam do świata magii w takiej ilości, jaka mi zdecydowanie odpowiadała, przeszłam do sedna, gdyż poznawałam historię głównej bohaterki. Opowieść nie była już wyłącznie przytłaczająca, a ja ciekawa byłam każdej jej kolejnej strony. Trudno było mi się oderwać od lektury. Nie poszłam spać – dopóty nie przeczytałam jej ostatniej kartki.
Mniej więcej sto stron przed końcem książki czułam się jak bym czytała pełen napięcia thriller i z całej mocy kibicowałam głównej bohaterce w jej zmaganiach. To był emocjonalny rollercoaster – i właśnie te ostatnie strony wprawiły mnie w prawdziwy zachwyt. Te pełne napięcia, a także kolejne strony, które wprowadziły do historii moc magii. Zachwyciły mnie wydarzenia opisane w taki sposób, iż każdy z nas może je dowolnie interpretować oraz nadzieja, jaką w końcu ujrzałam w książce.

Od początku ogromną sympatią darzyłam główną bohaterkę książki, jej brata, mamę i babkę. Kibicowałam im w ich zmaganiach z trudną rzeczywistością. Było mi przykro – gdy cierpieli, cieszyłam się – kiedy spotkało ich coś dobrego (bo szczęśliwie i tak się zdarzało).
Ogromnie podobały mi się przedstawione w książce postacie. Były różnorodne i charakterystyczne zarazem. Oprócz rodziny bardzo ciekawą postacią stała się dla mnie Fatima Ines de Dores, mała siostra kapitana statku de Doresa. Nawet Nathaniel Sorrows, który w Avie ujrzał anioła i doznał obsesji na jej punkcie – okazał się wyrazistą i ciekawą, choć niepokojącą czytelnika postacią.

Kiedy w końcu świat duchów na dobre wkroczył do zwykłego, śmiertelnego świata rodziny Roux – książka tylko wzmogła moje zainteresowanie.

"Przez te trzydzieści sześć lat, które minęły od śmierci Rene, przekonała się, że im bardziej ignorowała jego ducha, tym bardziej on usiłował przemówić. Gdy na niego patrzyła, widziała miejsce, gdzie miał kiedyś usta. Zdawał się wtedy krzyczeć i szaleńczo gestykulować.
(...)
Na dole zastała Henry'ego przy stole w jadalni zlizującego polewę z łyżeczki. Oni również tu byli. Cała trójka – Rene, który chodził za nią krok w krok, Margaux i kanarek, Pierette. A także ktoś, kogo Emilienne nie widziała nigdy wcześniej – małe dziecko z czarnymi włosami, gęstymi brwiami i spierzchniętymi ustami. Dziecko dotknęło dłonią zabytkowych czajniczków do herbaty, stojących na dębowym kredensie. Jego prześwitujące palce musnęły też skraje porcelanowych dzbanków.
Oni nie tylko tu byli. Do ich obecności zdążyła się już przyzwyczaić – do nieustannego świergotu Pierette, okaleczonej twarzy Rene, dziury w klatce piersiowej Margaux. Nie, najgorsze było to, że Henry z nimi rozmawiał."

"Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender" to książka o rodzinie, duchach, magii, macierzyństwie, ale przede wszystkim o inności, odmienności i miłości. I choć mogłabym czepiać się, iż początkowo książka była zbyt osobliwa (nie wiadomo było, o co w niej właściwie chodzi), a za chwilę nieco nudna (ot, taka sobie zwykła, smutna historyjka) – to ostatecznie stwierdzić muszę, że warto po nią sięgnąć oraz że była to przepiękna, zdecydowanie warta przeczytania lektura.

Trudno również pominąć urok jej okładki, nie tylko tej zewnętrznej, ale również jej (tak zwanych) skrzydełek. Białe piórko na turkusowym tle – coś przepięknego. 


Wszystkim serdecznie i z całego serca polecam tę lekturę! :))

    

czwartek, 10 marca 2016

Wiedźmy, duchy i... "Łowczyni" - już wkrótce na blogu :D

Kochani!

Dziś przybywam do Was z szybką notką. :) Otóż... dowiedziałam się, iż

Wydawnictwo Jaguar (link do profilu na facebooku)

obdarzy mnie swoją niedawno wydaną książką. Ta książka to "Łowczyni". Cieszę się z tego prezentu ogromnie, bo już od jakiegoś czasu pragnęłam wkroczyć do świata: magii, czarownic i duchów. Sami zobaczcie jak pysznie się zapowiada.

 
Już rączki zacieram z zadowolenia.

A Wy jesteście tej książki równie ciekawi jak ja? Lubicie takie pozycje? :))


niedziela, 6 marca 2016

Mamuśka w świecie kryminału Agaty Christie - moja recenzja "Domu zbrodni"

Przybywam dziś do Was z recenzją przeczytanego przeze mnie na przełomie lutego i marca, niewielkiego tomiku, doskonałego "do torebki", a zarazem pierwszej mojej lekturki Agaty Christie. Tak, wiem, to wstyd i hańba potworna, że dopiero w wieku 30+, czy jak kto woli 40– - sięgnęłam po pierwszą książkę tej pisarki. Ale trudno, przyznaję się bez bicia i obiecuję solennie przy pierwszej okazji nadrobić braki w pozostałych książeczkach pochodzących spod pióra autorki. Obietnicę tę składam tym chętniej, iż "Dom zbrodni" spodobał mi się ogromnie. ;)


Co nieco na temat fabuły

Głównym bohaterem książki jest Charles, który w Egipcie pod koniec wojny poznaje dwudziestodwuletnią Sophię Leonides. Sophia zajmuje odpowiedzialne stanowisko w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Tych dwoje młodych ludzi zaprzyjaźnia się – rozmawiają ze sobą "o wszystkim", lubią umawiać się na obiady, czasem chodzą na tańce. Dopiero, gdy Charles otrzymuje rozkaz wyjazdu na Wschód i przychodzi czas rozstania – młodzieniec zdaje sobie sprawę z faktu, iż jest w Sophie zakochany. Wyznaje jej to.

"- Może się zdarzyć, że nie spotkamy się przez następne parę lat. – powiedziałem – Nie wiem, kiedy wrócę do Anglii. Ale pierwsza rzecz, jaką zrobię po powrocie, to przyjadę do ciebie i poproszę cię o rękę."

Mijają dwa lata... po których nasz bohater powraca do kraju i pragnąc dotrzymać danego słowa umawia się z Sophią na spotkanie. Sprawa zaręczyn okazuje się jednak skomplikowana. Zmarł dziadek dziewczyny. Sophia twierdzi, iż senior rodu najpewniej został zamordowany i z tego powodu ona nie może przyjąć oświadczyn Charlesa:

"- Jesteś w dyplomacji. Żony dyplomatów muszą być bez zarzutu, bardzo na to zwracają uwagę. Nie, nie mów tego, co chcesz teraz powiedzieć. To naturalne, że chcesz to powiedzieć, i myślę, że teoretycznie zgadzam się z tobą. Ale jestem dumna, i to bardzo. Chcę, żeby nasze małżeństwo było dobre w oczach wszystkich. Nie życzę sobie być symbolem twojego poświęcenia dla miłości. Poza tym może okaże się, że wszystko jest w porządku.
-To znaczy, że doktor... mógł popełnić pomyłkę?
-Nawet jeśli nie popełnił pomyłki, to i tak wszystko może się dobrze skończyć... pod warunkiem, że zabiła go właściwa osoba."

Dziewczyna nie mówi naszemu bohaterowi, co sama myśli na temat śmierci dziadka i nie chce wskazywać ewentualnych podejrzanych o morderstwo, ponieważ pragnie, aby Charles wyrobił sobie własną, obiektywną opinię na ten temat. Postanawiają, iż młodzieniec pójdzie do swego ojca, który jest zastępcą komisarza Scotland Yardu i z nim porozmawia o sprawie. W ten sposób Charles, u boku lokalnych funkcjonariuszy, zaczyna prowadzić własne śledztwo. A żeby było ciekawiej, ewentualnych podejrzanych (mieszkających w domu z zamordowanym już Arystydesem Leonidesem) jest co najmniej ośmioro. ;)

Moje wrażenia z lektury

"Dom zbrodni" spodobał mi się wielce. Poszukiwanie mordercy wśród mieszkających w jednym domu członków wieloosobowej rodziny – było doskonałym pomysłem. Poznajemy bohaterów książki i praktycznie od pierwszych stron możemy dochodzić, kto z nich dokonał morderstwa.
Książkę bez problemu można by pochłonąć przy jednym podejściu i lektura na chwilę nie znudziłaby odbiorcy. Wręcz przeciwnie, z każdą kolejną przewróconą kartką, zachęca do przeczytania jeszcze jednej strony, a potem jeszcze jednej, i kolejnej... Czytelnik może nie zorientować się, kiedy nagle znajduje się na ostatniej stronie powieści.
Autorka powoli odkrywa kolejne karty, dotyczące mieszkańców domu, ich wzajemnych relacji i sytuacji życiowych. Co krok ukazuje nowe fakty, które kierują nas ku mordercy, później jednak budzi wątpliwości "czy to może jednak nie .................... jest mordercą?". Pisarka lawiruje naszymi emocjami, co krok dodając nowe informacje, mogące mieć znaczenie dla sprawy, naprowadza czytelnika na kolejne tropy, aby na końcu kompletnie zaskoczyć go wskazaniem rzeczywistego winnego śmierci starszego pana. Być może osoby czytające kryminały na co dzień nie miałyby kłopotu ze wskazaniem winnego zbrodni, ja byłam zaskoczona rozwiązaniem sprawy. I bardzo dobrze, bo tym ciekawsza okazała się dla mnie ta lektura.
Jako, iż książkę czytałam w wolnych chwilach podczas podróży autobusem, spaceru, w urzędowych kolejkach i przerwach w pracy – czasem nie miałam możliwości dostatecznie skupić się na jej treści. Prawdopodobnie z tego powodu oraz z powodu dużej liczby potencjalnych morderców, przez długi czas nie rozróżniałam kto jest kim w powieści. Dopiero po dłuższym czasie, czytając imię i nazwisko jakiegoś członka rodziny, od razu wiedziałam o kim jest mowa. Nie przeszkadzało mi to jednak w pozytywnym odbiorze treści książki i ciągłego prowadzenia w myślach dochodzenia dotyczącego zabójcy Arystydesa Leonidesa.
Agata Christie pisze łatwym, przystępnym językiem, ponad to jej twórczość nie jest pozbawiona humoru. Z przyjemnością sięgnę po kolejne książki autorki. 


A Wy czytaliście już dzieła Agaty Christie? Co o nich sądzicie?

 

piątek, 4 marca 2016

Mój styczniowy stos :)

Kochani!

Przepraszam Was ogromnie, ale za pierwszym razem, umieszczając stosik noworocznych zdobyczy – pomyliłam się i wstawiłam zdjęcia końcoworocznych nabytków z 2015 r., które już są na blogu tutaj. 
Przy tak dużej ilości książek pojawiają się problemy z pamięcią? Ech... przepraszam i przedstawiam mój rzeczywisty styczniowy stos. :D



Pięć książek znajdujących się u dołu oraz "Ostatnia piosenka" Sparksa to moje zakupy. Poszalałam w styczniu – nie ma co. ;) Jednak obiecałam sobie, że kolejne grubasy kupię, gdy przeczytam te, które już mam, czyli "Królowie przeklęci", "Tajemna historia" i "Trzej muszkieterowie". ;D
Hm... zapomniałabym... serię "Natalie" także kupiłam, ale zapłaciłam jedynie 4 zł za sztukę, więc nie mogłam przegapić tak cudownej okazji.
Pozostałe książki pochodzą z wymian internetowych, jedynie "Rodzinne sekrety" otrzymałam od samej cudownej autorki książki – Krystyny Mirek.

 
Swoją recenzję tej cudownej powieści zamieściłam

Czy jest wśród tych pozycji taka, którą czytaliście lub chętnie byście przygarnęli? A może pochwalicie się swoimi ostatnimi zdobyczami? :))

Mój blog przekroczył niedawno liczbę 100 obserwatorów. Ogromnie Wam za to dziękuję! Jesteście cudowni! :D Ponad to niebawem miną 2 lata, od kiedy wstawiłam tu swój pierwszy post. W związku z tym planuję dla Was niespodziankę.

Tymczasem pozdrawiam Was gorąco! :)