Do tej pory przeczytałam
dwie książki Jojo Moyes. Były to: pozycja znana pewnie większości
z Was (przynajmniej ze słyszenia) pt. "Zanim się pojawiłeś"
(moja opinia), która skradła moje serce
i uznałam ją za jedną z najlepszych przeczytanych przeze mnie w
2016 roku książek (oto wpis) oraz "Dziewczyna,
którą kochałeś" (moje wrażenia), zupełnie odmienna od
poprzedniej, a jednak i ona całkowicie mnie uwiodła. Gdy
dowiedziałam się, że w lipcu będzie premiera książki "We
wspólnym rytmie" od razu napisałam do wydawnictwa
z prośbą o jej
egzemplarz recenzencki.
Mała prywata!
Pani Paulo! Jeszcze raz
pięknie dziękuję za książkę! <3 <3 <3
Koniec prywaty! ;)
Opis książki (z okładki)
„Świat Natashy rozsypał
się wraz z odejściem męża. Gniew i zraniona duma popchnęły ją
do zrobienia rzeczy, których potem żałowała. Gdy człowiek traci
kogoś bliskiego, nie zawsze zachowuje się rozsądnie. Kiedy Natasha
decyduje się pomóc spotkanej w podejrzanych okolicznościach Sarze,
nie przypuszcza, że ta 'dziewczyna znikąd' odkryje przed nią życie
na nowo.
Co się stanie, gdy
Natasha zaryzykuje wszystko dla dziewczynki, której nawet nie zna i
nie rozumie? Czego można się nauczyć od osoby, która kocha
bardziej konie niż ludzi?”
Moja opinia
Powiem to od razu, bez
zbędnego kręcenia! Właśnie skończyłam czytać "We wspólnym
rytmie" i jestem zachwycona tą książką. Niewiele jest
autorek, które trafiają do czytelników z każdą jedną pozycją,
a jednak Jojo zachwyca mnie za każdym razem. Teraz boję się
sięgnąć po czekającą na lekturę "Kiedy odszedłeś".
Obawiam się, iż mogłaby ona nie doścignąć fenomenu trzech
poznanych przeze mnie powieści i że moje zauroczenie pisarstwem
Jojo – mogłoby zostać choćby naruszone, a jednocześnie
chciałabym pobyć z pisarką dłużej i pochłonąć tę powieść
od razu.
Jestem zachwycona
lekkością pióra autorki. Moc opisów (za którymi zwykle nie
przepadam) znajdujących się w książce "We wspólnym rytmie"
nie sprawiała, bym czuła się znużona, zmęczona, bym uważała je
za zbędne, a wręcz przeciwnie – sprawiała, iż chłonęłam
historię całą sobą, niemal każdym zmysłem. Dokładnie
wyobrażałam sobie kreowane przez pisarkę obrazy. Widziałam pełnię
tworzonych przez nią sytuacji, postaci, barw...
Zakończenie historii,
którą przedstawia powieść początkowo wydaje się przewidywalne.
Po przeczytaniu zaledwie kilkudziesięciu stron możemy domyślać
się jej zakończenia, a tymczasem bohaterowie postępują w tak
dziwny, nieoczekiwany sposób, iż bieg historii zmienia się
diametralnie. Po pewnym czasie, kiedy już wydaje się nam, że
wszystko zmierza w dobrym kierunku i spotka nas piękne zakończenie,
Jojo po raz kolejny zaskakuje nas nieprzewidzianymi zdarzeniami.
Ogromnie przypadła mi do gustu ta swoista gra pisarki z
czytelnikiem.
Stworzeni przez Jojo
bohaterowie posiadają zalety i wady. Są osobami nieidealnymi,
popełniającymi błędy, co czasem może nawet czytelnika irytować,
a jednocześnie są oni tak bardzo prawdziwi. W trakcie lektury
zżywamy się z nimi i nabieramy chęci, by w ogóle się nie
rozstawać. Żałujemy, że to nie rzeczywiste postacie, a jedynie
wytwór wyobraźni autorki.
Treść książki
przedstawia piękną miłość człowieka do zwierzęcia (i na
odwrót). 14-letnia Sarah i jej koń Boo są sobie bezgranicznie
oddani. Można by rzec, że po tym, jak dziadek dziewczynki
zachorował Boo staje się jej jedynym sensem istnienia.
Czternastolatka na czas choroby dziadka umieszczana w kolejnych
rodzinach zastępczych ukrywa przed dorosłymi swoje problemy,
uczucia, a Boo staje się jej jedynym powiernikiem i tylko czas z nim
spędzony potrafi oderwać dziewczynkę od trudnej rzeczywistości.
Sarah jest nieufna, zataja swoje problemy przed osobami, które
mogłyby jej pomóc, ale trudno dziwić się takiemu zachowaniu
zagubionego dziecka. Poplątane losy nie są jednak wyłącznie
domeną dziewczynki. Natasha i Mac właśnie się rozstają, oboje
mają już nowych partnerów i dążą do ułożenia sobie życia.
Mimo to relacje między nimi są napięte, a sprawy o których
powinni porozmawiać już dawno z powodu wzajemnych żali i
tworzonych przez nich niedopowiedzeń wciąż pozostają
niewyjaśnione.
W książce spotykamy
wielu negatywnych, ale i pozytywnych bohaterów. Osobiście ogromnie
polubiłam Kowboja Johna, a jego wypowiedzi niejednokrotnie
wywoływały u mnie śmiech.
"Gdy wyjechali z
tunelu, wieczorne niebo już ciemniało, a Mac całkiem podupadł na
duchu, stwierdziwszy, że korki po drugiej stronie w ogóle się nie
zmniejszyły. Włączył prawy kierunkowskaz, sygnalizując, że
skręca na dwupasmówkę.
-John uważa, że koń
będzie musiał dużo wcześniej odpocząć.
Natasha odkaszlnęła
aluzyjnie, po czym opuściła szybę. Pociągnęła nosem i odwróciła
się w fotelu. Zapadła złowieszcza cisza.
-Czy to jest to, co mi się
wydaje? - zapytała
-A skąd mam wiedzieć? -
mruknął John. - Nie siedzę w twojej głowie.
-Czy to jest... trawa?
Ostrożnie wyjął skręta
z ust i obejrzał go dokładnie.
-Mam nadzieję, biorąc
pod uwagę, ile zapłaciłem.
-Nie możesz tego palić w
samochodzie. Mac, powiedz mu.
-No przecież nie wysiądę,
żeby zapalić, no nie, paniusiu?"
Pisarka przeprowadziła
dokładny research do książki. Widać jej ogromną wiedzę na temat
francuskiej szkoły jeździeckiej Le Cadre Noir (do której
wielokrotnie odwołuje się w książce) oraz tanecznych i cyrkowych
figur wykonywanych przez konie. Podobało mi się, gdy Papa (dziadek
Sarah) używał francuskich zwrotów, tłumaczonych czytelnikowi w
przypisach. Zaciekawiła mnie również opowieść dotycząca miłości
dziadka i babci czternastolatki, albowiem miłość ta tylko z pozoru
wydawała się pełna radości i nieskomplikowana.
Książka wywołała we
mnie lawinę przeróżnych uczuć. Podczas lektury czułam
naprzemiennie: ciekawość, smutek, żal, zaskoczenie, gniew, złość,
radość, wzruszenie. Zdarzało się, iż uśmiechałam się, a kilka
razy nawet wybuchnęłam śmiechem. Przez większą część powieści
jednak towarzyszyły mi zaskoczenia i smutek. Pod koniec łzy płynęły
po moich policzkach, a ja nie mogłam (i nie chciałam) ich
powstrzymywać. I to było piękne! W tym momencie (jak również po
zakończeniu lektury) czułam, że Jojo Moyes jest fenomenalną
pisarką, doskonale współgrającą z moim poczuciem piękna. To
najlepsza pisarka jaką znam. Każda jej książka (z tych, które
przeczytałam dotychczas) różni się treścią, sposobem podejścia
do tematu. Fabuła każdej z nich jest doskonale przedstawiona i
poprowadzona. Nie wiem, czy jakikolwiek autor będzie w stanie ją
przebić i mam nadzieję, że podczas lektury kolejnych jej książek
– będę zafascynowana równie mocno, jak teraz.
A Wy czytaliście już
książki Jojo Moyes? Zrobiły na Was tak wielkie wrażenie jak na
mnie? Napiszcie też, jaki autor jest tym Waszym NAJ... :))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz