czwartek, 14 września 2017

Marta Obuch i jej "Metoda na wnuczkę" - metodą na przyjemnie spędzony jesienny czas

Marta Obuch to kolejna pisarka, której książki pociągają mnie od dłuższego czasu, ale jak dotąd nie miałam okazji po nie sięgnąć. Kąsków spod pióra tej autorki jestem ciekawa, gdyż słyszałam, że są bardzo zabawnymi, lekkimi kryminałami. Nic dziwnego zatem, że kiedy okazało się, iż mogę otrzymać recenzencki egzemplarz "Metody na wnuczkę" – ogromnie się ucieszyłam. Was zapraszam do lektury moich wrażeń po przeczytaniu książki, a za jej egzemplarz ogromnie dziękuję niezawodnej Pani Katarzynie z wydawnictwa

.


Opis książki (pochodzący z okładki)

"Adam Gryziewicz spotyka kobietę swych marzeń, ale zostaje przez nią źle zrozumiany i nagle z dentysty musi przeistoczyć się w romantycznego artystę malarza. Sprawa jest trudna, ponieważ powinien dysponować pracownią, na dodatek zobowiązał się przecież do wykonania portretu, choć nie potrafi rysować.
Jego wybranka, Ewa, to bystra osóbka, która również ma mnóstwo na głowie. Musi odnaleźć złodzieja zaginionego obrazu, uchronić brata przed zawarciem małżeństwa z pewną zołzą, wyswatać nieśmiałą przyjaciółkę i zrobić z niej zmysłową femme fatale, a przede wszystkim chce dać pstryczka w nos zapatrzonemu w siebie pseudoartyście.
Sprawy kompliują się jeszcze bardziej, kiedy zza grobu odzywa się prababcia Matylda..."
Moje odczucia

"Metoda na wnuczkę" to doskonała powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym, podczas lektury której nie można powstrzymać się od śmiechu. Jeśli macie zły nastrój Marta Obuch z pewnością go poprawi, jeśli zaś humor Wam sprzyja – możecie być pewni, że dzięki lekturze "Metody na wnuczkę" nie opuści on Was przez długi czas. Tak zabawnej książki dawno nie czytałam (może poza książkami Małgosi Falkowskiej). Początkowo, gdy rechotałam w głos czułam się nieco głupio i starałam powstrzymać swój "dziki chichot". Kiedy jednak czytałam książkę przez dłuższy czas zupełnie straciłam kontrolę nad wydawanymi dźwiękami i koncentrując się już wyłącznie na lekturze – bawiłam się na całego. Szczęśliwie powieść czytałam w domu, więc nie wzbudzałam szczególnej ciekawości i konsternacji wśród obcych mi osób. ;)
Ogromnie polubiłam bohaterów powieści: 30-letnią Ewę, jej adoratora "artystę stomatologa", brata Ewy – Pawła oraz podkochującą się w nim Kingę. Szczególną jednak miłością obdarzyłam opiekunów Ewy: babcię Walerię i dziadka Andrzeja. Małżonkowie mają kłopot z dogadaniem się (co nie jest szczególnie dziwne ze względu na nieco ciężki charakter pani Strzegomskiej), więc mieszkają oddzielnie. Na jednym podwórku, ale w innych budynkach. Dziadkowie Ewy sprawiają, iż z ust czytelnika nie schodzi uśmiech. Równie interesujące są postacie drugoplanowe opisane w powieści, które również dostarczają czytającym mocy wrażeń.
Spodobał mi się wątek kryminalny uknuty przez autorkę książki i przebieg całej historii. Marta Obuch stopniowo zapoznaje czytelnika z kolejnymi postaciami i faktami z ich życia, wzorowo przeprowadza nas przez fabułę książki, aby ostatecznie zaskoczyć zakończeniem opowieści. Choć zorientowałam się, kto jest mordercą (bo trupów w tomiku nie zabrakło), przebiegu zdarzeń i zakończenia publikacji szczęśliwie nie udało mi się przewidzieć. Wątków w książce jest kilka, bohaterów poznajemy stopniowo i naprzemiennie, jednak historia została tak doskonale dopracowana, że nie znajdziemy w niej błędów logicznych, luk, czy niedopowiedzeń.
Lekki styl pisania, humor, ciekawi bohaterowie i świetnie poprowadzona akcja to nie wszystkie zalety powieści. Między wierszami Marta Obuch przypomina nam, jak istotne w życiu są: dbałość o siebie i zaspokajanie własnych potrzeb oraz wzmacnianie w sobie poczucia własnej wartości. Znajdziemy w niej również wartościowe spostrzeżenia na inne tematy.

"Owszem, można uznać, że życie kończy się w dzień siedemdziesiątych urodzin, i jeszcze tego samego dnia szukać trumny. Można również strzelić sobie nobliwy cmentarny portrecik i być na bieżąco z cenami granitu. Jeśli ktoś koniecznie chce przypieczętować własną śmierć, można. Można wiele rzeczy. Ale można też każdego dnia myśleć, że zaczyna się nowy dzień i tyle. Albo aż tyle. Można przeżyć każdy nowy dzień i się nim cieszyć, nie myśleć o cholernym reumatyzmie – albo myśleć pomimo niego.
Słowem można się koncentrować na życiu."

Pieprzyku powieści dodaje jej nieco feministyczny charakter, który u mnie powodował kolejne salwy śmiechu.
A skoro tak chwalę humor powieści – postanowiłam Wam tutaj przedstawić przynajmniej jego niewielką próbkę.

"Kara więzienia przy awanturze urządzonej przez babcię wydawała się pobytem na Karaibach."

"Rozwój, liczył się rozwój.
Tymczasem jej rozwój przebiegał jakoś tak, że kiedy w łazience brata zerknęła do lustra – Paweł miał tragicznie szczere, powiększające lustro – zobaczyła ohydną wersję nierozwiniętej siebie. Albo raczej niedorozwiniętej.
Szerokie usta, szeroki nos i w ogóle gęba płaska jak naleśnik. Przypalony, bo z nosa zaczęła jej schodzić opalenizna, podobnie na czole, ramionach... Dlaczego była tak ohydna? Piegi, mnóstwo piegów. I jeszcze te włosy. Od lat rozjaśniane, traciły miękkość następnego dnia po umyciu. Wiecheć, nie włosy. Na głowie miała żółty wiecheć. Albo kupkę siana. Tylko bociana brak, żeby uwił sobie w tych kołtunach gniazdo. Ciekawe, czy bociany robią do własnych gniazd?..."

Jeśli chcecie miło spędzić jesienny dzień lub wieczór – książka "Metoda na wnuczkę" z całą pewnością Wam to zapewni. Osobiście koniecznie muszę sięgnąć po inne tomiki pisarki.


Znacie publikacje Marty Obuch? Czy Wasze wrażenia są zbieżne z moimi?
Jeśli nie czytaliście książek twórczyni – koniecznie po nie sięgnijcie, a mi napiszcie jaki autor lub książka u Was powodują salwy niepohamowanego śmiechu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz