Boże Narodzenie zbliża się wielkimi
krokami i literatura świąteczna zdominowała ten czas. Tym razem
jednak postanowiłam przeczytać "Lilkę i spółkę", za którą z całego serducha
dziękuję Magdalenie Witkiewicz oraz wydawnictwu
Krótki opis treści (pochodzący z
portalu lubimy czytać)
"Wymarzone plany wakacyjne Lilki i
jej rodzeństwa legły w gruzach. Zamiast jechać nad jezioro do
ukochanej ciotki Franki, lato spędzą w Jastarni, u Jadźki! A
ciotka Jadźka jest straszna. Ma pypeć na nosie i każe pić syrop z
cebuli oraz pokrzywy. Bez przerwy sprząta niewidzialne pyłki i
pozwala jeść słodycze tylko w sobotę. Jakby tego było mało,
ciągle pada deszcz i w tym samym czasie do ciotki przyjeżdża
Wojtuś, który we wszystkim jest mistrzem świata. Po prostu
koszmar! Lilka, Wiki i Matewka obmyślają więc kolejne plany, jak
wyrwać się z Jastarni. Wkrótce jednak okaże się, że pobyt u
znienawidzonej ciotki jest ich najmniejszym problemem..."
Moje wrażenia
Początkowo książkę "Lilka i
spółka" chciałam czytać wraz z moimi córeczkami i
planowałam napisać o niej w momencie, gdy moje dzieci będą mogły
coś na jej temat powiedzieć. Nie wytrzymałam! W momencie, gdy
dopadłam lektury – ta całkowicie mnie pochłonęła.
Stwierdziłam, że Kasi (13 lat) ją podrzucę, gdy sama skończę
czytać, a Wiktorii (3 lata) będę czytała po kawałeczku w wolnym
czasie. Wiktoria jest dość mała i nie wiem, czy tak "gruba"
książka przypadnie jej do gustu. Obecnie jesteśmy na etapie
"Świnki Peppy", ale zobaczymy. ;)
Jestem zadziwiona, iż "Lilka ..."
wpadła w moje ręce dopiero teraz. Gdybym zwróciła uwagę na to,
iż Magdalena Witkiewicz (jedna z moich ulubionych polskich pisarek)
napisała książki dla dzieci – sięgnęłabym po nie już dawno.
Po lekturze jestem zawiedziona, że wydane zostały tylko dwie części
serii i liczę na więcej.
Głównych bohaterów książki
(8-letnią Lilkę, 12-letnią Wiki i 5-letniego Matewkę) polubiłam
od pierwszych stron. Ogromnie spodobały mi się opisy postaci –
nie tylko tych pierwszoplanowych. Także Wojtek (który dołącza do
rodzeństwa), ciotka Jadźka, jej sąsiad Anatol, policjant
Maksymilian Kozłowski, jak i osoby mniej eksponowane w tej części
(mama, tata, ciotka Frania) zostały doskonale wykreowane. Dodatkowo
w książce występują zwierzęta, koty i pies, a te kochają
przecież wszystkie dzieci.
Pisarka pokusiła się o wciągnięcie
dzieci w aferę kryminalną. I doskonale jej się to udało! Historia
jest wspaniale przemyślana i opisana, a kolejno odsłaniane fakty
składają się w spójną całość.
Ogromnie spodobał mi się zeszyt, w
którym dzieci opisywały swoje narady wojenne i wnioski z nich
płynące.
To książka pełna poczucia humoru.
Wielokrotnie podczas lektury uśmiechałam się i zaśmiewałam w
głos.
"Uśmiech numer trzy jest tylko
dla sąsiada z góry, pana Anatola. Pan Anatol to chyba naukowiec
albo jakiś myśliciel, bo ma wielkie okulary i sprawia wrażenie, że
poza książkami i komputerem nic go nie obchodzi. Ciotka Jadźka też
go nie obchodzi – i całe szczęście, bo szkoda by było
człowieka. Wydaje się nawet fajny."
"(...) Na to ciotka wywlokła z
tapczanu trzy poduszki, wyrzuciła je na korytarz i stwierdziła, że
będziemy tam siedzieć, na karnych jeżykach. Byliśmy zdziwieni,
ale już kiedyś słyszeliśmy, jak ciotka mówi pani Lalutce, że to
najlepsza metoda wychowawcza, że ona to wie od Superniani, a
Superniania się zna na dzieciach.
Pani Lalutka się zmyła, a my
usiedliśmy na tych karnych poduszkach i było to bardzo fajne.
Siedzieliśmy i gadaliśmy tak długo, aż ciotka posprzątała pokój
po tej śnieżno-mącznej zadymce. Całe szczęście, że my nie
musieliśmy tego robić, no ale przecież odbywaliśmy karę, to nie
mogliśmy. Nawet koty nam towarzyszyły."
Jak na powieść dziecięcą przystało
z książeczki płynie wiele nauk. Znajduje się w niej dużo
przysłów i metafor różnorodnie interpretowanych przez naszych
bohaterów, np. "wyjść z siebie i stanąć obok",
odpowiedź dyplomatyczna", "na piękne oczy", "worek
cnót".
To doskonała okazja do tego, aby
porozmawiać z dziećmi podczas czytania książeczki na temat ich
znaczenia. Czytając opowieść małoletni dowiadują się również,
że nie wszystko i nie wszyscy są w rzeczywistości takimi, jakimi
mogą wydawać się na pierwszy rzut oka. Początkowo ciotka Jadźka
przez dzieci postrzegana jest jako wróg, podobnie wychwalany przez
nią Wojtek (wór cnót).
Książka wzbogacona jest w mnóstwo
wspaniałych ilustracji, wykonanych przez Joannę Zagner – Kołat,
które doskonale dopełniają treści. Mnie one ogromnie ujęły i
jestem pewna, że spodobają się również młodszym czytelnikom.
"Lilka" to taki "Mikołajek"
w dziewczęcym wydaniu, a ja uwielbiam i Lilkę, i Mikołajka.
Czytaliście już może te książeczki?
A może w Wasze ręce wpadły ostatnio inne opowieści dziecięce,
które wprawiły Was w dobry humor i uważacie je za świetne
opowieści zarówno dla dzieci, jak i dorosłych?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz