Książka
Katarzyny Michalak pt. "Nie oddam dzieci" (link do recenzji) zrobiła na
mnie ogromne wrażenie. Płakałam podczas jej czytania rzewnymi
łzami, wzruszałam się i kibicowałam głównemu bohaterowi w jego
zmaganiach dotyczących poukładania życia na nowo. Książki z
serii owocowej "W imię miłości" (moja opinia) i "Dla
Ciebie wszystko" (link) okazały się
bardzo przyjemnymi czytadełkami, choć w pewnych momentach odrobinkę
przesłodzonymi. ;) Ostatecznie jednak spodobały mi się. Do tej
pory jedynie "Sklepik z niespodzianką. Adela" (tu poznasz moją opinię) jakoś do
mnie nie przemówił.
Po
"Bezdomnej" oczekiwałam podobnych wrażeń do tej lekturki, która
najbardziej utkwiła mi w pamięci i którą szczerze pokochałam, a
mianowicie "Nie oddam dzieci". W końcu obie te książki
należą do "serii z czarnym kotem". I nie będę owijała
w bawełnę – zawiodłam się ogrooomnie. Okładka książki jest przepiękna, ale sama lektura jest zła i
nie radzę Wam po nią sięgać.
Co nieco o
fabule
W wieczór
Wigilii Bożego Narodzenia bezdomna Kinga postanawia skończyć ze
swoim żałosnym życiem. Połyka psychotropy, którymi "Doktorki
z psychiatryka hojnie faszerowały pacjentów" i planuje zapić
je flaszką wódki. Nieszczęśliwie do omdlewającej Kingi łasi się
bezdomny kot, którym po jakimś czasie czuje się ona w obowiązku
zaopiekować. W związku z tym wkłada sobie palec (serio! "palec"!)
do gardła i wymiotuje wszystkim, co miała w żołądku. (Wam też
to brzmi niedorzecnie? :D ). Kingę i kota znajduje na śmietniku
Aśka Reszka, dziennikarka i freelancerka, która zaprasza dziewczynę
wraz z jej podopiecznym do siebie na wigilię. Kinga od razu poznaje
swoją "wybawicielkę" – jest to kochanka jej byłego
męża. Początkowo nic nie mówi, dopiero po jakimś czasie wyznaje
Aśce prawdę. Dziennikarka zaczyna pomagać dziewczynie (której
niegdyś wyrządziła ogromną krzywdę) w powrocie do normalnego
życia. Jednocześnie jednak planuje wydobyć od Kingi informacje
dotyczące nieszczęścia, jakie spodowowało jej tułaczkę i
napisać artykuł, który w końcu wyniesie ją na szczyty sławy.
Czy możliwa jest przyjaźń między kobietami? Jaką tajemnicę
skrywa Kinga? Jak zakończy się jej historia? O tym opowiada
książka. Mam nadzieję, iż w ten sposób nie zachęciłam Was do
sięgnięcia po tę "lekturę". Jeśli jesteście bardzo
ciekawi co wydarzy się dalej poszukajcie jakiegoś streszczenia
historii. ;)
Dlaczego nie
polecam tego czytadła?
Pani
Katarzyna chciała pokazać nam tragedię osoby, która z dnia na
dzień stała się bezdomna. Chciała byśmy nieco inaczej spojrzeli
na problem bezdomności. Żebyśmy zauważyli we włóczęgach ludzi,
którzy nie zawsze zasłużyli sobie na los, który ich spotkał.
Pragnęła pokazać nam dwie historie: żony i kochanki tego samego
człowieka. Mieliśmy zrozumieć, iż kochanka to osoba, która
podobnie jak połowica, nie koniecznie jest osobą złą i do końca
spaczoną, która wkracza w życie małżonków i bez skrupułów
rozbija ich związek. Poruszyła również problem choroby
psychicznej i szpitali psychiatrycznych (mając chyba jednak
niewielką wiedzę na ich temat). Zamysły były dobre. Skutki –
katastrofalne.
Jak wiecie
stosuję zakładki, aby zaznaczać interesujące mnie zdania w buku, który aktualnie czytam.
Tym razem, z przykrością przyznaję, iż zakładki, które
przykleiłam przekierowują wyłącznie do kolejnych żenujących
cytatów. Zobaczcie jak wiele ich umieściłam w książce, a to nie
wszystkie płytkie teksty, jakie w niej odnalazłam. :((
Na początku
poznajemy dwie bohaterki. Obie źle o sobie mówią. Mam wrażenie,
iż autorka chciała, by czytelnik, mimo popełnionych przez kobiety
błędów – polubił je. Trudno jednak darzyć je sympatią, gdy
czytamy wypowiedzi tych "dam". Jedna z nich jest
straszliwie rozżalona, że gdy zaszła w ciążę z niejakim
Krzysztofem – jego rodzice
"...
dostali szału. Na dobry początek od jego ojca usłyszałam, że
jestem zdzirą, co złapała ich synusia na dziecko, a może –
znając moją reputację – to nie jego dziecko? Że takie jak ja
powinno się kastrować. Albo palić na stosie. Albo jedno i drugie –
kolejność dowolna. Że gdzie synuś miał oczy, by związać się z
dziwką, co przed każdym nogi rozkłada – to musiałam wtrącić:
'Przed panem nie rozłożyłam, może w tym tkwi problem?', i mało
nie oberwałam od teścia po twarzy – i tak dalej, i tak dalej."
Tylko
współczuć teściów. Jednakże kilka zdań wcześniej czytamy:
"Krzyś
Król z kolei był typowym outsiderem. Cichy, mrukliwy, niezauważany
przez grupę, gdy myślał, że nie widzę, wpatrywał się we mnie
cielęcym wzrokiem i szybko odwracał spojrzenie, gdy go
przyłapywałam na gapieniu się. Był totalnym przeciwieństwem
kogoś, kogo kiedyś... Kto był... Nieważne. Ważne, że zaczęłam
ostentacyjnie uwodzić Krzysztofa Króla, a jak się w tym uwodzeniu
rozpędziłam, to nie mogłam przestać. Bo w jednym Krzysio-Pysio
był naprawdę świetny, jeśli nie wybitny: w seksie – to była
jego mocna strona. Mógł zawsze i wszędzie. Od wieczora do rana.
Był niezmordowany i baaardzo pomysłowy. Potrafił od przodu, od
tyłu, z boku, z dołu i do góry nogami. A jeśli zamiast niego
wyobrażałaś sobie, że robisz to z Tamtym... Odlot na Alfa
Centauri i z powrotem murowany."
Bohaterka ma żal do swoich teściów o to, że wyzywali ją od dziwek i
twierdzili, że to nie ich syn jest ojcem jej nienarodzonego dziecka.
Problem w tym, że kilka chwil później dowiadujemy się, iż
dziewczyna biorąc ślub z Krzyśkiem rzeczywiście nie z nim była w
ciąży.
Doprawdy! Ci
teściowie. Porażka totalna! A ona niemal święta! Bidulka. I żeby
nie było, że Krzysio został wykorzystany.
"Skoro...
skoro nie było już dziecka, a ty Krzysztofa nie kochałaś... może
powinnaś się była rozwieść?
Kinga posłała
jej długie spojrzenie.
-A kto ci
powiedział, że go nie kochałam?"
Chwilę
później czytamy zaś:
"Ciąża...
ślub z Królem... to miało zranić jego – głos kobiety łamał
się, w oczach błyszczały łzy. - Krzysztof był tylko narzędziem
zemsty."
Ale jak to?
Pytam. To kochała go, czy nie? ;)
Wypowiedzi
drugiej z pań są jeszcze bardziej żenujące. Może przytoczę
kilka:
"Wiesz
co, Kinga? Gdy tak na ciebie patrzę, teraz w tej kiecce i fryzurze
nadawałabyś się na pierwsze strony gazet. Nie myślałaś o
aktorstwie? Jesteś naprawdę śliczna, jak się postarasz. Mogłabyś
być kolejną gwiazdką M jak miłość. Albo dupcią jakiegoś
bogatego starucha, który ustawiłby cię na resztę życia."
"W
windzie na początku był tłok. Królik – tak do niego potem
mówiłam – stanął tuż za mną, czułam jego udo na moim udzie
i... masz rację, że był dobry w te klocki, i musiał wydzielać
jakieś feromony, wabiące samice, bo nagle poczułam, jak robi mi
się ciepło między nogami. I jak w udo wbija mi się fiut tego
faceta. Powinnam była się odsunąć, kurwa, normalnie tak bym
zrobiła! Może jeszcze syknęłabym jakieś 'spierdalaj, koleś',
ale ja... przesunęłam się odrobinę i naparłam na niego tak, że
twardą wypukłość miałam dokładnie między nogami. Kinga...
sorry, nie powinnam ci tego opowiadać... gdy wysiadł ostatni gość
– a musisz wiedzieć, że winda była przeszklona i wystarczyło,
żeby ktoś w budynku zadarł głowę i nas dwoje zobaczył –
Krzysiek zatrzymał ją między piętrami, rozpiął rozporek, wyjął
fiuta i zerżnął mnie tak, jak jeszcze nikt przed nim i nikt po
nim. Musiał zatkać mi usta ręką, bo darłam się jak opętana,
przeżywając orgazm stulecia.
Trwało to ze
dwie minuty."
Zgłupiałam,
chodzi o tego samego mruka, z jakim związała się Kinga? A tekst
"Musiał zatkać mi usta ręką, bo darłam się jak opętana,
przeżywając orgazm stulecia." Po co zagłuszać krzyk
miłosnych uniesień, gdy "winda była przeszklona i
wystarczyło, żeby ktoś w budynku zadarł głowę" i zobaczył
całe "przedstawienie". A orgazm stulecia po dwóch
minutach? Rzeczywiście! Wyczyn nielada! :D
"Jego
głos poznałam następnego dnia, gdy zadzwonił, mówiąc, że jest
właśnie w mojej okolicy. 'Wpuścisz mnie na parę minut?'
Wpuściłam.
I tak jak
poprzednio trwało to parę minut. Za to dochodziłam do siebie parę
dni, tak mnie wyobracał... A wiesz, jak się czułam? Jak narkoman
na głodzie."
Hm...
wyobracał ją w ciągu kilku minut. Niezłe! Natomiast że
czuła się jak narkoman na głodzie po tym czasie w ogóle się nie
dziwię. ;)
Tak
idiotycznych, bezsensownych, niespójnych ze sobą zdań jest w
książce naprawdę mnóstwo.
Czytając
ten tomik zastanawiałam się, który z bohaterów jest bardziej
popieprzony: Kinga, Aśka, Czarek (ojciec dwójki dzieci, które
zrobił Kindze i zostawiał ją, gdy dowiedział się, że ta jest w
ciąży), czy Krzysio-Pysio, którego autorka stara się przedstawić
jako rżnącego na lewo i prawo babki, używającego przemocy
skurwiela, a jednocześnie maminsynka, jaki ożenił się z babką
będącą w ciąży z innym facetem, i co więcej, zdecydował się
wychowywać nie swoje dziecko, z jej drugiej ciąży. Rzeczywiście...
cham jakich mało (gdybyście nie zauważyli z mojej strony to
sarkazm).
Przez
większość książki nie dowierzałam w to, co czytam. Jedne zdania
zaprzeczały kolejnym. Brakowało w niej spójności. Bohaterowie to
banda idiotów, choć Kingę, jako jedyną, w końcu nawet trochę
polubiłam.
Mam
wrażenie, iż pani Katarzyna podczas pisania swoich książek,
popada w przesadę. Gdy pisze sceny słodkie – są one tak
przesłodzone, że aż mdli, gdy opisuje bandziorów – to totalnych
zwyrodnialców. Jeśli bohaterów spotykają przykrości – jest ich
tak wiele, że trudno uwierzyć, iż człowiek byłby w stanie tyle
znieść. Jej książki czyta się emocjami, jednak "Bezdomną"
trudno odbierać w ten sposób. Przykro mi o tym mówić, ale to
jedna z najgorszych książek, jakie przeczytałam w całym swoim
życiu.
Denerwowało
mnie, iż autorka w stosunku do choroby głównej bohaterki zamiennie
stosuje określenia: depresja poporodowa, psychoza poporodowa i
schizofrenia maniakalno – depresyjna. Przecież to trzy różne
problemy i nie wiem, czy któryś z nich faktycznie dotyczy przypadku
opisanego przez panią Katarzynę. Autorka również tego nie wie, bo
nawet laik wywnioskować może, iż nie zgłębiła tematu. Rozumiem
pomysł, chęć zwrócenia uwagi czytelnika na problemy psychiczne,
jakie mogą wystąpić u kobiety po porodzie. Szkoda tylko, że
pisarka nie zaznajomiła się z tematem, wymyśliła historię, jaka
mogła spotkać świeżo upieczoną mamę i bezmyślnie rzucała
nazwami schorzeń. A opisane metody leczenia stosowane (niby w
naszych czasach) przez szpital psychiatryczny, w którym przebywała
Kinga – są wręcz śmieszne.
Muszę
jeszcze podzielić się z Wami najgłupszym cytatem z tej książki.
Oto on:
"Ta cała
opowieść po prostu do ciebie nie pasuje! Masz w oczach
inteligencję, nie debilizm!"
Sama
historia Kingi i zakończenie książki – podobały mi się. Nawet
przez chwilę udało się autorce mnie wzruszyć, jak niegdyś przy
"Nie oddam dzieci". Biorąc jednak pod uwagę całość...
szczerze nie polecam.
Udało mi
się zniechęcić Was do przeczytania tego gniota, czy tym chętniej
po niego sięgniecie? ;)
A może
napiszecie o książce, która Was szczególnie zawiodła?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz