środa, 29 kwietnia 2015

"Nie oddam dzieci" Katarzyny Michalak - recenzja sercem pisana.

Jesteście ciekawi dlaczego w temacie postu użyłam słów "recenzja sercem pisana"? Odpowiadam "Po prostu. Bo inaczej się nie da".


Książka "Nie oddam dzieci" jest trzecią, przeczytaną przeze mnie, a jednocześnie najnowszą powieścią Katarzyny Michalak. Nie będę owijała w bawełnę – książka jest niesamowita. Warto po nią sięgnąć, by przypomnieć sobie jak ulotne jest życie i zacząć w końcu cieszyć się bliskością rodziny (każdą spędzoną z nimi chwilą), korzystać z każdej danej nam minuty istnienia bez odkładania ważnych dla nas spraw na "jutro". Warto zajrzeć do niej, jeśli mamy ochotę wzruszyć się, popłakać (daj nam Boże, jedynie przy książce, nie zaś w życiu prywatnym), a w końcu uwierzyć w sprawiedliwość i obudzić w sobie nadzieję na lepsze jutro, lub jeśli po prostu pragniemy poświęcić kilka godzin naprawdę dobrej lekturze.
Ostrzegam od razu! To nie jest książka dla każdego! Jest naprawdę do głębi przejmująca. Jej pierwsza część to emocjonalny rollercoaster i jeśli przebrniecie przez nią bez uronienia choćby jednej łzy – to jesteście albo niesamowicie odporni, albo szaleni, albo totalnie popieprzeni, podobnie jak jej dwóch "bohaterów", którzy za nic mają uczucia innych, ich zdrowie i życie, a liczy się dla nich jedynie ich chore podniecenie, zadowolenie z wyrządzonych krzywd i narkotyki. Kiedy myślę o tych "osobach" – cisną mi się na usta najgorsze przekleństwa, a najbardziej boli mnie fakt, że tacy popaprańcy naprawdę istnieją we współczesnym świecie, krzywdzą innych i pozostają bezkarni.
Książkę pochłonęłam w ciągu kilku godzin. "Nie oddam dzieci" zaczęłam czytać późnym wieczorem w dniu, w którym ją otrzymałam, a skończyłam o 2:00 w nocy. Rano zaś obudziłam się – myśląc o jej treści i zawartym w niej przesłaniu. Kiedy czytałam jej pierwszą część co rusz musiałam przerywać, gdyż do oczu napływały mi łzy, oddech stawał się cięższy i z problemami łapałam powietrze, a w klatce piersiowej czułam napięcie i ból, jakie czuję w chwilach ogromnego wzburzenia.
Nie wiem (i nigdy nie chciałabym dowiedzieć się na własnej skórze), co czuje osoba, która straci dziecko, mogę się tego tylko domyślać, a Michał Sokołowski (główny bohater książki) traci nagle dwie najbliższe sercu osoby: żonę i 3-letniego synka. Myślę, że jego reakcja na tę straszną wiadomość (opisana przez Katarzynę Michalak) oraz kolejne kroki przedstawiają rzeczywiste zachowania osoby, która ma już więcej nie ujrzeć swoich najbliższych. Nie wiem, czy autorka miała możliwość rozmawiać z osobami, które przeżyły podobną traumę – jednak w doskonały sposób przedstawiła pierwszą reakcję i kolejne kroki osoby (a właściwie osób) po tak wielkiej stracie. Najpierw niedowierzanie, potem ogromny ból, nadzieja, że może jednak to jakaś pomyłka, że nieprawda, a następnie kolejny cios, i kolejny, gdy z każdą chwilą informacja się potwierdza. :((

"Powiedział to. Wreszcie powiedział to dzieciom i rodzinie.
Zacisnął powieki, słysząc czy niemal czując ciszę – tę jedyną w swoim rodzaju, nabrzmiewającą niedowierzaniem i przerażeniem ciszę, która zawsze zapadała po takich słowach. Ile razy przekazywał tę straszną wiadomość rodzinie zmarłego pacjenta, zawsze zapadała taka właśnie cisza. W najgorszych koszmarach nie przypuszczał, że będzie musiał powiedzieć to swoim dzieciom, swojej rodzinie.
Cisza pęka nagle. Świat wokół rozpada się na kawałki wśród krzyków – jeszcze niedowierzających, jeszcze brzmiących nadzieją, że te słowa nie padły, że Michał tak okrutnie zażartował, że za chwilę przez drzwi wpadnie mały Antoś, za nim wejdzie Marta i powróci świat sprzed tych słów. Ale nagle niedowierzanie zamienia się w przerażenie, nadzieja pryska, a jej miejsce zajmuje bezbrzeżna, bezgraniczna rozpacz."

Gdy do świadomości osoby, która straciła kogoś bliskiego, szczególnie tak nagle i w tak dramatycznych okolicznościach jak Michał, dochodzi w końcu ta okrutna informacja – osoba ta zaczyna zadawać sobie pytania: Czy mogłam (mogłem) zrobić coś, by do tego nie doszło, zapobiec tej sytuacji? Później przychodzi czas na obwinianie siebie za to, iż wcześniej nie mieliśmy czasu dla kochanej osoby, nie zatrzymaliśmy jej przy sobie kilka minut, dzięki którym może nadal by żyła.

"To nie tamten bandyta, ale ty, właśnie ty jesteś temu winien – po raz pierwszy, ale nie ostatni, o nieee, na pewno nie ostatni, odzywa się okrutny głos w jego głowie. Gdybyś pamiętał o urodzinach dziecka, gdybyś odebrał Antosia z przedszkola, teraz siedziałby bezpieczny za stołem i zdmuchiwał świeczki na torcie. Gdybyś wrócił do Marty na te kilka sekund... gdybyś nie zostawił jej w tamtym pokoju, spiesząc do swojej zasranej pracy... Teraz kroiłaby tort i patrzyła z czułością na Antosia, żywego Antosia, który... Gdybyś zatrzymał się na chwilę i nakazał przestawić Jakubowi samochód, żeby Marta z Antosiem mogli wrócić do domu potężnym, bezpiecznym SUV-em, może ocaliłbyś im życie, ale ty się za bardzo spieszyłeś." 

Osoba pogrążona w żałobie obwinia siebie i innych. Rozsądek podpowiada, iż za późno już na szukanie winnych, na obarczanie siebie lub kogokolwiek innego, a jednak emocje są tak silne, iż trudno z nimi walczyć. Pojawiają się pytania: Czy Bóg istnieje? Jeśli tak, to dlaczego pozwolił odejść komuś, kogo tak bardzo kochaliśmy, w dodatku tak dobrej osobie lub trzyletniemu dziecku (czym ono zawiniło)? Czy '"wszechmocny i wszechpotężny" Bóg jest aż tak bezduszny i okrutny?
Autorka książki w mistrzowski sposób opisała myślową kołomyję pojawiającą się w głowie osoby, która straciła najbliższych, w dodatku tak nagle i nieoczekiwanie.

Kiedy czytałam o facetach (jakoś nie mogę znaleźć innego wyrażenia, które nie było by okraszone stekiem przekleństw), którzy stali się sprawcami wypadku – miałam wielką nadzieję na to, że ich portrety zostały mocno przerysowane, że w rzeczywistości takich ............... nie ma, a jeśli już – to jest ich naprawdę niewielu i znajdują się na oddziałach zamkniętych. Z drugiej strony wokół słyszymy tyle okrutnych historii, iż dochodzę do wniosku, że tak chore typy też chodzą po tym naszym świecie. I to jest przerażające. Mam nadzieję, że to jednostki, które niedługo znajdą się tam, gdzie powinni: w zakładach psychiatrycznych lub więzieniach o zaostrzonym rygorze.
Pisarka doskonale przedstawiła portrety pscyhologiczne opisanych w książce postaci. Podoba mi się, że przedstawiła zarówno emocje, uczucia i myśli okrutnie doświadczonej przez los rodziny zmarłych (Michała i jego dzieci), jak i zbirów, którzy przyczynili się do śmierci Marty oraz 3-letniego Antosia.

Katarzyna Michalak w tej cudownej książce pokazała jeszcze coś ważnego i smutnego niestety. Przedstawiła niesprawiedliwość niejednokrotnie mającą miejsce w polskich realiach. Krzywdzące wyroki sądowe, bezradność policji w stosunku do bandziorów.

 "Prokurator podniósł się powoli, obszedł biurko i stanął przed młodym człowiekiem, patrząc na sierżanta z mieszaniną podziwu i litości. On też kiedyś był pełen ideałów. Znaleźć dowody, doprowadzić do aresztowania i zrobić wszystko, by sprawiedliwości stało się zadość. Szybko pozbawiono go złudzeń. Nie istniało coś takiego jak sprawiedliwość, a już na pewno nie, jeśli chodzi o tych na świeczniku."

Przykre to bardzo i nie wiem, co mogłabym dodać w temacie, dlatego pominę milczeniem. :(

Ja opisując książkę podzieliłam ją sobie na dwie części. Pierwszą, w której Michał i jego bliscy dowiadują się o śmierci Marty i Antosia, przeżywają ból po ich stracie. I drugą – w której Michał powinien wziąć się w garść i zająć pozostałymi dziećmi.
W tej części opowieści główny bohater strasznie mnie denerwował. Miałam ochotę wstrząsnąć nim porządnie, aby wyszedł z marazmu w który popadł i starał się... dla swoich dzieci, które wciąż przy nim były, a wszystko wskazywało na to, że za chwilę może również je stracić. Nasz bohater stał się kompletnie bezradny i dodatkowo los zsyłał na niego kolejne katastrofy. Czy doktor stanął na nogi? Czy dzieci zostały przy nim, czy jednak trafiły do domu dziecka? Aby się tego dowiedzieć, musicie przeżyć tę pełną emocji książkę. Przeżyć, nie piszę przeczytać – ponieważ jej nie da się po prostu przeczytać. Ją przeżywa się całym sobą.

 
Książka jest przerażająco smutna, a jednak, gdy doczytacie ją do końca – zabłyśnie nadzieja, co jest kolejnym, wielkim plusem tej publikacji. :) Jestem ogromnie zadowolona z zakupu i dziękuję za każdą minutę, którą mogłam spędzić czytając tę powieść. :) Dodam, że powinna być to obowiązkowa lektura dla każdego kierowcy.
Książkę odstawiam na półkę jako jedną z tych najbardziej cenionych. Na pewno sięgnę po nią ponownie, a dopóty nie trafi się kolejna okazja jej przeczytania w głowie mojej pozostaną słowa:

"- Kiedy... kiedy będzie jutlo?"

Kto je wypowiedział? W jakiej sytuacji? Dlaczego? Tego też nie powiem. Musicie dowiedzieć się sami. Przeczytajcie tę książkę – na pewno nie pożałujecie. I cieszcie się... każdą chwilą. Spędzajcie jak najwięcej czasu z rodziną i przyjaciółmi, róbcie to, co lubicie robić. Nie odkładajcie tego co najważniejsze i dobre dla Was do jutra. Jutra może nie być...


wtorek, 21 kwietnia 2015

"Akademia Dobra i Zła" - zapraszam na recenzję. :)

Każdy z nas, idąc przez życie, już od najmłodszych lat, za sprawą czytających mu rodziców, dziadków, nauczycieli, czy też czytając samodzielnie – poznaje przeróżne baśnie. :) Dzięki pięknie ilustrowanym książkom mamy przyjemność znaleźć się w krainie: książąt i księżniczek, królów, królewien, rycerzy, kopciuszka, czy zwierząt posiadających niezwykłe moce. Każda dziewczynka pragnie stać się księżniczką uratowaną przez swego jedynego, wymarzonego królewicza, po przezwyciężeniu przeciwności stanąć z nim na ślubnym kobiercu, by później "żyć długo i szczęśliwie". A gdyby tak się dało? Gdybyśmy naprawdę mogli znaleźć się w baśni? Zostać jej bohaterami? Chcielibyście?
Wyobraźcie sobie, że czytelnicy z Gawaldonu mają taką możliwość. Co cztery lata dwoje dzieci z tej niewielkiej miejscowości, położonej na skraju lasu zostaje porwanych przez dyrektora Akademii Dobra i Zła. Jedno z nich trafia do Akademii Dobra, aby kształcić się na przyszłą/przyszłego księżniczkę/księcia, drugie zaś do Akademii Zła, w której uczy się, jak zostać baśniowym czarnym charakterem. Gdy ukończą szkołę trafiają do swej baśni, a później inne dzieci (i dorośli ;) ) mogą czytać o nich w przepięknie ilustrowanych książkach.

 
Sofia pragnie zostać porwana przez dyrektora Akademii i na zawsze opuścić Gawaldon. Mama dziewczynki nie żyje, a tata (zdaniem Sofii) nie przejąłby się, gdyby ta zniknęła, zbyt pochłonięty swoją obecną partnerką. Sofia pragnie dostać się do Akademii Dobra. W końcu jest piękna, uwielbia różowe stroje, doskonale się uczy i wykonuje wiele dobrych uczynków.

"A więc najpierw nakarmiła gęsi pływające po jeziorze mieszaniną soczewiczy i pora (naturalny środek przeciw zaparciom powinien pomóc po serze rzucanym im przez głupkowate dzieciaki). Potem podarowała miejskiemu sierocińcowi domowej roboty tonik z drzewa cedrowego (ponieważ, jak wyjaśniała oniemiałym opiekunom 'odpowiednia pielęgnacja skóry to najpiękniejszy z dobrych uczynków'). Wreszcie zawiesiła lustro w kościelnej łazience, żeby ludzie wracający do ławek wyglądali jak najlepiej."

Sofia jest przekonana, że gdy ukończy Akademię trafi do bajki, w której pozna wspaniałego księcia i zakocha się w nim z wzajemnością. On uwolni ją z jakiejś opresji i już zawsze będą razem. Ona i jej miłość.
Dziewczynka podejrzewa że w tym roku Dyrektor baśniowej szkoły porwie na nauki ją oraz jej przyjaciółkę Agatę.

"Jej najlepsza przyjaciółka mieszkała na cmentarzu. Biorąc pod uwagę odrazę Sofii do wszystkiego, co ponure, szare i źle oświetlone, można by oczekiwać, że albo będzie zapraszać koleżankę do swojego domu, albo znajdzie inną najlepszą przyjaciółkę. Ona jednak przez cały tydzień codziennie wspinała się na szczyt Cmentarnej Góry, nie zapominając o uśmiechu, ponieważ na tym polegał przecież dobry uczynek."

Jak łatwo się domyślić, Agata trafić miała do Akademii Zła. Już samo miejsce w którym mieszkała ta dziwna dziewczynka dawało taką pewność.

"W kępie gęstych krzaków krył się dom – oficjalny adres Cmentarna Góra 1. Nie był zabity deskami ani zaryglowany na głucho jak wszystkie domy nad jeziorem, ale to wcale nie sprawiało, że wyglądał choć odrobinę bardziej gościnnie. Schody prowadzące na ganek lśniły od zielonej pleśni, uschłe brzozy i pnącza skręcały się wśród ciemnych krzewów, a spadzisty czarny dach pochylał się niczym kapelusz czarownicy.
Wspinając się po skrzypiących schodach na werandę, Sofia starała się ignorować odpychający zapach, mieszaninę czosnku i woni mokrej kociej sierści, i odwracała wzrok od pozbawionych głów ptaków walających się wokół, bez wątpienia ofiar tego ostatniego."

Wygląd Agaty również pozostawiał wiele do życzenia.

"Jej odrażająca strzecha czarnych włosów wyglądała, jakby została polana olejem. Obszerna czarna sukienka, bezkształtna niczym worek na ziemniaki, nie była w stanie zakryć upiornie bladej skóry i wystających kości. Z zapadniętej twarzy patrzyły oczy w czerwonych obwódkach."

Dodatkowo nasza druga bohaterka oprócz Sofii nie miała żadnych przyjaciół. Była samotniczką, więc tym bardziej pasował do niej wizerunek wiedźmy.
Agata nie wierzyła w istnienie Akademii Dobra i Zła, jednak wkrótce musiała zmienić zdanie, ponieważ obie, ona i Sofia trafiły jednak do znanej z opowieści Galwadończyków szkoły. 


Co jednak zaskakujące to Agata została oddelegowana do szkoły dobra, a Sofia znalazła się w Akademii Zła. Początkowo bohaterkom oraz ich szkolnym koleżankom i kolegom wydaje się, iż dyrektor Akademii pomylił się i skierował je do nieodpowiednich szkół, jednak czy tak stało się rzeczywiście?
Co więcej. Dowiadujemy się o niepewnym losie dziewczynek. Okazuje się, że jeśli ukończą one szkołę z dobrymi wynikami, tak jak pragnęła tego Sofia, dostaną się do baśni i będą ich bohaterkami. Jeśli jednak nie uda im się osiągnąć dobrych wyników mogą zostać zamienione w towarzyszy bohaterów baśni: pomocne zwierzęta lub ich służących, albo jeszcze mniej znaczące istoty.

"Zrobiło jej się zimno. Nigdy dotąd nie wierzyła we wszystkie te historie, ale teraz stały się one boleśnie prawdziwe. Przez dwieście lat żadne porwane dziecko nie wróciło do Gawaldonu. Jak mogła myśleć, że ona i Sofia będą pierwsze? Jak mogła myśleć, że nie skończy jako kruk albo krzew róży?"

Co się dzieje – kiedy baśń zaczyna stawać się rzeczywistością? Aby się tego dowiedzieć – musicie przeczytać "Akademię Dobra i Zła".

Kiedy przychodziły wieczory, a dzieci już słodko spały, z przyjemnością zasiadałam przy książce ze szklanką dobrej kawy lub herbatki na stoliku nieopodal – i poznawałam historię przyjaciółek z Gawaldonu. Uczęszczałam z nimi do szkół, w których spotykałam ciekawych nauczycieli i wraz z bohaterkami poznawałam umiejętności potrzebne do przeżycia w bajkach dobrym oraz czarnym charakterom.



Wkraczałam w świat magii, dobra i zła, nigdziarzy i zawszan, wróżek oraz wilków. Dowiedziałam się, czym jest nemezis, spotkałam Dyrektora Akademii, Polluksa, Baśniarza oraz prawdziwą wiedźmę. Poznawałam inne dzieci uczęszczające do szkoły. Odwiedziłam "Galerię dobra" i "Wystawę zła". Z niecierpliwością oczekiwałam, co wydarzy się podczas Próby Baśni, Cyrku Talentów oraz wyczekiwanego przez zawszan Balu. Zostałam wprowadzona w inny wymiar, do innego świata i bardzo mnie to radowało. Nagle ja, trzydziestokilkuletnia mama, uśmiechałam się od ucha do ucha – czytając baśń. Czułam się troszkę jak w czasach, gdy na mojej drodze stanął "Harry Potter". Tym razem towarzyszyłam i kibicowałam w przeżywanych przygodach dwóm nastoletnim dziewczynkom.
Książka, pozornie będąca po prostu ciekawą baśnią dla młodzieży – odpowiada na ważkie pytania. Czy istnieje coś jednoznacznie dobrego lub jednoznacznie złego? Czy my sami oraz osoby z naszego otoczenia możemy być wyłącznie dobrzy lub tylko źli? Czy piękny wygląd świadczy o dobroci, a brzydota o złu? Czym tak naprawdę jest dobro? Być może młodzi ludzie po przeczytaniu powieści zadadzą sobie takie pytania i zamiast patrzeć na powierzchowność drugiej osoby, zdecydują się spojrzeć głębiej? Tego życzę autorowi książki oraz wydawnictwu Jaguar. :))
Kiedy czytałam "Akademię Dobra i Zła" wokół musiała panować cisza, bym łatwiej i w zupełności mogła skoncentrować się na czytanej powieści. W końcu opisywane postacie oraz wydarzenia nie spotykają mnie w codziennym życiu, a ja nie chciałam, aby cokolwiek umknęło mojej uwadze. "Akademia" jest wręcz naszpikowana ciekawymi postaciami, wydarzeniami, niemal na każdej stronie spotyka nas coś interesującego. Akcja toczy się jak wartka rzeka i pomimo, iż pragnęłam, aby nic mi z niej nie umknęło jestem pewna, że gdy ponownie sięgnę po książkę (a zrobię to na pewno) – odkryję w niej rzeczy, których nie udało mi się zauważyć przy pierwszym czytaniu, a także przy kolejnym. I znów, mimo iż wcześniej czytałam książkę, będę tkwiła przy niej z wielkim uśmiechem – odkrywając nowe światy i w coraz to większym stopniu widzieć oczyma wyobraźni nakreślone przez autora obrazy.
W kolejce do przeczytania książki już ustawiły się dwie moje siostrzenice: czternasto i siedemnastolatka. :)
Zwykle nie sięgam po tego rodzaju książki. Postanowiłam jednak poszerzyć zakres czytanych lektur – i jestem zadowolona, że

 
obdarzyło książką mnie wraz z pięćdziesiątką innych blogerów, i jestem za to Wydawnictwu ogromnie wdzięczna. Chętnie sięgnę po kolejną część "Akademii Dobra i Zła". Literatura fantasy (czy dobrze ją kwalifikuję?) od dawna mnie ciekawiła – i "Akademia" jest dobrym wstępem do tego, abym od czasu do czasu sięgnęła po podobną lekturę. Kiedyś próbowałam czytać "Władcę Pierścieni". Może to nie był odpowiedni czas, a może to jednak nie moje klimaty. Język autora mnie nie porwał, choć film wydał się ciekawy. Jeśli chodzi o przeczytaną książkę – do takiej literatury będę zaglądała z przyjemnością.
Nie mam w szafkach zbyt wiele miejsca na książki. Zatrzymuję te szczególnie mi bliskie. Z autografami autorów oraz takie do których pragnę wrócić i które pożyczam lubiącym czytać znajomym. "Akademia Dobra i Zła" zostanie na mojej półce.
Ciekawa jestem czy ekranizacja Akademii przypadnie mi do gustu.
Pragnę również zauważyć, że książka jest fantastycznie wydana. Jej przepiękna okładka jest częściowo błyszcząca, częściowo matowa – co tworzy ciekawy efekt tajemniczości, bardzo mi się podoba papier, na którym wydrukowano książkę, a co najważniejsze – dzieło zdobią cudowne ilustracje Iacopo Bruno.
Szczerze Was zachęcam do sięgnięcia po tę książkę. :)

 

środa, 15 kwietnia 2015

Czy "Książe mgły" Zafona porwał mamuśkę? ;)

Ledwie skończyłam czytać "Akademię dobra i zła", a w moje łapki wpadła kolejna powieść z gatunku fantasy (choć czy to dobra klasyfikacja nie jestem do końca pewna ;) ). Chodzi o lekturę "Książę mgły" słynnego hiszpańskiego pisarza Carlosa Ruiza Zafona, znanego głównie dzięki takim dziełom jak: "Cień wiatru", czy "Gra Anioła", które wkrótce również pragnę przeczytać. "Książę mgły" to jego pierwsza powieść, zaklasyfikowana jako literatura młodzieżowa, jednak jak sam autor pisze: "Bardzo chciałem napisać taką książkę, którą z przyjemnością sam bym przeczytał jako dzieciak, jako dwudziestolatek, czterdziestolatek czy wreszcie sędziwy osiemdziesięciolatek." Co sądzę o niej ja, trzydziestokilkulatka z głową otwartą na poznanie interesujących, nowych dla mnie lektur? ;)


"Książę mgły" opowiada historię rodziny Carverów (małżeństwa z trójką dzieci), która uciekając przed wojną przeprowadza się do małej miejscowości położonej niedaleko portu, przy jakim przed laty zatonął statek "Orfeusz". Na pokładzie tego statku znajdowała się trupa cyrkowa, której ciał nigdy nie odnaleziono, jednak nie mogła ona ujść z życiem. Tragedię przeżył natomiast mężczyzna, którego ciało morze wyrzuciło na brzeg. Mężczyzną zaopiekowało się młode małżeństwo. Jednak niedługo później małżeństwo to zginęło w wypadku, a on, w zamian za uratowane niegdyś życie – zajął się ich małym synkiem. Oprócz tego wybudował latarnię w nadziei że już żaden statek nie przeżyje podobnej do Orfeusza tragedii i stał się latarnikiem strzegącym spokoju na morzu. Czy to jednak jedyne jego zadanie?
Dom kupiony przez Carverów niegdyś należał do państwa Fleischmannów. Byli to ludzie, którzy przez lata starali się o dziecko i nie mogli go mieć. Kiedy jednak pan Fleiszmann wybudował dom w opisywanej osadzie rybackiej i przeprowadzili się z małżonką do niego – ziściło się również ich marzenie o potomku. Dziecko było przez nich bardzo kochane i rozpieszczane, jednak pewnego sierpniowego poranka Jacob utonął w morzu, bawiąc się na plaży przed domem. Wkrótce ojciec Jacoba podupadł na zdrowiu i zmarł, a niedługo później dom został wystawiony na sprzedaż. Dopiero po wielu latach kupił go pan Carver.
W zasadzie od pierwszego dnia przeprowadzki zaczynają się dziać tu różne dziwne rzeczy. Max (najstarszy z trójki rodzeństwa) już na stacji kolejowej zauważa, że wiszący tam zegar chodzi wspak, jego wskazówki zamiast kroczyć do przodu, cofają się. Tego samego dnia przez okno swojego pokoju spostrzega dziwny ogród obudowany murem, w którym znajdują się posągi artystów cyrkowych. Kiedy odwiedza to miejsce kolejnego dnia odnosi wrażenie, że posągi się poruszają.
Irina (najmłodsza córka Carverów) po przyjeździe do osady przygarnia kotka, który pozostałej dwójce rodzeństwa wydaje się co najmniej dziwny, mają oni wrażenie, że w jego oczach czai się zło. Pewnego razu Irina słyszy dochodzące z szafy w jej pokoju dziwne głosy, drzwi od jej pokoju zatrzaskują się, w szafie natomiast przekręca się klucz i ktoś z niej wychodzi. Irina jest przerażona.
Wiele podobnych historii spotyka rodzeństwo Carverów. Jaką zagadkę kryje ich dom, morze w którym zatonął "Orfeusz", tajemniczy ogród oraz sam latarnik? Dowiecie się czytając książkę. :)

A co sądzę o lekturze? Cóż... ;)
Pochłonęłam ją szybciutko, czytając w ciągu dwóch dni w każdej niemal wolnej chwili. Książka budziła we mnie emocje i zaciekawienie. Z jednej strony uśmiechałam się pod nosem czytając o kompletnie nierzeczywistych wydarzeniach, a jednocześnie budziły one we mnie pewien lęk. Co się wydarzy? Jak zakończą się kolejne przygody Maxa, Alicji i ich nowo poznanego przyjaciela – Rolanda? Jak zakończy się cała historia?
Autor wspaniale buduje napięcie, aby później dać czytelnikowi chwilę wytchnienia od targających nim przeżyć, a następnie porwać go w wir kolejnych fantazyjnych wydarzeń.
Ogromnie podoba mi się język autora. Nie miałam najmniejszych problemów, aby "widzieć" tworzone przez Zafona obrazy: drewniany domek nie daleko plaży, ogród posągów, latarnię, wrak "Orfeusza", czy opisywane postacie i sytuacje. Do tego stopnia się wciągnęłam, że gdy czytałam wieczorem o ogrodzie posągów, w którym wyciągnięta, jak gdyby do bicia, pięść klauna, nagle przemieniła się w gest zapraszający Maxa do ogrodu, przeszły mnie dreszcze po plecach i choć wiedziałam, że sytuacja jest zmyślona – odłożyłam książkę na półkę, aby czytać ją w ciągu dnia, gdy strach tak łatwo w oczy nie zagląda i wyobraźnia nie szaleje zbyt mocno. ;)
Spodziewałam się, że skoro książkę zakwalifikowano jako młodzieżową to autor oszczędzi pewnych smutnych wrażeń czytelnikowi. Jednak cząstka dramatu również się w niej znalazła. I dobrze (jestem sadystką? ;) ), bo takie historie bardziej zapadają czytelnikowi (także młodemu) do serca.

 
Zdecydowanie jest to książka dla młodzieży. Jednak udało się autorowi również mnie zaciekawić i porwać w wir swojej opowieści. To była bardzo ciekawa odskocznia od zwykle czytanych przeze mnie tytułów i być może w przyszłości sięgnę po którąś, a może nawet po wszystkie trzy pozostałe, dedykowane głównie młodzieży, tytuły.

 

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

A stosiki (raczej stosy ;) ) książkowe rosną.

Przyglądam się w ostatnim czasie mojemu blogowi i obserwuję, że baaardzo pognał on w kierunku książkowym. Od kiedy podjęłam się wyzwania na portalu granice.pl – niemal w każdej wolnej chwili... czytam. A tym samym... Was zarzucam recenzjami książek. Wierzę, że część z Was może to cieszyć, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że są tacy, którzy tęsknią za recenzjami kosmetyków, Shiny Boxami, tekstami na temat pociech. Obiecuję poprawę. ;) W najbliższym czasie będziecie mogli poczytać o dwóch ostatnich pudełkach Shiny, a raczej mojej pierwszej (wstępnej) ocenie zawartych w nich kosmetyków. :) Może pojawi się kilka recenzji kosmetyków, wosków Yankee (o których planowałam napisać już dawno), post na temat moich kosmetycznych pielęgnacyjnych ulubieńców oraz moich ulubieńców w pielęgnacji niemowlęcia. :) Oczywiście od książek nie odejdę i pewnie też w sporej mierze (póki "rządzą" w moim życiu) na blogu będą występowały.
A tymczasem znowu "przytruję" o książkach. ;D Od kiedy popadłam w książkoholizm moje stosy pną się w górę. I oto jakie cudeńka przybyły w mojej kolekcji książek do przeczytania w ciągu ostatnich dwóch miesięcy.
Stosik lektur zakupionych na promocjach (dużych promocjach cenowych).


"Hopelees" i "Losing Hope" 35% taniej w sklepie wydawnictwa Znak, "Biorąc oddech" za 26 zł zakupiona przed premierą (dlatego taniej), a pozostałe nie droższe niż 10 zł. Jeśli interesują Was jakieś książki polujcie na nie w internecie i w marketach. Naprawdę można dorwać cudowne pozycje za niewielką kwotę. :))

Na facebooku odkryłam fanpage'e na których można wymieniać się książkami z innymi czytelnikami. W ten sposób moja biblioteczka wzbogaciła się w...


Swego czasu brałam udział w niezliczonych konkursach. Obecnie ograniczyłam się do tych książkowych (ze względu na ostatnie zainteresowania) i tak zdobyłam...


Szczególnie cieszą mnie te z autografami, najbardziej osobiste, za ktore serdecznie dziękuję dwóm cudownym autorkom: Krystynie Śmigielskiej oraz Katarzynie Puzyńskiej. :))





Doszłam do punktu, w którym na półkach mam tak cudowne pozycje, że aż serce mi rozdziera, kiedy muszę wybierać, od której książki zacząć, a jednocześnie rozglądam się za kolejnymi. Czy to już "choroba"?
A Wy? Po które z tych książek sięgnęlibyście w pierwszej kolejności? Recenzje których najbardziej byście chcieli przeczytać? :))


środa, 8 kwietnia 2015

"Oddychając z trudem" - TO JEST BESTSELLER.

Zapewne pamiętacie jak po przeczytaniu "Powodu by oddychać" oświadczyłam:
"Czy sięgnę po 'Oddychając z trudem', kolejny tom tego czytadła? Nie wiem. Jeśli będzie okazja – to tak. Zapowiedzi są bardzo ciekawe, dotykają kolejnego ważkiego problemu, jakim jest alkoholizm. Nie wyczekuję jednak każdej okazji, aby zdobyć i przeczytać kolejną książkę z serii, a już na pewno nie wydam na nią pieniędzy. Wolę kupić inną lekturę."

Kiedy jednak dowiedziałam się, że w Biedronce "Powód by oddychać" (część 2 serii) ma kosztować 26 zł i przeczytałam jej opis oraz pozytywne opinie (także tych osób, którym 1 część nie przypadła do gustu) – zakupiłam książkę. I... Kochani... Nie żałuję zakupu. Książkę z czystym sumieniem polecam WSZYSTKIM.

 
Emma po tym, jak ciotka Carol próbowała ją zabić – po długim pobycie w szpitalu i rehabilitacji dochodzi do formy. Przynajmniej fizycznej, bo psychicznie wciąż nie potrafi podnieść się z koszmaru. Wciąż prześladują ją straszne sny, z których wybudza się z krzykiem na ustach.
Emma tymczasowo mieszka ze swoją przyjaciółką Sarą i jej rodzicami. Kiedy jednak Rachel proponuje, by córka zamieszkała z nią – ta decyduje się dać matce szansę i spędzić z nią jakiś czas. Pragnie poznać ją bliżej, nim wyjedzie na studia. I teraz historia mogłaby zakończyć się słowami "i żyły długo i szczęśliwie". Jednak autorka bestsellerowej serii, Rebecca Donovan, dopiero rozwija akcję. Okazuje się, że Rachel wciąż ma problemy z alkoholem. Co więcej... to nie jedyny problem matki Emmy.
Emma nie pamięta swojego dzieciństwa. Przypominają jej się pojedyncze fragmenty z życia, które przeżyła z tatą. Nie pamięta natomiast sytuacji, które dotyczyłyby jej i Rachel. Dodatkowo pragnie dowiedzieć się, dlaczego matka ją zostawiła? Ciekawa jest, czy ta ma żal do siebie, że porzuciła swoje dziecko pod drzwiami wuja i psychopatycznej ciotki. Przebywając u Rachel – stopniowo poznaje odpowiedzi na swoje pytania, a jej życie zamiast się układać, staje się jeszcze bardziej skomplikowane. Emma ponownie bierze na swe barki ciężar, jaki trudno jest jej dźwigać, jednak jak sama wyznaje:
"- Odcinam się. Wolę nie widzieć. Nigdy nie proszę o pomoc. Próbuję nawet przekonywać, że nic wielkiego się nie dzieje. I że nikt się nie zorientuje. Że nikt się nie dowie, jak bardzo jest źle, bo ja nikomu nie powiem."
Evan, chłopak Emmy, podobnie jak w poprzedniej części książki jest doskonałym, dojrzałym, wyrozumiałym partnerem. Wspiera swą dziewczynę w takim stopniu, w jakim ta dopuszcza go do swego świata. Okazuje się jednak, że ten cudowny chłopak, który pragnie dokładnie znać życie Emmy, by móc jej w nim towarzyszyć – sam ma przed swą dziewczyną pewną tajemnicę.
Oczywiście, gdy mowa o miłości między dwojgiem ludzi – nie może zabraknąć 'tej trzeciej'/'tego trzeciego', która/który wkroczy między zakochanych. Wokół Evana zaczyna kręcić się sympatyczna Analise, co bardzo działa na nerwy Emmie, a jeszcze bardziej jej przyjaciółce. Ale i w życiu Emmy pojawia się ktoś szczególny. Ktoś, z kim połączy ją coś wyjątkowego. Co to takiego?
"- Powinnaś zapytać siebie dlaczego, Emmo – powiedział spokojnym tonem i spojrzał w bok. Pragnęłam rozpaść się na drobne kawałki. - Czy dlatego, że nic nie czujesz? Przyszłaś do mnie, więc musisz coś czuć. Nie zaprzeczysz temu, choćbyś się bardzo starała.
Pokręciłam głową. Nie było to jednak zaprzeczenie, lecz wyraz zagubienia – nie rozumiałam, dlaczego musiałam go zobaczyć. Pomyślałam, że to dlatego, że mnie rozumiał. Ale mogłam przecież do niego zadzwonić. Nie musiałam przyjeżdżać i spotykać się z nim osobiście.
Nie potrafiłam już trzeźwo myśleć.
- Sporo przeszłaś w tym tygodniu – szepnął, wlepiając we mnie swoje brązowe oczy i widząc więcej, niż sobie tego życzyłam. - Powinnaś zaczekać. Zaczekać, aż wszystko się ułoży. Dobrze?
Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam, czego ode mnie oczekiwał.
- Coś nas łączy. Coś niezywkłego – wyjaśnił – Nie wiem, jak mógłbym się temu nie poddać. A Ty?
Znów pokręciłam głową. Nie byłam w stanie odpowiedzieć, bo wiedziałam, że ma rację."

"Oddychając z trudem" to książka przepełniona emocjami. Nic nie jest tu pewne, ani oczywiste. Nic nie jest tylko czarne lub wyłącznie białe, a i bohaterowie ogromnie zaskakują nas swymi poczynaniami.
"Jego ciemne oczy, tak ufne i przekonujące, w jednej chwili mogły stać się zimne i surowe. W ich głębi kryło się coś więcej niż ból i cierpienie. Więcej niż gniew i odraza. Wydawało się niemożliwe, że ten sam człowiek, który dotrzymywał mi towarzystwa w środku nocy i śmiał się z reklam telewizyjnych, był zdolny zmasakrować kogoś na przerażającą krwawą miazgę."
W pewnym momencie sama bohaterka (zawsze współczująca, dbająca o innych, a siebie wciąż "odstawiająca na boczy tor") zaskakuje nas swoim zachowaniem.

W książce poznajemy wiele faktów z dzieciństwa oraz obecnego życia bohaterki. Obok toczy się życie Rachel (autorka fantastycznie przedstawia życie osoby z problemem alkoholowym oraz jej otoczenia), jej chłopaka Jonathana, Sary – przyjaciółki Emmy. Ponownie spotykamy się z Emily (Emmą) i jej przyjaciółmi na randkach i imprezach oraz w ich domach. W książce nie brakuje też pełnych napięcia akcji. Ostatnie sto stron czytałam wręcz z zapartym tchem, ale i wcześniej byłam zaciekawiona książką. Do głowy by mi nie przyszło, by odłożyć ją na półkę, a w tym czasie sięgnąć po inny tytuł, jak było w przypadku "Powodu by oddychać". Od początku do końca, każdy rozdział, a nawet każda strona – zaciekawiają, tworząc wielką, interesującą, wyjątkową całość. Ta książka, od deski do deski, tak właśnie powinna być napisana.

 
Pierwsza część nie zachwyciła mnie i nawet trochę irytowała. Tym razem ślę wielkie ukłony dla jej autorki i dziękuję. Takie książki pragnę czytać i z czystym sumieniem polecam naprawdę każdemu. Już mam w domku kolejną, ostatnią część serii i nie mogę doczekać się, kiedy będę mogła wziąć się za czytanie. :))