wtorek, 4 listopada 2014

Moja wygrana od Oleofarm :)

Od jakiegoś czasu narzekam na: "przeklęty łupież", wypadające włosy i strasznie suchą, wrażliwą skórę twarzy, zdrówko też momentami kuleje – a wśród otrzymanych nagród, które "chwilowo" wylądowały w szafie znajduje się cudowna nagroda od Olei Świata, która mogłaby pomóc w moich kłopotach.
No, szczęśliwie odkryłam ją wczoraj i za chwilkę biorę się za ratowanie mego ciała, zarówno od wewnątrz, jak i z zewnątrz – dzięki temu upominkowi właśnie. To będzie wspaniałe testowanie urodowo – kulinarne. :)

A cóż to za nagroda? To upominek od Oleofarmu zdobyty na 


na którym znaleźć można informacje o różnych olejach, ich właściwościach i zastosowaniach, a także moc konkursów ze świetnymi nagrodami. Tu wygrałam olej lniany i książkę "Zdrowie ze smakiem".

Olej z awokado wygrałam


o którym pisałam 


Nagrody trafiły do mnie w jednej przesyłce, za którą ogromnie dziękuję. :)
A oto kilka zdjęć otrzymanych wspaniałości.






Biorę się za testowanie, a Was zapraszam do podzielenia się w komentarzach Waszymi spostrzeżeniami. Stosowaliście kiedyś oleje? Jakie? Kulinarnie czy urodowo? Jak je oceniacie? Jestem bardzo ciekawa Waszych odpowiedzi. :)


Pozdrawiam! :*)



sobota, 1 listopada 2014

"Śpieszmy się kochać ludzi..." i totalna prywata ;)

"Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy
tylko co nieważne jak krowa się wlecze
najważniejsze tak prędkie że nagle się staje
potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy
kiedy myślimy o kimś zostaje bez niego

Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko stąd odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widzieć naprawdę zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć
kochamy wciąż za mało i stale za późno

Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze
a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny

Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą"

Witam Was tym wyjątkowym wierszem ks. Jana Twardowskiego w wyjątkowym dniu 1.11 – Dniu Wszystkich Świętych.


Rozpoczęłam ten dzień pobieżnie przeglądając zdjęcia w starych albumach i na komputerze. Na fotografiach uwiecznione są ważne wydarzenia z mojego życia oraz bliskie mi osoby, które są wciąż na tym świecie oraz te, których już tu nie ma (przyjaciel z młodych lat i jego żona, którzy zmarli na mukowiscydozę, mój dziadek i tatuś, na USG dzieciątko, które straciłam w 3 miesiącu ciąży, babcia męża oraz jego wujek).
1.11 to dla mnie zawsze dzień nostalgii, zadumy, nad tym co minęło i nad tym co jeszcze przede mną. 
 

Pragnę podziękować dziś osobom, które pojawiły się w moim życiu. Tym mi bardzo bliskim (rodzinie, grupce przyjaciół), jak i tym, którzy swą obecnością trochę w nim nabałaganiły. ;) Negatywne doświadczenia też czegoś nas uczą. Pokazują nam, jakimi ludźmi jesteśmy. Pokazują, iż potrafimy sobie poradzić w życiu. Uczą pokory i dzięki nim cieszymy się z radosnych, dobrych wydarzeń, które nas spotykają. Dziękuję tym, którzy są lub kiedyś byli obok, którzy pojawili się w moim życiu choćby na chwilę. Dzięki Wam wszystkim jestem tym kim jestem, tu gdzie jestem. Dziękuję osobom, które to czytają i zaglądają na mój blog, także tym, których nie znam. Jestem tu dla siebie (jak wiadomo ;) ) i dla Was właśnie. :)



Myślę, że dziś w ciągu dnia znowu usiądę przy starych albumach oraz przy komputerze, aby pooglądać fotografie. Powspominam (kto wie, może wraz z bliskimi, jeśli będą mieli ochotę) dawne czasy, dzieciństwo i młode lata. :) A później przejdę do tych obecnych (też młodych ;) ). Z uśmiechem, a może łzą w oku, powspominam bliskich, których z różnych przyczyn (nie tylko z powodu śmierci) nie ma już ze mną i ponownie w myślach im podziękuję. Przypomnę sobie, co udało mi się w życiu osiągnąć i przeżyć i podziękuję bliskim, którzy są tu ze mną, albowiem nie zawsze jest to dla nich łatwe. ;) Powybieram z albumu zdjęcia, które nastrajają mnie pozytywnie, powkładam je w ramki lub zrobię kolaż – bym mogła na nie codziennie patrzeć i cieszyć się nimi. :)

Później zrobię listę osób z którymi czas się skontaktować, bo mimo, że "siedzę obecnie w domu" na urlopie macierzyńskim – w biegu życia zapominam o bliskich, ważnych dla mnie osobach. Zapominam o tym, aby zadzwonić, napisać i nieraz nie kontaktuję się z nimi długi czas. Zadzwonię do babci, przyjaciółki z rodzinnych stron (teraz mieszkam baaardzo daleko i kontakt osłabł), koleżanki z którą miałam cudowny kontakt, ale urwał się on (przeprowadziła się, ale napiszę na adres jej mamy, może uda się odnowić znajomość). 


Zamierzam dziś cieszyć się kontaktem z najbliższymi, chwytać chwilę. Razem z rodzinką odwiedzimy groby bliskich, może pogram z córą w karty lub jakąś planszówkę, będę śmiała się z postępów naszego półrocznego maleństwa (obecnie męczy ją ząbkowanie i wbija dziąsła we wszystko w co się da, próbuje siadać i irytuje się, gdy jej się to nie udaje;) ). Może uda się w końcu obejrzeć z mężem jakiś film. Może namówię go na wspólne oglądanie "W pogoni za szczęściem". Na faktach – polecam wszystkim. Widziałam fragmenty i ze 100-procentową pewnością stwierdzam, że jest to wart obejrzenia film. A może pogapię się na niego (na męża znaczy ;) ) jak "szczerbaty na suchary". ;D Dzisiaj bez pośpiechu i codziennego zniecierpliwienia, spokojnie – cieszyć będę się każdą chwilą. My, współcześni, tak rzadko to robimy. Może uda mi się troszkę pogadać z siostrą – to co że gadam z nią przez telefon kilka razy w tygodniu. ;P Dowiem się, jak im minęło Wszystkich Świętych. Jednak dzieli nas 600 km i baaardzo rzadko spędzam 1.11 w rodzinnym domu. Ostatnio z 10 lat temu chyba.

Tak w sumie to chciałam Wam powiedzieć, żebyście dziś (jeśli czytacie ten post innego dnia, niż 1.11 to o to dziś właśnie chodzi :) ) wyjęli z szaf zastawy stołowe trzymane na specjalne okazje, założyli odświętne ubrania, popryskali się swoimi najpiękniejszymi i najdroższymi perfumami. Cieszyli się wszystkim co w czeluściach szafy czeka na specjalny czas – bo ten czas jest teraz. Nie odkładajcie wspólnego spaceru, zabawy z bliskimi, kolacji przy świecach na... weekend, wakacje, urodziny, rocznicę. Zrealizujcie swoje przyszłościowe plany w najbliższych dniach (jeśli tylko możecie je teraz zrealizować). Zapiszcie się na kurs językowy, haftu, czy jakikolwiek inny, który macie w planach. Zróbcie to, co wciąż odkładacie teraz – bo teraz jest właściwy czas. Jeśli będziemy chowali rzeczy i odkładali swoje plany na "specjalne okazje", na bliżej nieokreśloną przyszłość – ona może nigdy nie nadejść. Wydaje nam się, że mamy przed sobą mnóstwo czasu. To nieprawda. Za to tu i teraz na pewno jest odpowiedni czas by cieszyć się tym, co w darze od Boga otrzymaliśmy. :)
I niech w tym wszystkim towarzyszy Wam (nam) dziecięca radość, spontaniczność i pogoda ducha. 




Przy okazji całuski dla bohaterek zdjęć oraz takiej jednej nastolatki co się aparatu boi. ;)
A Wy jak spędzacie Wszystkich Świętych? Skomentujecie post? A może napiszecie coś od siebie? Będę szczęśliwa jeśli zostawicie znak po sobie w moim życiu. :) Z góry dzięki. :*)


wtorek, 28 października 2014

Moja wygrana - produkty Dr. Oetker

Hej!

Wpadam dziś do Was z krótkim postem na temat mojej wygranej w konkursie na fanpage'u

Zadaniem w konkursie było wykonanie ciasta lub deseru z wykorzystaniem egzotycznych owoców oraz przynajmniej dwóch składników Dr. Oetkera.

Oto zdjęcie mojego lekkiego śmietanowca z galaretkami


oraz kilka zdjęć nagród, które sprawiły mi ogromną radość.

Znalazły się wśród nich:

  • foremka do tarty



  • produkty Dr. Oetkera




  • kilka ulotek z inspiracjami i przepisami 




Jeśli mielibyście ochotę wziąć udział w takim konkursie kulinarnym jeszcze przez cztery dni można zgłaszać swoje przepisy w rywalizacji Hallowenowej w aplikacji 


Słodkie nagrody będą jak znalazł w przygotowaniu pysznych świątecznych wypieków. :))

Pozdrawiam! :)

sobota, 25 października 2014

Moja recenzja książki "Miłość... i nieprzespane noce"

Witajcie!

Pędzę dziś do Was z recenzją przezabawnej książki Nicka Spaldinga pt. "Miłość... i nieprzespane noce". Czytałam ją w wakacje, a teraz w końcu zebrałam się, aby podzielić się z Wami swoimi wrażeniami i zachęcić Was do sięgnięcia po tą lekturkę. Bo na śmiech zawsze jest odpowiednia pora. ;)



 Ja kupiłam tę książkę po przeczytaniu jej malutkiego fragmentu na fanpage'u wydawnicta "Muza". Fragment ten rozbawił mnie ogromnie, a jako, iż niedawno zostałam mamą nie wahałam się nad jej nabyciem ani chwili. ;)


Czytadełko to jest kontynuacją książki "Miłość... z obu stron", której jeszcze nie miałam okazji czytać, ale całkiem prawdopodobne jest, iż wkrótce po nią sięgnę. Wracając jednak do omawianej lektury. Opowiada ona o małżeństwie trzydziestokilkulatków, Jamiem i Laurze Newmanach. Jamie na co dzień pracuje jako dziennikarz w lokalnej gazecie, w której spierać się musi "o niezwykle prozaiczną kwestię zagospodarowania szpalty mającej siedem i pół centymetra". Laura z powodu recesji zmuszona jest zamknąć swój sklep, a w momencie gdy ją poznajemy, podąża na rozmowę kwalifikacyjną "na dobrze opłacane stanowisko w jednym z największych przedsiębiorstw w branży czekoladowej".

Najważniejszym jednak wydarzeniem w owym czasie w życiu tej dwójki staje się fakt, iż po zastosowaniu "metody improwizowanej antykoncepcji" w chwili, gdy w ich domu nieszczęśliwie zabrakło prezerwatyw – mają zostać rodzicami. Cała książka to opowiadanie o zdarzeniach dotyczących przebiegu ciąży Laury oraz pierwszego roku życia ich dziecka. O swoich uczuciach opowiada nie tylko nasza bohaterka, opisując je w listach do zmarłej mamy, ale również Jimmy, który swe emocje przelewa na prowadzonym blogu. Według mnie pomysł autora, aby mężczyzna opisywał tak dokładnie swoje historie na blogu, który może przeczytać każdy nie jest do końca trafiony, gdyż:
  • żaden mężczyzna tak wylewnie nie otworzyłby się przed publiką,
  • żadna kobieta nie zgodziłaby się na takie jawne opisywanie swego związku przez męża,
  • Laura Newman prędzej strzeliłaby sto razy męża ścierką po łbie, niż pozwoliła na coś takiego.
Jednak sam pomysł na to, aby każde z małżonków w jakiś sposób opisywało swoje przygody jest w tej książce jak najbardziej trafiony. Kobieta i mężczyzna opowiadają o swoich doświadczeniach przez co książkę czytamy z dużym zainteresowaniem, a bohaterowie stają nam się dużo bliżsi, niż gdyby to autor opisywał ich historię, a nie oni sami.
Newmanów lubi się niemal od pierwszych stron książki. Kilkukrotnie przedstawieni są jako "pechowcy", jednak myślę, iż każdy z czytelników ma czasem "trochę takiego pecha" i każdy odnajduje w bohaterach część siebie. Opisane wydarzenia ukazują rzeczywiste problemy młodych par, którym zdarzyło się "zaliczyć wpadkę" oraz trudności dotyczące wszystkich młodych, niedoświadczonych rodziców. Widać, iż autor dokładnie wie, o czym pisze.
Przedstawione opowieści, czasem nieco podkoloryzowane, są tak zabawne, że książkę wręcz pochłania się z wielkim uśmiechem na ustach, a uśmiech ten często przeradza się w gromki śmiech. Prawdopodobnie na palcach jednej, lub ewentualnie dwóch rąk, policzyłabym strony podczas czytania których nie zaśmiewałam się w głos.
W książce opisana jest większość doświadczeń z jakimi przychodzi nam się zmierzyć, gdy kobieta zachodzi w ciążę oraz gdy zostajemy rodzicami. Odczuwanie mdłości w miejscach publicznych, nietypowe zachcianki żywieniowe i ogromna huśtawka nastrojów, które spotkały Laurę w trakcie ciąży, a także lekcje w szkole rodzenia, czy poród – to zaledwie początek góry lodowej. Po narodzinach dziecka życie Newmanów "rozkręciło się" się na dobre. Poznają oni co oznacza: opieka nad maleństwem i związany z tym chroniczny brak snu, a także choroba ukochanego szkraba. Ponad to autor opisuje historie dotyczące: błędnego aktu urodzenia Srary (przepraszam – Sary), pierwszego jej wulgarnego słowa, nieszczęsnej wyprawy na zakupy taty z dzieckiem w wózku, czy wyjazdu na wspólny wypoczynek. Od zabawnych wydarzeń aż się roi.
W rolach drugoplanowych występują m.in. przerażająca położna oraz wredna teściowa, która, jak się okazuje, kryje straszliwą tajemnicę. Wątpliwa przyjemność odkrycia jej sekretu spotyka Laurę. Co to za sekret? Jak Laura poradzi sobie z zatrzymaniem go tylko dla siebie? A może nie wytrzyma i wyjawi go mężowi? Nie powiem. Koniecznie sami musicie przeczytać tę powieść.
Zastanawiałam się, czy to czytadełko rozbawia mnie i "trafia do mnie" ze względu na to, że jestem mamą bobaska, i czytałam jego fragmenty różnym znajomym. Okazało się, że wszyscy rechotali w głos i jednakowo byli zainteresowani kolejnymi przygodami młodego małżeństwa i ich oseska.
Książka upstrzona jest wieloma wulgaryzmami, ale kompletnie mi to nie przeszkadzało. Osoby szczególnie wrażliwe 1/3 książki musiałyby pominąć.
Nick Spalding napisał fantastyczną komedię i można by pomyśleć, iż pisać umie wyłącznie "na wesoło". Nic bardziej mylnego. Trzy fragmenty książki bardzo mnie wzruszyły, a jeden z nich sprawił, że z oczu leciały mi łzy jak grochy. Wstyd mi było, gdyż książkę czytałam w miejscu publicznym, ale nagle wielka klucha stanęła mi w gardle i ukradkiem wycierałam lecące po policzkach krople. Fragment o którym mowa czytałam kilkakrotnie i za każdym razem jednakowo rozdzierał mi serce. Musicie to przeżyć sami.
Szczerze polecam tę książkę na każdy czas, nawet na ten najbardziej zaganiany i męczący. Lektura ta pozwoli Wam odpocząć i oderwać się od rzeczywistości. Dziesięć minut przy niej przywróci Wam chęć do życia w każdym, nawet trudniejszym okresie. To doskonały "poprawiacz nastroju".
Macie dzieci? Koniecznie sięgnijcie po tę lekturę. Jeśli ich nie macie, a planujecie w przyszłości – również przeczytajcie i....
"... śpijcie tyle, ile zdołacie. Gdziekolwiek i kiedykolwiek się da. Rozkoszujcie się swoim łóżkiem. Wylegujcie się długo i namiętnie. Jeżeli wam się wydaje, że spaliście za długo, przewróćcie się jeszcze na pół godzinki na drugi bok i naciągnijcie kołdrę na głowę. Wierzcie mi, te przyjemne wspomnienia pomogą wam przetrwać, gdy o trzeciej nad ranem z gołym tyłkiem będziecie sterczeli w salonie z dzieckiem na rękach, kołysząc je łagodnie, by przestało wydzierać się na całe osiedle."


Czytaliście już tę książkę? Planujecie sięgnąć po nią? A może polecicie mi jakąś naprawdę zabawną lekturę? Bardzo lubię takie czytać. :)

Życzę Wam pełnego śmiechu dnia (nocy) - kiedykolwiek czytacie ten post. :)


wtorek, 21 października 2014

Moja recenzja książki "Powrót" Izabeli Sowy

Hej!
Przybywam do Was dziś z dawno obiecaną opinią na temat książki, którą otrzymałam od wydawnictwa Znak w ramach wydarzenia recenzenckiego. Wydawnictwu dziękuję za przeżytą przygodę, a Was zapraszam do przeczytania mojej opinii na temat książki Izabeli Sowy pt. "Powrót". 


Oto opis książki prezentowany przez wydawcę:

"Chcesz mieć coś na całe życie – zrób sobie tatuaż, bo z miłością różnie bywa.
Dorotka rozczarowała wszystkich – zamiast skończyć ASP, zajęła się robieniem tatuaży, zamiast realizować gotowy scenariusz, zdecydowała się napisać swój własny – wyjechała.
Teraz wraca: do kraju, do rodziców, do siebie.
I choć nadal nie pasuje do wyobrażeń swoich bliskich, nie chce się już buntować i walczyć.
Bo jeśli miłość i przyjaźń kiedyś się kończą, to czy dla kilku chwil szczęścia warto ryzykować?
„Powrót” Izabeli Sowy to opowieść o młodej kobiecie, której wydaje się, że dawno opuściła szkołę złudzeń, bo stanęła oko w oko z tym, przed czym ucieka pokolenie trzydziestolatków – z dorosłością. Okazuje się jednak, że życie potrafi zaskoczyć bardziej niż magia krainy Oz.
Czy Dorotka okaże się na tyle silna, by na przekór wszystkim
pozostać na swojej drodze?"

Według wpisów na okładce książkę polecają przeczytać: Joanna Brodzik i Marzena Rogalska – co mnie osobiście zachęciło do lektury.


 I moja opinia.

Wydawać by się mogło, iż książka Izabeli Sowy nosi tytuł "Powrót" dlatego, iż jej główna bohaterka, w momencie gdy ją poznajemy, przyjechała właśnie z wyjazdu zagranicznego. W rzeczywistości jednak tytuł ten ma o wiele głębsze znaczenie, które rozumieć zaczynamy, gdy doczytamy książkę do końca. Zakończenie tej pozycji wywołało mój uśmiech, gdyż odebrałam je optymistycznie, ale myślę, iż odbiór ten, jak również ocena całej książki mogą być różne w zależności od czytelnika i jego postrzegania.
Pod koniec czytania odbiorcę spotykają dwie niespodzianki. Zaskoczeni zostajemy dwoma faktami, które dla mnie były bardzo ciekawe, bo lubię gdy w książkach coś się dzieje, są książkami obyczajowymi, a jednocześnie zaciekawiają czytelnika. Tyle, że zaskoczenie nastąpiło jedynie w opisanym fragmencie.
Mimo pozytywnych cech, które opisałam powyżej, mi osobiście książka Izabeli Sowy nie przypadła do gustu. Opisana "historia" wlokła się jak flaki z olejem. Zmuszałam się do brnięcia przez kolejne strony lektury, gdyż zgłosiłam się do jej zrecenzowania. Prawie cały czas męczyłam się i denerwowałam. Czułam się, jakby jakaś nieżyczliwa mi osoba przywiązała do krzesła i kazała przez 3 dni z rzędu oglądać kolejne odcinki "Mody na sukces". ;)
Dorotka niby jest dorosłą, bo około 30-letnią, ukształtowaną i doświadczoną przez życie kobietą, a w rzeczywistości zachowuje się niejednokrotnie jakby była małą, niedojrzałą dziewczynką. Może dlatego autorka wciąż nazywa ją Dorotką? Nie wiem. Dziewczyna niby interesuje się robieniem tatuaży, to ma być jej pasja, a jednak gdy pisarka opowiada o sytuacjach dotyczących pracy Dorotki – nie ma w nich praktycznie żadnego entuzjazmu bohaterki. Jakby postać ta przechodziła "wypalenie zawodowe". Dorotka niby nie przejmuje się opiniami innych. Rzuciła studia na rzecz robienia tatuaży, wyraża siebie chodząc ubrana w nietypowy sposób (rozkloszowane spódnice, falbanki, przyciągająca uwagę fryzura, mnóstwo dodatków), a jednocześnie rzadko mówi to, co myśli. Bardzo często jedno myśli, a osobie z którą rozmawia – mówi coś innego. Rzekomo dlatego, iż nauczyła się, że "szkoda sobie język strzępić" w pewnych sprawach. Mnie to jednak nie przekonuje. Dziewczyna śmieje się tylko w sytuacjach, kiedy pali trawkę, a szczera jest wyłącznie wobec swojej babci. Mojej sympatii nie wzbudziła. Może pod koniec troszkę, ale w znacznej mierze raczej mnie denerwowała.
Bohaterowie? Większość z nich była dla mnie bezbarwna i nieciekawa. Jedynie babcia Dorotki i tatko (Tadek) wywoływali u mnie pozytywne odczucia.
Książka opisuje codzienne życie Dorotki, jej spotkania ze znajomymi, rozmowy z nimi, przemyślenia. Nie podobało mi się, że w opisywanych sytuacjach autorka "skakała" z jednego tematu w drugi, a później jeszcze w kolejny, po czym wracała do głównego wątku. Gubiłam się zastanawiając nad tym, czy to co czytam bohaterka powiedziała, czy tylko pomyślała w danym momencie? Czy powiedziała (pomyślała) to ona, czy inna z postaci? Czy w danym momencie jestem z bohaterką "tu i teraz", czy po raz kolejny "błądzimy po wspomnieniach"? Denerwowało mnie to i niejednokrotnie, aby zrozumieć wątek musiałam czytać go po raz kolejny. Na koniec okazało się, że moje próby wnikania w sens wątków w których się gubiłam były niepotrzebne, gdyż nie miały one znaczenia dla zrozumienia książki.

To było moje pierwsze zetknięcie z prozą Izabeli Sowy. Mi książka nie przypadła do gustu i bliskiej osobie na pewno nie poleciłabym jej do czytania, raczej zaleciłabym omijanie szerokim łukiem, ale wiadomo, iż gusta są różne, więc – jeśli macie ochotę wyrobić sobie własną opinię – przeczytajcie, a potem podzielcie się ze mną Waszymi spostrzeżeniami. Jestem ich bardzo ciekawa. :)
A może znacie już tę książkę lub inne czytadła Izabeli Sowy. Co o nich myślicie? :)