wtorek, 28 października 2014

Moja wygrana - produkty Dr. Oetker

Hej!

Wpadam dziś do Was z krótkim postem na temat mojej wygranej w konkursie na fanpage'u

Zadaniem w konkursie było wykonanie ciasta lub deseru z wykorzystaniem egzotycznych owoców oraz przynajmniej dwóch składników Dr. Oetkera.

Oto zdjęcie mojego lekkiego śmietanowca z galaretkami


oraz kilka zdjęć nagród, które sprawiły mi ogromną radość.

Znalazły się wśród nich:

  • foremka do tarty



  • produkty Dr. Oetkera




  • kilka ulotek z inspiracjami i przepisami 




Jeśli mielibyście ochotę wziąć udział w takim konkursie kulinarnym jeszcze przez cztery dni można zgłaszać swoje przepisy w rywalizacji Hallowenowej w aplikacji 


Słodkie nagrody będą jak znalazł w przygotowaniu pysznych świątecznych wypieków. :))

Pozdrawiam! :)

sobota, 25 października 2014

Moja recenzja książki "Miłość... i nieprzespane noce"

Witajcie!

Pędzę dziś do Was z recenzją przezabawnej książki Nicka Spaldinga pt. "Miłość... i nieprzespane noce". Czytałam ją w wakacje, a teraz w końcu zebrałam się, aby podzielić się z Wami swoimi wrażeniami i zachęcić Was do sięgnięcia po tą lekturkę. Bo na śmiech zawsze jest odpowiednia pora. ;)



 Ja kupiłam tę książkę po przeczytaniu jej malutkiego fragmentu na fanpage'u wydawnicta "Muza". Fragment ten rozbawił mnie ogromnie, a jako, iż niedawno zostałam mamą nie wahałam się nad jej nabyciem ani chwili. ;)


Czytadełko to jest kontynuacją książki "Miłość... z obu stron", której jeszcze nie miałam okazji czytać, ale całkiem prawdopodobne jest, iż wkrótce po nią sięgnę. Wracając jednak do omawianej lektury. Opowiada ona o małżeństwie trzydziestokilkulatków, Jamiem i Laurze Newmanach. Jamie na co dzień pracuje jako dziennikarz w lokalnej gazecie, w której spierać się musi "o niezwykle prozaiczną kwestię zagospodarowania szpalty mającej siedem i pół centymetra". Laura z powodu recesji zmuszona jest zamknąć swój sklep, a w momencie gdy ją poznajemy, podąża na rozmowę kwalifikacyjną "na dobrze opłacane stanowisko w jednym z największych przedsiębiorstw w branży czekoladowej".

Najważniejszym jednak wydarzeniem w owym czasie w życiu tej dwójki staje się fakt, iż po zastosowaniu "metody improwizowanej antykoncepcji" w chwili, gdy w ich domu nieszczęśliwie zabrakło prezerwatyw – mają zostać rodzicami. Cała książka to opowiadanie o zdarzeniach dotyczących przebiegu ciąży Laury oraz pierwszego roku życia ich dziecka. O swoich uczuciach opowiada nie tylko nasza bohaterka, opisując je w listach do zmarłej mamy, ale również Jimmy, który swe emocje przelewa na prowadzonym blogu. Według mnie pomysł autora, aby mężczyzna opisywał tak dokładnie swoje historie na blogu, który może przeczytać każdy nie jest do końca trafiony, gdyż:
  • żaden mężczyzna tak wylewnie nie otworzyłby się przed publiką,
  • żadna kobieta nie zgodziłaby się na takie jawne opisywanie swego związku przez męża,
  • Laura Newman prędzej strzeliłaby sto razy męża ścierką po łbie, niż pozwoliła na coś takiego.
Jednak sam pomysł na to, aby każde z małżonków w jakiś sposób opisywało swoje przygody jest w tej książce jak najbardziej trafiony. Kobieta i mężczyzna opowiadają o swoich doświadczeniach przez co książkę czytamy z dużym zainteresowaniem, a bohaterowie stają nam się dużo bliżsi, niż gdyby to autor opisywał ich historię, a nie oni sami.
Newmanów lubi się niemal od pierwszych stron książki. Kilkukrotnie przedstawieni są jako "pechowcy", jednak myślę, iż każdy z czytelników ma czasem "trochę takiego pecha" i każdy odnajduje w bohaterach część siebie. Opisane wydarzenia ukazują rzeczywiste problemy młodych par, którym zdarzyło się "zaliczyć wpadkę" oraz trudności dotyczące wszystkich młodych, niedoświadczonych rodziców. Widać, iż autor dokładnie wie, o czym pisze.
Przedstawione opowieści, czasem nieco podkoloryzowane, są tak zabawne, że książkę wręcz pochłania się z wielkim uśmiechem na ustach, a uśmiech ten często przeradza się w gromki śmiech. Prawdopodobnie na palcach jednej, lub ewentualnie dwóch rąk, policzyłabym strony podczas czytania których nie zaśmiewałam się w głos.
W książce opisana jest większość doświadczeń z jakimi przychodzi nam się zmierzyć, gdy kobieta zachodzi w ciążę oraz gdy zostajemy rodzicami. Odczuwanie mdłości w miejscach publicznych, nietypowe zachcianki żywieniowe i ogromna huśtawka nastrojów, które spotkały Laurę w trakcie ciąży, a także lekcje w szkole rodzenia, czy poród – to zaledwie początek góry lodowej. Po narodzinach dziecka życie Newmanów "rozkręciło się" się na dobre. Poznają oni co oznacza: opieka nad maleństwem i związany z tym chroniczny brak snu, a także choroba ukochanego szkraba. Ponad to autor opisuje historie dotyczące: błędnego aktu urodzenia Srary (przepraszam – Sary), pierwszego jej wulgarnego słowa, nieszczęsnej wyprawy na zakupy taty z dzieckiem w wózku, czy wyjazdu na wspólny wypoczynek. Od zabawnych wydarzeń aż się roi.
W rolach drugoplanowych występują m.in. przerażająca położna oraz wredna teściowa, która, jak się okazuje, kryje straszliwą tajemnicę. Wątpliwa przyjemność odkrycia jej sekretu spotyka Laurę. Co to za sekret? Jak Laura poradzi sobie z zatrzymaniem go tylko dla siebie? A może nie wytrzyma i wyjawi go mężowi? Nie powiem. Koniecznie sami musicie przeczytać tę powieść.
Zastanawiałam się, czy to czytadełko rozbawia mnie i "trafia do mnie" ze względu na to, że jestem mamą bobaska, i czytałam jego fragmenty różnym znajomym. Okazało się, że wszyscy rechotali w głos i jednakowo byli zainteresowani kolejnymi przygodami młodego małżeństwa i ich oseska.
Książka upstrzona jest wieloma wulgaryzmami, ale kompletnie mi to nie przeszkadzało. Osoby szczególnie wrażliwe 1/3 książki musiałyby pominąć.
Nick Spalding napisał fantastyczną komedię i można by pomyśleć, iż pisać umie wyłącznie "na wesoło". Nic bardziej mylnego. Trzy fragmenty książki bardzo mnie wzruszyły, a jeden z nich sprawił, że z oczu leciały mi łzy jak grochy. Wstyd mi było, gdyż książkę czytałam w miejscu publicznym, ale nagle wielka klucha stanęła mi w gardle i ukradkiem wycierałam lecące po policzkach krople. Fragment o którym mowa czytałam kilkakrotnie i za każdym razem jednakowo rozdzierał mi serce. Musicie to przeżyć sami.
Szczerze polecam tę książkę na każdy czas, nawet na ten najbardziej zaganiany i męczący. Lektura ta pozwoli Wam odpocząć i oderwać się od rzeczywistości. Dziesięć minut przy niej przywróci Wam chęć do życia w każdym, nawet trudniejszym okresie. To doskonały "poprawiacz nastroju".
Macie dzieci? Koniecznie sięgnijcie po tę lekturę. Jeśli ich nie macie, a planujecie w przyszłości – również przeczytajcie i....
"... śpijcie tyle, ile zdołacie. Gdziekolwiek i kiedykolwiek się da. Rozkoszujcie się swoim łóżkiem. Wylegujcie się długo i namiętnie. Jeżeli wam się wydaje, że spaliście za długo, przewróćcie się jeszcze na pół godzinki na drugi bok i naciągnijcie kołdrę na głowę. Wierzcie mi, te przyjemne wspomnienia pomogą wam przetrwać, gdy o trzeciej nad ranem z gołym tyłkiem będziecie sterczeli w salonie z dzieckiem na rękach, kołysząc je łagodnie, by przestało wydzierać się na całe osiedle."


Czytaliście już tę książkę? Planujecie sięgnąć po nią? A może polecicie mi jakąś naprawdę zabawną lekturę? Bardzo lubię takie czytać. :)

Życzę Wam pełnego śmiechu dnia (nocy) - kiedykolwiek czytacie ten post. :)


wtorek, 21 października 2014

Moja recenzja książki "Powrót" Izabeli Sowy

Hej!
Przybywam do Was dziś z dawno obiecaną opinią na temat książki, którą otrzymałam od wydawnictwa Znak w ramach wydarzenia recenzenckiego. Wydawnictwu dziękuję za przeżytą przygodę, a Was zapraszam do przeczytania mojej opinii na temat książki Izabeli Sowy pt. "Powrót". 


Oto opis książki prezentowany przez wydawcę:

"Chcesz mieć coś na całe życie – zrób sobie tatuaż, bo z miłością różnie bywa.
Dorotka rozczarowała wszystkich – zamiast skończyć ASP, zajęła się robieniem tatuaży, zamiast realizować gotowy scenariusz, zdecydowała się napisać swój własny – wyjechała.
Teraz wraca: do kraju, do rodziców, do siebie.
I choć nadal nie pasuje do wyobrażeń swoich bliskich, nie chce się już buntować i walczyć.
Bo jeśli miłość i przyjaźń kiedyś się kończą, to czy dla kilku chwil szczęścia warto ryzykować?
„Powrót” Izabeli Sowy to opowieść o młodej kobiecie, której wydaje się, że dawno opuściła szkołę złudzeń, bo stanęła oko w oko z tym, przed czym ucieka pokolenie trzydziestolatków – z dorosłością. Okazuje się jednak, że życie potrafi zaskoczyć bardziej niż magia krainy Oz.
Czy Dorotka okaże się na tyle silna, by na przekór wszystkim
pozostać na swojej drodze?"

Według wpisów na okładce książkę polecają przeczytać: Joanna Brodzik i Marzena Rogalska – co mnie osobiście zachęciło do lektury.


 I moja opinia.

Wydawać by się mogło, iż książka Izabeli Sowy nosi tytuł "Powrót" dlatego, iż jej główna bohaterka, w momencie gdy ją poznajemy, przyjechała właśnie z wyjazdu zagranicznego. W rzeczywistości jednak tytuł ten ma o wiele głębsze znaczenie, które rozumieć zaczynamy, gdy doczytamy książkę do końca. Zakończenie tej pozycji wywołało mój uśmiech, gdyż odebrałam je optymistycznie, ale myślę, iż odbiór ten, jak również ocena całej książki mogą być różne w zależności od czytelnika i jego postrzegania.
Pod koniec czytania odbiorcę spotykają dwie niespodzianki. Zaskoczeni zostajemy dwoma faktami, które dla mnie były bardzo ciekawe, bo lubię gdy w książkach coś się dzieje, są książkami obyczajowymi, a jednocześnie zaciekawiają czytelnika. Tyle, że zaskoczenie nastąpiło jedynie w opisanym fragmencie.
Mimo pozytywnych cech, które opisałam powyżej, mi osobiście książka Izabeli Sowy nie przypadła do gustu. Opisana "historia" wlokła się jak flaki z olejem. Zmuszałam się do brnięcia przez kolejne strony lektury, gdyż zgłosiłam się do jej zrecenzowania. Prawie cały czas męczyłam się i denerwowałam. Czułam się, jakby jakaś nieżyczliwa mi osoba przywiązała do krzesła i kazała przez 3 dni z rzędu oglądać kolejne odcinki "Mody na sukces". ;)
Dorotka niby jest dorosłą, bo około 30-letnią, ukształtowaną i doświadczoną przez życie kobietą, a w rzeczywistości zachowuje się niejednokrotnie jakby była małą, niedojrzałą dziewczynką. Może dlatego autorka wciąż nazywa ją Dorotką? Nie wiem. Dziewczyna niby interesuje się robieniem tatuaży, to ma być jej pasja, a jednak gdy pisarka opowiada o sytuacjach dotyczących pracy Dorotki – nie ma w nich praktycznie żadnego entuzjazmu bohaterki. Jakby postać ta przechodziła "wypalenie zawodowe". Dorotka niby nie przejmuje się opiniami innych. Rzuciła studia na rzecz robienia tatuaży, wyraża siebie chodząc ubrana w nietypowy sposób (rozkloszowane spódnice, falbanki, przyciągająca uwagę fryzura, mnóstwo dodatków), a jednocześnie rzadko mówi to, co myśli. Bardzo często jedno myśli, a osobie z którą rozmawia – mówi coś innego. Rzekomo dlatego, iż nauczyła się, że "szkoda sobie język strzępić" w pewnych sprawach. Mnie to jednak nie przekonuje. Dziewczyna śmieje się tylko w sytuacjach, kiedy pali trawkę, a szczera jest wyłącznie wobec swojej babci. Mojej sympatii nie wzbudziła. Może pod koniec troszkę, ale w znacznej mierze raczej mnie denerwowała.
Bohaterowie? Większość z nich była dla mnie bezbarwna i nieciekawa. Jedynie babcia Dorotki i tatko (Tadek) wywoływali u mnie pozytywne odczucia.
Książka opisuje codzienne życie Dorotki, jej spotkania ze znajomymi, rozmowy z nimi, przemyślenia. Nie podobało mi się, że w opisywanych sytuacjach autorka "skakała" z jednego tematu w drugi, a później jeszcze w kolejny, po czym wracała do głównego wątku. Gubiłam się zastanawiając nad tym, czy to co czytam bohaterka powiedziała, czy tylko pomyślała w danym momencie? Czy powiedziała (pomyślała) to ona, czy inna z postaci? Czy w danym momencie jestem z bohaterką "tu i teraz", czy po raz kolejny "błądzimy po wspomnieniach"? Denerwowało mnie to i niejednokrotnie, aby zrozumieć wątek musiałam czytać go po raz kolejny. Na koniec okazało się, że moje próby wnikania w sens wątków w których się gubiłam były niepotrzebne, gdyż nie miały one znaczenia dla zrozumienia książki.

To było moje pierwsze zetknięcie z prozą Izabeli Sowy. Mi książka nie przypadła do gustu i bliskiej osobie na pewno nie poleciłabym jej do czytania, raczej zaleciłabym omijanie szerokim łukiem, ale wiadomo, iż gusta są różne, więc – jeśli macie ochotę wyrobić sobie własną opinię – przeczytajcie, a potem podzielcie się ze mną Waszymi spostrzeżeniami. Jestem ich bardzo ciekawa. :)
A może znacie już tę książkę lub inne czytadła Izabeli Sowy. Co o nich myślicie? :)

 

czwartek, 9 października 2014

Płyn do mycia i kąpieli 2 w 1 z serii Oillan Baby - moja opinia

Hej!

Jakiś czas temu udało mi się dostać do testowania kosmetyków, a tym samym otrzymać zaszczytną funkcję ambasadorki Oillan. 
 

Moja pierwsza przesyłka od firmy Oceanic wyglądała następująco. :)



Wcześniej pisałam Wam o testowanym przeze mnie multi-lipidowym kremie do twarzy Oillan.

Dziś przekażę Wam swoją opinię o Płynie do mycia i kąpieli 2 w 1 z serii Oillan Baby, którego używam od pierwszych dni życia naszego dzieciątka po dziś dzień, czyli już prawie od pół roku. :)


Oto czego dowiadujemy się na temat Płynu do mycia i kąpieli 2 w 1 od jego producenta.

"Specjalna niskopieniąca formuła preparatu oparta na łagodnych substancjach myjących (nie zawiera mydła, SLES, SLS) zapewnia wyjątkowe bezpieczeństwo dla skóry wrażliwej, atopowej i skłonnej do alergii. Preparat delikatnie oczyszcza oraz pielęgnuje skórę, nie naruszając jej naturalnej bariery ochronnej. Cucurbityna i bisabolol koją skórę, niwelując podrażnienia i zaczerwienienia, a gliceryna intensywnie ją nawilża."

Dowiadujemy się, że:
  • Produkt polecany jest od pierwszych dni życia.
  • Nie zawiera oleju mineralnego,pochodnych ropy po wypunktonaftowej, silikonów, parabenów i syntetycznych konserwantów, alkoholu, glikolu propylenowego, PEG, barwników.
  • Nie powoduje łzawieniaani podrażnienia spojówek.
  • Testowany był dermatologicznie z udziałem osób z alergicznymi chorobami skóry.
  • Jego pH jest neutralne dla skóry.

Jak się zapewne domyślacie, skoro produktu używam do dnia dzisiejszego i piszę, iż jestem zadowolona z faktu bycia ambasadorką Oillan – prezentowany płyn oceniam bardzo dobrze. I macie rację. :) Oto moja opinia o nim. :)
Płyn znajduje się w poręcznym opakowaniu, ma półpłynną konsystencję, jest przezroczysty i bezwonny. Jego niewielka ilość wystarcza do zrobienia kąpieli, zatem jest to środek bardzo wydajny, zarówno gdy dodamy go bezpośrenio do wody, jak i w przypadku, gdy nalejemy go na gąbkę, a następnie myjemy nim dziecko. Płyn dość dobrze się pieni, delikatnie myje skórę dzieciątka. Nie podrażnił skóry maleństwa, a jak zaznaczyłam wcześniej, stosowaliśmy go od pierwszych dni życia córeczki.
Wiktoria początkowo miała bardzo suchą skórkę i stosowaliśmy po kąpieli dodatkowo krem pielęgnacyjny do twarzy i ciała Oillan Baby, którego recenzję napiszę wkrótce. Jednak warto wspomnieć, że płyn do kąpieli Oillan jest tak doskonałym kosmetykiem, że skórka naszego maleństwa po kąpieli nie wysuszała się dodatkowo, a jej ciałko było gładkie.
Płyn Oillan stosujemy zarówno do mycia ciała, jak i włosków córeczki. Spłukuje się go również bez większych problemów. Doskonale spełnia swoją rolę.
Oillan (jak dotąd) pomaga w codziennej pielęgnacji naszego dzieciątka oraz dba o moją, suchą skórę twarzy.



A Wy? Znacie Oillan? Jakich kosmetyków z tej serii używacie? A może stosujecie inne, warte polecenia kosmetyki dla siebie i Waszych maluchów? Jak zawsze... czekam na Wasze wpisy.

Tymczasem pozdrowionka. :*)


czwartek, 2 października 2014

Moje nagrody w rozdaniu :)

Jednym z blogów, które czytam od jakiegoś roku, czyli od kiedy poważniej zainteresowałam się testowaniem oraz wygrywaniem nagród ;) w konkursach, jest blog


Polecam Wam blog tej młodej, pracującej zawodowo mamy. Możecie na nim przeczytać o produktach testowanych przez Grażynkę (mam nadzieję, że nie pogniewa się za to zdrobnienie ;) ), a także zapoznać się z bieżącymi naborami testerów do różnych akcji. Ja często korzystam z tego bloga jako z takiego źródła informacji właśnie i lubię tam zaglądać.
Polecam też profil Graz na facebooku. Na nim znajdziecie bieżące informacje:


A teraz do rzeczy. ;)
Z okazji 100 000 odsłon bloga u Grażynki odbyło się rozdanie, w którym aż 10 osób wygrało fantastyczne nagrody. Ja dodatkowo miałam to szczęście, iż wygrałam pierwszą nagrodę.
Hip! Hip! Hura! :D

W nagrodzie od Grażki otrzymałam:

  • mnóstwo naklejek dla dziewcząt i chłopców (niestety na zdjęciu są tylko te dziewczęce, gdyż chłopięce od razu po otwarciu przesyłki powędrowały do synka przyjaciółki i nie zdążyłam ich "pstryknąć")


  • 2 zestawy tatuaży – córa była wniebowzięta ;D

 
  • 3 różne kalendarze, na 2014, a także 2015 rok

 
  • papierowej linijki, zakładki do książki i notesu


  •  oraz mnóstwa ulotek, wizytówek itp.


    Wygrałam jeszcze olej lniany, ale on przyszedł w oddzielnej przesyłce, bezpośrednio od sponsora nagrody i pochwalę się nim kolejnym razem, gdy go obfotografuję. ;)

    Grażynko! Wielkie dzięki! Uradowałaś mnie ogromnie! :D


    Pędzę teraz na opisanego bloga, by nadrobić zaległości w zgłoszeniach do konkursów testerskich i poczytać co słychać u sieciowej koleżanki, a Wy może podzielicie się ze mną odpowiedziami na pytania? :) Znacie ten blog? Udało Wam się wygrać kiedyś w rozdaniu na jakimś blogu? A jeśli tak – pochwalcie się co wygraliście? :)
    I tu biję się w piersi, bo dawno już miałam napisać o moich wcześniejszych wygranych na dwóch innych, świetnych blogach. Postaram się zrobić to wkrótce.

    Tymczasem! :)