Marta Obuch to kolejna pisarka, której
książki pociągają mnie od dłuższego czasu, ale jak dotąd nie
miałam okazji po nie sięgnąć. Kąsków spod pióra tej autorki
jestem ciekawa, gdyż słyszałam, że są bardzo zabawnymi, lekkimi
kryminałami. Nic dziwnego zatem, że kiedy okazało się, iż mogę
otrzymać recenzencki egzemplarz "Metody na wnuczkę" –
ogromnie się ucieszyłam. Was zapraszam do lektury moich wrażeń po
przeczytaniu książki, a za jej egzemplarz ogromnie dziękuję
niezawodnej Pani Katarzynie z wydawnictwa
Opis książki (pochodzący z okładki)
"Adam Gryziewicz spotyka kobietę
swych marzeń, ale zostaje przez nią źle zrozumiany i nagle z
dentysty musi przeistoczyć się w romantycznego artystę malarza.
Sprawa jest trudna, ponieważ powinien dysponować pracownią, na
dodatek zobowiązał się przecież do wykonania portretu, choć nie
potrafi rysować.
Jego wybranka, Ewa, to bystra osóbka,
która również ma mnóstwo na głowie. Musi odnaleźć złodzieja
zaginionego obrazu, uchronić brata przed zawarciem małżeństwa z
pewną zołzą, wyswatać nieśmiałą przyjaciółkę i zrobić z
niej zmysłową femme fatale, a przede wszystkim chce dać pstryczka
w nos zapatrzonemu w siebie pseudoartyście.
Sprawy kompliują się jeszcze
bardziej, kiedy zza grobu odzywa się prababcia Matylda..."
Moje odczucia
"Metoda na wnuczkę" to
doskonała powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym, podczas
lektury której nie można powstrzymać się od śmiechu. Jeśli
macie zły nastrój Marta Obuch z pewnością go poprawi, jeśli zaś
humor Wam sprzyja – możecie być pewni, że dzięki lekturze
"Metody na wnuczkę" nie opuści on Was przez długi czas.
Tak zabawnej książki dawno nie czytałam (może poza książkami Małgosi Falkowskiej). Początkowo,
gdy rechotałam w głos czułam się nieco głupio i starałam
powstrzymać swój "dziki chichot". Kiedy jednak czytałam
książkę przez dłuższy czas zupełnie straciłam kontrolę nad
wydawanymi dźwiękami i koncentrując się już wyłącznie na
lekturze – bawiłam się na całego. Szczęśliwie powieść
czytałam w domu, więc nie wzbudzałam szczególnej ciekawości i
konsternacji wśród obcych mi osób. ;)
Ogromnie polubiłam bohaterów
powieści: 30-letnią Ewę, jej adoratora "artystę
stomatologa", brata Ewy – Pawła oraz podkochującą się w
nim Kingę. Szczególną jednak miłością obdarzyłam opiekunów
Ewy: babcię Walerię i dziadka Andrzeja. Małżonkowie mają kłopot
z dogadaniem się (co nie jest szczególnie dziwne ze względu na
nieco ciężki charakter pani Strzegomskiej), więc mieszkają
oddzielnie. Na jednym podwórku, ale w innych budynkach. Dziadkowie Ewy sprawiają, iż z ust czytelnika nie schodzi uśmiech. Równie
interesujące są postacie drugoplanowe opisane w powieści, które również dostarczają czytającym mocy wrażeń.
Spodobał mi się wątek kryminalny
uknuty przez autorkę książki i przebieg całej historii. Marta
Obuch stopniowo zapoznaje czytelnika z kolejnymi postaciami i faktami
z ich życia, wzorowo przeprowadza nas przez fabułę książki, aby
ostatecznie zaskoczyć zakończeniem opowieści. Choć
zorientowałam się, kto jest mordercą (bo trupów w tomiku nie
zabrakło), przebiegu zdarzeń i zakończenia publikacji szczęśliwie
nie udało mi się przewidzieć. Wątków w książce jest kilka,
bohaterów poznajemy stopniowo i naprzemiennie, jednak historia została tak doskonale dopracowana, że nie znajdziemy w
niej błędów logicznych, luk, czy niedopowiedzeń.
Lekki styl pisania, humor, ciekawi
bohaterowie i świetnie poprowadzona akcja to nie wszystkie zalety
powieści. Między wierszami Marta Obuch przypomina nam, jak istotne
w życiu są: dbałość o siebie i zaspokajanie własnych potrzeb
oraz wzmacnianie w sobie poczucia własnej wartości. Znajdziemy w
niej również wartościowe spostrzeżenia na inne tematy.
"Owszem, można uznać, że życie
kończy się w dzień siedemdziesiątych urodzin, i jeszcze tego
samego dnia szukać trumny. Można również strzelić sobie nobliwy
cmentarny portrecik i być na bieżąco z cenami granitu. Jeśli ktoś
koniecznie chce przypieczętować własną śmierć, można. Można
wiele rzeczy. Ale można też każdego dnia myśleć, że zaczyna się
nowy dzień i tyle. Albo aż tyle. Można przeżyć każdy nowy dzień
i się nim cieszyć, nie myśleć o cholernym reumatyzmie – albo
myśleć pomimo niego.
Słowem można się koncentrować na
życiu."
Pieprzyku powieści dodaje jej nieco
feministyczny charakter, który u mnie powodował kolejne salwy
śmiechu.
A skoro tak chwalę humor powieści –
postanowiłam Wam tutaj przedstawić przynajmniej jego niewielką
próbkę.
"Kara więzienia przy awanturze
urządzonej przez babcię wydawała się pobytem na Karaibach."
"Rozwój, liczył się rozwój.
Tymczasem jej rozwój przebiegał jakoś
tak, że kiedy w łazience brata zerknęła do lustra – Paweł miał
tragicznie szczere, powiększające lustro – zobaczyła ohydną
wersję nierozwiniętej siebie. Albo raczej niedorozwiniętej.
Szerokie usta, szeroki nos i w ogóle
gęba płaska jak naleśnik. Przypalony, bo z nosa zaczęła jej
schodzić opalenizna, podobnie na czole, ramionach... Dlaczego była
tak ohydna? Piegi, mnóstwo piegów. I jeszcze te włosy. Od lat
rozjaśniane, traciły miękkość następnego dnia po umyciu.
Wiecheć, nie włosy. Na głowie miała żółty wiecheć. Albo kupkę
siana. Tylko bociana brak, żeby uwił sobie w tych kołtunach
gniazdo. Ciekawe, czy bociany robią do własnych gniazd?..."
Jeśli chcecie miło spędzić jesienny
dzień lub wieczór – książka "Metoda na wnuczkę" z
całą pewnością Wam to zapewni. Osobiście koniecznie muszę
sięgnąć po inne tomiki pisarki.
Znacie publikacje Marty Obuch? Czy
Wasze wrażenia są zbieżne z moimi?
Jeśli nie czytaliście książek
twórczyni – koniecznie po nie sięgnijcie, a mi napiszcie jaki
autor lub książka u Was powodują salwy niepohamowanego śmiechu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz