Powieść
Mii Sheridan pt. "Bez słów" zaciekawiła mnie od kiedy
pierwszy raz o niej usłyszałam, dlatego chętnie zgłosiłam się
do Book Tour z jej udziałem i ogromnie ucieszyłam, gdy okazało
się, iż dzięki Wydawnictwu Otwartemu oraz właścicielce bloga Tysiąc żyć czytelnika będę mogła
ją przeczytać.
Książka
opowiada o Bree Prescot, która przyjeżdża do małego miasteczka
Pelion i wynajmuje domek, by zamieszkać w nim przez jakiś czas. Już
na początku dowiadujemy się, iż Bree przeżyła jakąś tragedię.
Jej tata został zastrzelony, a ją oprócz tego spotkały kolejne
nieszczęścia, w następstwie których postanowiła w końcu
"uciec", wyjechać z Connecticut.
Bree podczas
pobytu w miasteczku poznaje kolejnych jego mieszkańców. Któregoś
razu, gdy wychodzi ze sklepu i stara się uporządkować zrobione
zakupy cienka zrywka pęka, a jej sprawunki rozsypują się po
betonie. Jakiś młody, długowłosy i brodaty mężczyzna pomaga jej
pozbierać zakupy. Nim jednak zdąży go zagadnąć – ten znika. W
ten sposób dziewczyna poznaje Archera, tajemniczego niemowę
odludka. Archer Hale, podobnie jak nasza bohaterka, przeżył jakąś
traumę. Nie od razu jednak dowiadujemy się, co za nieszczęście go
spotkało.
Oprócz
Archera Bree poznaje też pewnego siebie, nieziemsko przystojnego
policjanta Travisa Hale – kuzyna mężczyzny. Trav od razu okazuje
dziewczynie zainteresowanie i próbuje się z nią umówić.
Jaka
tragedia spotkała Bree a jaka Archera? Który z mężczyzn okaże
się dla dziewczyny bardziej interesujący? Jak potoczy się historia
bohaterów? O tym dowiecie się czytając książkę. Ja zaś przejdę
do opisania swoich wrażeń po przeczytaniu tego tomiku.
Książka
wciągnęła mnie niemal od pierwszych stron. Byłam ogromnie ciekawa
wielkich dramatów, jakie spotkały Bree oraz Archera, i podobało mi
się, w jaki sposób autorka książki odkrywa przed czytelnikiem
kolejne karty. Jak stopniowo raczy go fragmentami z życia
bohaterów. Według mnie – jest to największy atut powieści.
Ogromnie
spodobała mi się również historia Bree i Archera. Trudności,
jakie spotykały ich na wspólnej drodze i ta ciągła niepewność,
jak historia się zakończy. Do końca nie potrafiłam wydedukować
czy bohaterowie, których upatrzyłam sobie jako parę – będą
razem, czy nie. A może w końcu Bree wybierze Travisa? Jaką rolę
odegra on ostatecznie w opowieści? Opisane powyżej wątki, według
mnie, zostały poprowadzone wręcz kapitalnie.
Nie
spodobały mi się natomiast opisane sceny erotyczne. Nie odbierałam
ich jakoś szczególnie negatywnie, ale też kompletnie mnie nie
zaciekawiły. Może wynika to z faktu, że nie czytam zbyt wielu
erotyków i nie pociągają mnie one specjalnie. Z drugiej strony –
trafiałam już kiedyś na pozycje, w których opisane sceny łóżkowe
zainteresowały mnie, a może nawet wywołały iż na mym licu
pojawił się rumieniec? ;) W przypadku czytadełka "Bez słów"
nie poniosły mnie te sceny, a nawet miałam ich przesyt. Ze względu
na tematykę książki były oczywiście jak najbardziej pożądane,
mnie jednak nie przekonały.
Kolejnym
atutem książki jest poruszona w niej tematyka niepełnosprawności
i odrzucenia. Być może czytające ją osoby zastanowią się, czy
ktoś w ich otoczeniu nie czuje się (lub może jest) odosobniony i
przydałoby mu się towarzystwo? Być może ktoś dzięki tej
lekturze sprawi, iż taka osoba przestanie być samotna? Przecież
tak naprawdę nikt nie chce być sam i aby kogoś poznać jemu i
sobie należy dać na to szansę.
Styl pisania
autorki niejednokrotnie kojarzył mi się ze stylem Nicholasa
Sparksa, szczególnie, gdy przedstawiane były kolejne dni z życia
bohaterów. Chwile, kiedy się poznawali, jak spędzali ze sobą czas, czy ich przemyślenia.
Cytatami z
książki najchętniej wytapetowałabym sobie pokój, bo sami
powiedzcie, jak nie zauroczyć się słowami:
"Byłem
za głupi, żeby cię wyśnić, Bree, a jednak się pojawiłaś.
Jakim cudem? Kto wyczytał w moich myślach, czego pragnę, gdy nawet
ja sam nie zdawałem sobie z tego sprawy?"
"Kiedyś,
powiedziałem, kiedy będziemy starzy i siwi, popatrzę, jak leżysz
obok mnie, tak jak teraz, popatrzę ci w oczy i będę wiedział, że
zawsze liczyłaś się tylko ty. I to właśnie będzie największa
radość mojego życia..."
"Przyniosłeś
ciszę,
najpiękniejszy
dźwięk, jaki słyszałam,
bo cisza
była tam, gdzie byłeś ty.
A teraz
zabrałeś ją ze sobą.
I
wszystkie hałasy, wszystkie dźwięki świata
nie są na
tyle głośne, żeby przebić się przez
ból
złamanego serca."
Jak wiele
mądrości płynie z tekstów:
"-Oni
cię nie znają, Archer – powiedział – Nie mają pojęcia, kim
jesteś. Zresztą, nie zasługują na to, by cię poznać. Nie
pozwól, żeby ich słowa sprawiały ci ból."
"Nieważne,
kim jesteśmy, musimy radzić sobie z tym, co przyniesie los, nawet
jeśli okaże się gówniany, i robić, co w naszej mocy, żeby mimo
to się rozwijać, kochać, mieć nadzieję... i wiarę w to, że
droga, którą podążamy, wiedzie do jakiegoś celu. A poza tym
musimy pamiętać, że im bardziej życie daje nam w kość, tym
jesteśmy mądrzejsi."
A Wy
mieliście przyjemność przeczytać tę książkę? Jak ją
oceniacie? A może macie jakieś inne lektury, z których tekstami
chętnie wytapetowalibyście sobie ściany? Jestem bardzo ciekawa ich
tytułów. A może przytoczycie jakiś konkretny cytat? :))