Po książkę
(a właściwie PDF) "Mąż potrzebny na już" sięgnęłam
po tym, jak jej fantastyczna autorka Małgosia Falkowska
odpowiedziała na moje pytania o najlepsze książki i
przeprowadziłyśmy krótką rozmowę. Czy lektura mi się podobała?
Zapraszam!
Opis
(pochodzący ze strony wydawcy)
"Lekka
komedia z nutą romantyzmu, opowieść o sześciu przyjaciółkach
z dzieciństwa, które mimo różnych zawodów i zainteresowań
wspierają się w ważnych momentach życia. 28-letnie singielki,
dzielące swoje sekrety od czasów podstawówki, kłócą się o
wszystko, ale postanawiają kibicować Bernadecie w realizacji
ambitnego planu. Coroczna zabawa w postanowienia noworoczne staje się
dla niej początkiem trudnej drogi w poszukiwaniu męża. Jej
perypetie ukazują, jak ciężko w XXI wieku znaleźć idealnego
kandydata, mimo wielu możliwości, jakie daje nam świat. Bernadeta
w każdym napotkanym mężczyźnie widzi przyszłego męża, ale
kolejne związki przynoszą rozczarowania."
Moje wrażenia
Jak tylko
zajrzałam do wstępu książki – wykazałam zachwyt nad krótkim
przedstawieniem bohaterek. W końcu jest to aż sześć dziewczyn i
początkowo łatwo byłoby się pogubić o której aktualnie jest
mowa. ;)
Dziewczyny
poznajemy podczas Sylwestra, którego rokrocznie spędzają razem,
bez osób towarzyszących. Upijają się wówczas i podejmują
postanowienia, które zamierzają w nowym roku zrealizować. Ta z
nich, która wykaże się największą kreatywnością i spełni
swoje plany – wygrywa po tysiąc złotych od każdej z koleżanek.
Razem 5 tysięcy złotych – niezły zastrzyk gotówki. ;) Jakie
były postanowienia dziewczyn na 2015 rok? Otóż... Marietta
zapragnęła zostać dyrektorem projektowym, Monika – zapisać się
na kurs prawa jazdy, Baśka – wyprowadzić się od rodziców, Zośka
– obronić tytuł magistra, a Berka – wyjść za mąż. I tu
zaczyna się zabawa, bo to właśnie losy Berki mamy niesamowitą
przyjemność śledzić w trakcie lektury książki.
Początkowo
trudno było mi polubić bohaterki. W niektórych sytuacjach były
tak głupie, że obawiałam się, czy jestem w stanie to znieść.
Nie mogłam pogodzić się z faktem, że mają one po 28 lat i
wykazują się aż taką infantylnością. Kiedy jednak przyjęłam,
że jest to zabieg zastosowany specjalnie, bo książka to w końcu
komedia i główne postacie mogą wykazywać się zupełnym brakiem
rozumu, i "wrzuciłam na luz", zaczęłam bawić się dużo
lepiej. Co więcej – pod koniec lektury pokochałam te durne
babsztyle i nie chciałam się z nimi rozstawać. :D Od początku
natomiast całym sercem pokochałam babcię Berki oraz babcię Karola
(jej współlokatora).
Wiele
radości sprawiły mi poszukiwania męża przez Bernadettę, i choć
jej przyszłego małżonka wytypowałam prawidłowo (co okazało się
tym łatwiejsze, im więcej treści książki pochłonęłam),
doskonale bawiłam się podczas jej kolejnych randek.
"Po
wczorajszej randce wiedziałam, że zna się na treningu lepiej niż
większość tych nadmuchanych facetów. Kiedy jedliśmy muffiny i
piliśmy sok, on z pasją opowiadał o ćwiczeniach, mistrzostwach
Polski w kulturystyce, w których brał już udział dwukrotnie. Ja,
zafascynowana patrzyłam na niego. Nie rozumiałam połowy rzeczy z
tego, co mówił, ale wiedziałam, że się dotrzemy."
Faceci, z
którymi przyszło jej się umówić – niejednokrotnie byli
przekomiczni. Dodatkowo poznałam wiele miejsc, w których można
próbować "wyrwać" towarzysza przyszłego życia.
Kibicowanie podczas meczy piłki nożnej, siatkówki, uczęszczanie
na siłownię, do szkoły tańca, szybkie randki, swatki – to tylko
niektóre ze sposobów na "złapanie" męża, o jakich
wspomniano w publikacji.
Podczas
lektury myślałam, że kiedy Berka znajdzie swojego życiowego
partnera – książka się zakończy. Tymczasem spotkała mnie miła
niespodzianka, bo potencjalny mąż znalazł się już w jej połowie,
a druga część publikacji okazała się równie przyjemna i
zabawna. Podczas czytania uśmiechałam się, niekiedy chichotałam,
a innym razem wręcz śmiałam w głos.
Myślałam,
że Małgorzata Falkowska nie jest w stanie już niczym mnie
zaskoczyć, że lektura do końca pozostanie przyjemnym, radosnym
czasoumilaczem. Tymczasem czytając zakończenie książki
kilkakrotnie szczerze się wzruszyłam. Do lektury tego dnia
zasiadałam w smutnym nastroju. Gdy zakończyłam czytanie byłam
rozbawiona, zadowolona i pozytywnie nastawiona do kolejnych życiowych
wyzwań. A skoro sprawdziłam działanie "Męża potrzebnego na
już" na sobie z całą pewnością mogę stwierdzić, iż
książka powinna być przepisywana zamiast farmaceutyków jako
kapitalny lek antydepresyjny. :D
Wyznam Wam,
że już wzięłam się za lekturę kolejnej części i bawię się
przy niej doskonale. Obawiam się tylko momentu, gdy dojdę do
zakończenia. Co będzie dalej? Jak żyć bez tej dawki wspaniałego
humoru i bez tych szalonych dziewczyn? ;)
Lekturę
gorąco polecam! :)
A Wy?
Czytaliście już książki tej autorki? Jak Wam się podobały?
Napiszcie mi też, jakie publikacje Was wprawiły w dobry nastrój i
przepisalibyście w ramach recepty na szarobure dni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz