W marcu od cudownej
autorki Anny Sakowicz otrzymałam kilka książek (Wiem! Szczęściara
ze mnie. Dziękuję, Aniu!). Wśród nich znalazł się cykl
"Złodziejka marzeń". Od mojej lektury ostatniej części
cyklu "Już nie uciekam" minęło prawie pół roku i w
końcu znalazłam czas, aby sięgnąć po inną część z serii.
Chwyciłam "To się da" z cudowną dedykacją pisarki.
Opis książki (pochodzący
z jej okładki)
"Joanna w trakcie
rocznego urlopu dla poratowania zdrowia mieszka na Kociewiu i
opiekuje się ciocią Zofią, energiczną starszą panią. Nowe
miejsce staje się szansą na pozytywne życiowe zmiany. Wraz z córką
Lusią wikła się w historię z przeszłości i próbuje odnaleźć
tajemniczego Henryka z młodości cioci Zosi.
Nastolatka wierzy, że
miłość może przetrwać kilkadziesiąt lat. Czy faktycznie jest to
możliwe?
Autorka stawia główną
bohaterkę przed ważnymi decyzjami życiowymi. Każe jej wybierać
pomiędzy stabilizacją zawodową a namiętnością, utartymi
schematami a porywami serca. Ponadto zmusza ją do walki o nadzieję
dla chorej na białaczkę Szpilki."
Moje wrażenia
Dziś nie będę kluczyła,
stawiała pytań w stylu "Czy książka/trylogia Anny Sakowicz
zachwyciła mamuśkę?". Nie będę też stopniowała napięcia
przedstawiając moje wrażenia po jej/ich lekturze. Wręcz
przeciwnie! Już w tytule posta zdradziłam moje odczucia po
przeczytaniu książek "Już nie uciekam" (moje wrażenia) i "To się da".
Trylogię czytam od końca. Mało tego! Nie przeczytałam jeszcze
"Złodziejki marzeń" (1 tomu serii) a z pełnym
przekonaniem stwierdzam, iż jest to wspaniały cykl i zachwyci każdą
wielbicielkę książek obyczajowych. Lektura "Złodziejki
marzeń" i dodanie jej pochlebnej recenzji będzie już czystą
formalnością.
Ania Sakowicz zachwyca
lekkim stylem pisania. Bez trudu wyobrażamy sobie stworzone przez
nią obrazy, postacie, sytuacje. Od pierwszych stron książki
zagłębiamy się w jej treść i trudno nam się od niej oderwać.
Miło spędzamy czas poznając kolejne losy bohaterów. Kiedy Ania
przedstawia pokręcone przygody bohaterki (np. historię z butami)
uśmiechamy się pod nosem, gdy ukazuje nam rozmowy Aśki z
Jaromirem, ciocią, czy córką – nieraz wybuchamy głośnym
śmiechem, a gdy pisze o dziewczynkach z hospicjum smucimy się i
wzruszamy. Joannę (główną bohaterkę) darzymy sympatią i
wytrwale kibicujemy jej w realizacji celów.
Trylogii "Złodziejka
marzeń" nie musicie czytać w całości. Możecie skoncentrować
się wyłącznie na interesujących was częściach. Zaręczam, iż
podczas lektury pojedynczych tomów nie będziecie mieli wrażenia,
iż coś was ominęło i z tego powodu macie kłopoty ze zrozumieniem
treści. Gwarantuję natomiast, że jeśli sięgniecie po dowolną
część serii (nie ważne: pierwszą, drugą, czy trzecią) –
nabierzecie ochoty na poznanie pozostałych. Mój apetyt na poznanie
tej serii rośnie z każdym kolejno przeczytanym tomem i już teraz
czuję smutek na myśl o tym, że gdy pochłonę "Złodziejkę
marzeń" moja przygoda z tym cyklem się skończy.
Bohaterów książki
pokochałam od pierwszych stron. Podoba mi się, iż podczas lektury
tej serii możemy poznać przemyślenia Joanny (głównej postaci),
co niejednokrotnie czyni publikację jeszcze zabawniejszą.
Osiemdziesięciopięcioletnia ciocia Aśki, jej córka Lusia,
apodyktyczna mama, która wszelkimi możliwymi sposobami próbuje
doprowadzić do udanego zamążpójścia swojej córki, partner
Artur, przyjaciel Piotr (zwany Blublusiem), dziewczynki z hospicjum,
a nawet niepokorny, 'dogryzający' bohaterce ilustrator książek
Jaromir – budzą nasze ciepłe uczucia. Ta książka to pozycja
przy której doskonale można oderwać się od trudów codzienności,
zrelaksować i dzięki której możemy optymistycznie nastawić się
do życia na nowo zyskując wiarę w to, że "To się da".
Nie mogłabym pominąć
uroków języka kociewskiego, którym posługuje się ciocia Zosia.
Kociewiacy często powtarzają "To się da" i właśnie
stąd drugiej części serii "Złodziejka marzeń" przypadł
taki tytuł. Blubluś, figolas i galameja to tylko niektóre z
określeń, jakie znalazły się w książce i wywołały moc
przekomicznych sytuacji. Mnie osobiście do serca najbardziej jednak
przypadła miłość cioci Zosi do "arbaty" i język
kociewski właśnie z tym słowem najmocniej będzie mi się
kojarzył.
Na zakończenie, aby
bardziej zachęcić Was do lektury, przytoczę jeszcze kilka
fragmentów książki:
"Brałam już drugi
łyk kawy, kiedy nagle doznałam oświecenia. Alarm zawył, lampki
się włączyły, a odruchem bezwarunkowym był bieg w kierunku
pokoju gościnnego. Tobołki przywiezione przez rodziców!
Zapomniałam! Dopadłam do niebieskiej torby. Podniosłam ją.
Ciężka. Postawiłam na stoliku, by wygodniej było zajrzeć do
środka. Odpięłam suwak. Na samym wierzchu kartka: 'To dla ciebie,
córciu, od kochającej mamusi'. Co jest? Nie miałam w najbliższym
czasie żadnego święta. Książki? Zdziwiłam się. Książki? Moja
mama przywiozła tutaj książki? Po cholerę! Wzięłam jedną do
ręki i przyjrzałam się okładce. Krzyczał do mnie tytuł: Jak
zdobyć mężczyznę?.
Chwyciłam drugą: Związek
idealny. Trzecia:
Ona i on.
Poradnik. Potem:
Jak uwieść
mężczyznę w ciągu trzech dni?, Jak wydobyć z siebie seksapil?,
Masaż tajski. Kolejnych
już nie musiałam przeglądać. Bezcelowe było też szukanie
tabletek ojca, bo – jasna sprawa – tutaj ich nie było. Moja
matka oszalała! A ja czułam się, jakbym dostała główną rolę w
Cyrku Monty
Pythona.
Jakaś groteska i absurd wkradły się w moje życie, a reżyser,
czyli moja ukochana mamuśka, postradał zmysły (...)"
"-Jaro – zaczął
Piotr – zrobi ilustracje do twoich trzech bajek. Mamy już wstępne
projekty. Co prawda niewiele, ale zawsze coś na początek. W ogóle
jeszcze muszę cię ostrzec, że Jaro jest pospolitym homofobem, więc
nie przejmuj się żartami na mój temat.
-Oj tam, oj tam. Zaraz
homofob. Bez przesady. Kilku gejów toleruję. Tylko na wszelki
wypadek nie chodzę z nimi na siłownię i na basen, nie biorę w ich
obecności pryszniców i nie odwracam się do nich tyłem."
"Przekroczyliśmy próg galerii, w której miał się dziś
odbyć wernisaż Jaromira. Szłam z niechęcią pomieszaną z
ciekawością. Z jednej strony chciałam zobaczyć jego prace, bo
niewątpliwie był bardzo zdolnym artystą, a z drugiej, nie miałam
ochoty oglądać jego wrednej mordy."
Znacie książki Anny
Sakowicz? Które już przeczytaliście i jak Wam się podobały?
Jeśli jeszcze nie poznaliście powieści autorki przygodę z nimi
proponuję rozpocząć od tej właśnie serii. Miejsca na półkach
mam niewiele, ale ten cykl z pewnością u mnie zostanie. Z
przyjemnością nieraz wrócę do historii Joanny. Wprawdzie jeszcze
nie czytałam "Złodziejki marzeń", ale jak wspomniałam –
jestem przekonana, iż pochłaniając ją będę miała ogromną
przyjemność i zachwycę się nią nie mniej, niż "Już nie
uciekam" i "To się da".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz