wtorek, 31 marca 2015

Mama w "Krainie Dobra i Zła", czyli co robi mama, gdy dzieci już zasną? ;)

Przybywam dziś do Was, by uchylić rąbka tajemnicy na temat tego, co robi mama, gdy dzieci już pójdą spać. ;)
Otóż... w ostatnim czasie, gdy w końcu dzieci zasną, mama siada na krzesełku przy stole, ze szklanką ciepłej herbaty i dzięki wspaniałemu wydawnictwu

 
wkracza do krainy baśni.

 
W tym momencie sama staje się dzieckiem. Zagląda do Akademii Dobra i Zła.


I razem z Sofią i Agatą uczęszcza na nauki, dzięki którym zdobywa wiedzę i umiejętności, ;) jakie posiąść powinni dobrzy i źli bohaterowie baśni.
A co tam. Zdradzę Wam na jakie zajęcia wraz z głównymi bohaterkami uczęszczam. ;)



No i może jeszcze w jakim wspaniałym miejscu odbywają się te nauki.


W ostatnim czasie z ogromną niecierpliwością oczekuję chwili, gdy dzieci będą już w łóżkach. Wówczas, dzięki "Akademii Dobra i Zła" na godzinę, dwie, a czasem kapeczkę dłużej – sama staję się dzieckiem.
Nie chcę czytać tej powieści w dzień, kiedy ktoś może mi przeszkadzać (a przy dwójce dzieci takie przeszody są na porządku dziennym ;) ) i gdy dookoła jest wiele różnorakich czynników zakłócających spokój i ciszę. Lubię usiąść do jej czytania wieczorem, gdy mam już święty spokój ;) i wówczas... chłonę ją słowo po słowie, zdanie po zdaniu, strona po stronie...
I czytając zaczynam rozumieć jak to jest z tymi baśniami. Przeciętnemu czytelnikowi może wydawać się to wszystko proste. Mogą myśleć, iż baśnie to po prostu opowiadania, w których występują dobrzy i źli bohaterowie, jakieś pomocne zwierzątka, sługusy i wszystko kończy się szczęśliwie. A gdyby okazało się inaczej? Gdyby sprawa tych baśni nie była taka prosta?
Ja właśnie tę inną stronę baśni poznaję teraz każdego wieczora, każdej nocy... Uśmiecham się, śmieję, a czasem czuję smutek, czy wzruszenie, pochłaniając kolejne strony powieści i przyznam, że pomimo, iż jestem dorosła, mam własne dzieci i z bajek niby już dawno wyrosłam, z bólem serca późną nocą odkładam książkę na półkę, by wrócić do niej kolejnego wieczora, gdy dzieci pójdą spać.
 

piątek, 27 marca 2015

"W imię miłości" - popadam w Michalakomanię? ;)

Po przeczytaniu książki "Dla Ciebie wszystko" z przyjemnością i zaciekawieniem sięgnęłam po kolejną pozycję Katarzyny Michalak. Z entuzjazmem wzięłam się za czytanie tym bardziej, iż okazało się, że "W imię miłości", podobnie jak poprzednia książeczka należy do całej serii, zwanej serią owocową. 



Bardzo chciałam poznać historię małej Ani, którą (jako już dorosłą kobietę) znałam z poprzedniego czytadełka. Tomik pochłonęłam w ciągu dwóch dni, czyli jeszcze szybciej, niż "Dla Ciebie wszystko". Autorka ponownie stanęła na wysokości zadania i uradowała mnie swoją książeczką ogromnie.
Opowieść o życiu Ani pochłonęła mnie całkowicie i z zapartym tchem przewracałam kolejne strony książki, by poznać jej dalszy ciąg. Oczywiście najbardziej ciekawiło mnie, jak zakończy się historia śmiertelnie chorej mamy Ani.
Ania chwilami wydawała mi się postacią bardzo nierzeczywistą. Oto 10-letnia dziewczynka, której poważnie chora mama dodatkowo popadła w depresję – podejmuje się opieki nad rodzicielką. Brakuje jej pieniędzy na zaspokojenie podstawowych potrzeb, tj. leki dla mamy, czy choćby jedzenie, więc zakłada profil na Allegro i wyprzedaje książki z domowej biblioteczki. Dziewczynka dba o to, aby zawsze być schludnie ubraną i przygotowaną do lekcji, ponieważ zdaje sobie sprawę z faktu, że wówczas nikt w szkole nie zauważy, jakie ma problemy. Obawia się, że jeśli władze szkolne lub ktoś z otoczenia pozna jej sytuację – ona sama trafi do sierocińca, dlatego skrzętnie się kamufluje.
Zdaję sobie sprawę, że dzieci w różnych trudnych sytuacjach życiowych są w stanie jakoś sobie radzić, jednak czy 10-latek mógłby dźwigać aż taki ciężar i radzić sobie przy tym, jak nasza bohaterka? Wydaje mi się, że nie.
Podobnie jak w "Dla Ciebie wszystko" mamy do czynienia z sytuacją, w której dwie osoby (bohaterki) przeżywają dokładnie to samo. Mało tego – rzecz dotyczy mamy i córki. Każda z nich w wieku 17 lat ulega porywowi namiętności, na skutek którego zachodzi w ciążę i później zostaje sama z dzieckiem na wychowaniu. Jak dla mnie – duże te zbieżności sytuacyjne.
I znowu, jak w poprzedniej książce Kasi Michalak – kompletnie te drobne "błędy" (subiektywne błędy) nie przeszkodziły mi bym cieszyła się lekturą, z zaciekawieniem przewijając jej kolejne strony, wzruszając się i wzdychając z wrażenia podczas czytania.
"W imię miłości" to nie tylko opowieść o Ani i jej mamie. Poznajemy jeszcze całe grono innych, interesujących postaci i ich historie. Są to: Ned, Edward, Maria, redaktor Weronika, czy w końcu wredna Marlenka. Naprawdę warto sięgnąć po książkę by bliżej ich poznać.

 
W tym wszystkim popadłam chyba w Michalakomanię, bo w mojej biblioteczce już znalazło się pięć kolejnych książek pani Katarzyny. ;) 

czwartek, 19 marca 2015

Książki jakie lubię czytać. :) Czy książka Katarzyny Michalak "Dla Ciebie wszystko" do nich należy?

Bardzo lubię czytać książki polskich autorek. Jakiś czas temu trafiłam w internecie na książki Katarzyny Michalak. Czytałam wiele pozytywnych opinii na ich temat, dlatego ogromnie ucieszył mnie walentynkowy prezent od męża – lekturka "Dla Ciebie wszytko" tejże autorki. Twórczość pisarki ciekawi mnie również z tego względu, gdyż jest ona ogromna (około 30 wydanych książek) i cieszy się naprawdę ogromnym powodzeniem. Można pisać tak dużo i w taki sposób, by inni chcieli niezmiennie poznawać i czytać kolejne tytuły? Na czym polega fenomen autorki?


Książkę skończyłam czytać przeszło dwa tygodnie temu i zastanawiałam się, w jaki sposób ją opisać. W międzyczasie wzięłam udział w konkursie, w którym trzeba było napisać o tym, jakie książki lubimy czytać. Napisałam zatem... i teraz podzielę się swoimi oczekiwaniami wobec czytadełek z Wami. :)
Bardzo lubię, gdy książka od początku do końca wciąga mnie swą historią do tego stopnia, że najchętniej nie odkładałabym jej na półkę ani na chwilę, a kiedy już to się zdarzy, bym pragnęła jak najszybciej wziąć ją w swe dłonie, by ponownie zatopić się w świecie jej bohaterów. Mile widziane są zaskoczenia, gdy nagle szeroko otwieram usta ze zdumienia i wzdycham "o jaaa...", czy "ja cię nie mogę". Kiedy zajmuję się dzieckiem, sprzątam, czy gotuję – od czasu do czasu tęsknie spoglądając w kierunku przerabianej lektury, gdy zastanawiam się, co wydarzy się dalej, czy analizuje wcześniejsze wydarzenia czytadełek – to w moim odczuciu mam do czynienia z dobrą książką.
Książka ma pobudzać emocje. Czytając ją chcę się wzruszać, smucić, płakać, uśmiechać, śmiać pod nosem (jak nastolatka czytająca w internecie wiadomość od kolegi, który jej się podoba ;) ), a w końcu śmiać w głos.
Pragnę, aby była tak pisana, żeby moja wyobraźnia, bez najmniejszych przeszkód, podsuwała mi obrazy miejsc, ludzi, czy wydarzeń. Chcę widzieć opisywaną historię i w pełni wczuwać się w jej klimat. Książka ma dawać okazję do "oderwania się" od rzeczywistości i poznawania nowych światów.
Język powieści (bo te czytam najczęściej) powinien być zrozumiały, nie komplikowany na siłę. Jednocześnie pragnę czytać książki pisane poprawną polszczyzną. Nie jestem polonistką i sama nieraz popełniam błędy językowe, ale zdarzało mi się trafiać na książki pisane tak rażąco niepoprawnym językiem, że (wg mnie) nigdy nie powinny znaleźć się na rynku wydawniczym. Ale miałam pisać, jakie książki mi się podobają, a nie które mnie rażą. ;)
Lubię, kiedy w czytanej literaturze poruszane są bliskie mi tematy, wyznawane przeze mnie wartości. Gdy mogę wyłowić z nich istotne cytaty, takie jak te:
"Gdy pokochasz miejsce, które nazwiesz domem, staje się ono czymś więcej niż czterema ścianami, w których zamknięta jest twoja historia, ale i marzenia na przyszłość. To azyl, ostoja, jedyny stały, jasny punkt w zmieniającej się ciągle rzeczywistości. Miejsce, w którym się chronisz, gdy świat dookoła i twoje życie nagle się rozsypują, do którego wracasz z rosnącą w sercu radością i tęsknotą, wreszcie z nadzieją, że tam czeka cię bezpieczna przystań."
"- Wiesz, dziadku, kiedyś, gdy coś się zepsuło, ludzie próbowali to naprawić. Zepsuła się pralka, nieśli ją do mechanika. Przetarły się skarpetki, więc się je cerowało. Zaczynało źle się dziać w małżeństwie, to cała rodzina próbowała pomóc, naprawić związek, a mąż i żona, zamiast od razu biec do sądu z pozwem rozwodowym, próbowali ratować związek. Dziś wszystko jest jednorazowe. Pralki, telewizory, komputery... zepsują się, to na złom i do sklepu po nowe. Starzy rodzice, zepsuci, nie przydadzą się na nic? To do domu opieki, na śmietnik. Niedługo zacznie się wyrzucać zepsute dzieci, bo chore, bo niegrzeczne, bo nieładne..."

I taka jest właśnie książka Katarzyny Michalak.


Wciągająca od pierwszej do ostatniej strony, zaskakująca, wzruszająca, raz wywołująca łzy, innym razem uśmiech czytelnika. Jej język przemawia do odbiorcy, z łatwością przywołując na myśl obrazy opisane w książce. Pozwala oderwać się od rzeczywistości i naprawdę miło spędzić czas. Czego chcieć więcej?
Książkę przeczytałam w trzy wieczory i bardzo przypadła mi do gustu.
Oczywiście można przyczepić się do ckliwości i słodkości, która wręcz "wylewała się" z kartek powieści w niektórych momentach, przypominając typowe romansidło. ;) Ilość nieszczęść spotykających raz za razem główną bohaterkę – Anię wystarczyłaby do obdzielenia bohaterów kilku innych książek. Ponad to – dziwnym zbiegiem okoliczności kilkoro z opisanych bohaterów zostało w dzieciństwie pozbawionych opieki rodzicielskiej. Mama Piotrusia zostawiła go w szpitalu i zniknęła. Mała Ania, jako dziecko musiała opiekować się chorą na raka, pogrążoną w depresji mamą. W końcu Daniel, tułający się jako dziecko po sierocińcach. Nie za dużo tych podobieństw? Nie wiem, ale też nie zamierzam się nad tym zastanawiać.
Książka bardzo mi się spodobała, a historia chorego Piotrusia pozostawionego przez kochającą (tak mi się przynajmniej początkowo wydawało) mamę w szpitalu – poruszyła mnie do głębi. Szczerze polecam tę lekturę. :))

W kolejnej odsłonie również książeczka Kasi Michalak.
A Wy – mieliście już przyjemność (bądź nieprzyjemność) przeczytać którąś z około 30 książek tej autorki? I jakie były Wasze wrażenia? Czekam na Wasze komentarze. :)


piątek, 13 marca 2015

"Niziołkowie z ulicy Pamiątkowej" z wizytą w moim domu

Zapraszam Was dziś, Kochani, byście usiedli w miękkim fotelu, przykryli nogi ciepłym kocem, do ręki wzięli filiżankę herbaty – i zrelaksowali się, poznając przesympatyczną rodzinę Niziołków oraz opowieści z ich życia.


Niziołkowie są niczym sąsiedzi zza ściany – uczą się, pracują, przeżywają, jak każdy, upadki i wzloty, nawiązują przyjaźnie, zakochują się i zakładają rodziny. Przeżywają wiele różnych uczuć: cieszą się, złoszczą, a nieraz płaczą. Cenią muzykę i książki. Tych ostatnich posiadają mnóstwo i w przeróżnych miejscach w mieszkaniu. Można by rzec nawet, że na punkcie literatury mają kompletnego bzika. Zdarza się, że dzieci wchodzą w dysputę z nauczycielami, gdy ci mówią o czymś, co wydaje się młodym niezgodne z ich przekonaniami na temat przeczytanych książek, czy autorów. Niejednokrotnie przysparza to rodzinie pewnych nieprzyjemności. Na szczęście rodzice doskonale potrafią wybrnąć z różnych niemiłych sytuacji, w inteligentny sposób ratując pociechy swoje przed niezadowoleniem pedagoga i broniąc ich przed ewentualnym negatywnym stosunkiem do uczniów w przyszłości. W domu zdarza pokłócić się rodzinie o to, czy ekranizacje ważnych dla nich książek są wybitne, czy kompletnie nietrafione i wręcz urągające wspaniałej literaturze. Nawet imiona dzieci państwa Niziołków wzorowane są na imionach cenionych przez nich bohaterów książkowych. A wśród książek króluje w domu "Władca pierścieni", a właściwie cała tolkienowska trylogia.
"Niziołkowie z ulicy Pamiątkowej", na przekór współczesności, nie spędzają całych dni przed komputerem, czy telewizorem. Oni czytają książki. To piękna wartość w ich domu przekazywana z pokolenia na pokolenie. Każdy z nich ma oczywiście swoje sympatie i antypatie książkowe. Dla jednych prym wiedzie Tolkien, dla innych znamienite dzieła, jak "Pan Wołodyjowski", czy poezja, zaś innych olśniewa także Harry Potter. Każdy, kto lubi literaturę – znajdzie tu coś dla siebie.
Początkowo, czytając "Roberta i Różę", czułam się totalną ignorantką. Niby sporo w swoim życiu książek przeczytałam, a jednak nie rozumiałam wszystkiego o czym była mowa. Wielu dzieł takich, które (jako Polka, dorosła Polka) powinnam znać – nie miałam w rękach lub czytałam z przymusu w szkole i szybko o nich zapomniałam. Nie miałam pojęcia o zawartych w nich głębszch znaczeniach, przedstawiających choćby sytuację w kraju w czasie, w którym powstawała książka. Nie znałam płynących z nich głębszych wartości i było mi wstyd po prostu. Czytanie na komputerze nie należy do najprzyjemniejszych (a niestety tylko taką wersję książki można było otrzymać do przedpremierowego zrecenzowania) i wolę tradycyjne, papierowe wydania, dlatego z przyjemnością ponownie przeczytam tę lekturę (a szczególnie interesujące mnie fragmenty) w wersji papierowej. Wówczas w spokoju, i z większym zrozumieniem będę mogła zgłębić tajniki opisanych w powieści książek i bardziej wczuć się we fragmenty poezji i prozy z lat wojennych i powojennych, które w starszym czytelniku na pewno wywołałyby moc wspomnień i uczuć.
Jak pisałam, początkowo miałam problem ze zrozumieniem pewnych przekazów płynących z tej publikacji. Za Tolkienem również nie przepadam, więc książka nie porywała mnie. Któregoś razu moja 10-letnia córka zapytała, jak mi się czytadełko podoba. Odparłam że może być. Po mniej więcej 10 minutach usłyszałam "Mamusiu, mówisz, że książka jest taka 'może być', a co chwilę się śmiejesz". I rzeczywiście. Czytałam akurat o Harrym Potterze, którego znam doskonale i zaśmiewałam się wielokrotnie.
Okazało się, iż w drugiej części publikacja wywarła na mnie dużo większe wrażenie. Nie było tam już tak wiele mowy o starszym pokoleniu, sytuacji w kraju w latach naszych rodziców i dziadków (choć rozdział o "przemycaniu bibuły" spodobał mi się od początku) i nie musiałam czystać treści po kilka razy – by móc ją lepiej zrozumieć. Natomiast autorka wciągnęła nas w dorastanie dzieci Niziołków, czyli dużo bliższe mi czasy oraz lektury. Dowiedzieliśmy się sporo o dorastaniu Niziołków, o ich wyborach życiowych, usamodzielnianiu się. Bardzo zaskoczył mnie wybór drogi życiowej Janka (dla rodziny Pipa), a sytuacje które później spotykały go w życiu, (wynikające z powodu dokonanego przez niego wyboru) wciągały jak magnes. Nie tylko pośmiałam się, powzdychałam, ale i łza się w oku chwilami się zakręciła.
"Niziołkowie z ulicy Pamiątkowej" to bardzo przyjemna, ciepła, wprowadzająca do naszego życia chwile relaksu i oderwania od rzeczywistości, lektura. Warto zatem... usiąść w fotelu, nakryć się kocem, postawić przed sobą kubek ciepłej herbaty i zajrzeć do domu Niziołków, którzy przecież mogliby być naszymi sąsiadami. :)