poniedziałek, 12 lutego 2018

"Kredziarz" C.J. Tudor - wyczekana odmiana czytelnicza

Pewnego dnia przeglądając portal lubimy czytać zauważyłam akcję promocyjną zorganizowaną przez wydawnictwo

.

Wydawnictwo poszukiwało recenzentów książki "Kredziarz". Gdy przeczytałam opis publikacji chętnie zgłosiłam się do akcji. Niedługo później okazało się, iż dołączyłam do grona recenzentów. Czy bestseller, który stał się internetową sensacją już na kilka miesiący przed premierą – mnie również urzekł? ;)


Opis książki (pochodzący z okładki)

"W MROCZNYCH ZAKAMARKACH UMYSŁU KRYJĄ SIĘ NAJBARDZIEJ FASCYNUJĄCE KOSZMARY I TAJEMNICE

Najlepiej zacząć od początku

Sęk w tym, że nigdy nie doszliśmy do porozumienia, kiedy to wszystko się zaczęło. Może w dniu, w którym Gruby Gav dostał na urodziny wiadro z kredami? Czy jak zaczęliśmy nimi rysować tajemnicze symbole? Albo kiedy same zaczęły się pojawiać? A może wtedy, kiedy znaleziono pierwsze zwłoki?

To kredziarz podsunął dwunastoletniemu Eddiemu pomysł, by porozumiewać się z przyjaciółmi za pomocą rysunków kredą. To był ich kod, do czasu gdy symbole doprowadziły ich do ciała dziewczynki. Wtedy zabawa się skończyła.

Trzydzieści lat później Ed dostaje kopertę. Znajduje w niej tylko kawałek kredy i rysunek człowieka z pętlą na szyi. Zdaje sobie sprawę, że gra sprzed lat nigdy się nie skończyła."

Moje wrażenia

Książka "Kredziarz" napisana jest bardzo przystępnym językiem i czyta się ją z przyjemnością. Bez trudu jesteśmy w stanie wyobrazić sobie opisane w niej sytuacje. C.J. Tudor doskonale potrafi zaintrygować czytelnika. Chwilami z wrażenia otwierałam usta albo uśmiechałam się szeroko mówiąc "wooow...", "o ja cię", "to jest to". Akcja książki nie pędzi na łeb na szyję, a jednak pisarka tak doskonale rozgrywa tę morderczą partię, iż ciekawość co do dalszych wydarzeń nie opuszcza czytelnika ani na chwilę i trudno jest mu oderwać się od lektury. Publikacja wciąga tym bardziej, iż zaangażowany w ujawniane meandry nie jest w stanie przewidzieć dalszego rozwoju opisanych w niej wypadków.

„... Mama pytała mnie kilka razy, czy chcę odwiedzić Waltzerkę w szpitalu, ale zawsze odmawiałem. Nie chciałem się z nią spotykać, nie chciałem patrzeć na jej zmasakrowaną twarz i znosić utkwionego we mnie oskarżającego wzroku 'Wiem, że chciałeś uciec, Eddie. Gdyby nie pan Halloran, zostawiłbyś mnie na pastwę losu'.
Za to pan Halloran ją odwiedzał i to chyba dość często. No, ale miał na to czas, bo szkoła zaczynała się dopiero we wrześniu. Zdaje się, że wprowadził się do wynajętego domu kilka miesięcy wcześniej, żeby lepiej poznać nowe otoczenie.
To był pewnie dobry pomysł. Wszyscy mogli się do niego przyzwyczaić. Zanim jeszcze zabrzmiał pierwszy dzwonek, pan Halloran miał już za sobą najważniejsze pytania pod swoim adresem:
'Co było nie tak z jego skórą?' Dorośli tłumaczyli cierpliwie, że był albinosem. To znaczyło, że jego organizm nie produkował czegoś, co się nazywa pigmentem, a co u innych dawało taki czy inny kolor skóry.
'A jego oczy?' To samo. Też brakowało im pigmentu.
'Czyli nie był żadnym mutantem ani duchem?' Nie. Był normalnym człowiekiem, tyle że cierpiącym na albinizm.
Wszyscy oni się mylili. O panu Halloranie można było powiedzieć niejedno, ale z pewnością nie to, że był normalny.”

Ogromnie urzekła mnie kreacja postaci (przyjaciół z podwórka i ich najbliższych, pana Hallorana oraz Chloe – współlokatorki głównego bohatera), a zastosowane przeskoki czasowe sprawiły, iż mogłam poznać historię bohaterów na przełomie 30 lat. Dzięki temu dowiedziałam się w jaki sposób opisane wydarzenie wpłynęło na życie młodych ludzi i ich wzajemne relacje.
Sama historia wokół jakiej oscyluje książka nie zostaje przedstawiona czytelnikowi od razu. Stopniowo, krok za krokiem, dowiadujemy się o znalezisku, które odkryła w lesie „banda” młodzieniaszków. Pisarka doskonale stopniuje napięcie.
W książce odnalazłam mnóstwo interesujących myśli na temat życia, aborcji, źle pojętej wierze i przede wszystkim śmierci (jej nieuniknioności i nieodroczoności). Sporo wśród nich przemyśleń gorzkich, smutnych, ale jednocześnie jakże prawdziwych.

„Nikt nie jest przygotowany na śmierć. Na jej ostateczność. Jesteśmy przyzwyczajeni do kontroli nad własnym życiem. Wydaje nam się, że możemy je przeciągać w czasie. Ale ze śmiercią nie ma żadnych targów. Żadnych rozpaczliwych próśb, żadnego odwołania do wyższej instancji. Śmierć to śmierć i to ona trzyma w garści wszystkie atuty. Nawet jeśli uda się ją oszukać, drugi raz na ten sam blef się nie nabierze.”

„Miło jest mieć zasady. O ile można sobie na nie pozwolić. Sam uważam się za człowieka z zasadami, ale pewnie większość ludzi by tak o sobie powiedziało. A prawda jest taka, że każdy z nas ma swoją cenę, jakiś pstryczek, który wystarczy przełączyć, żeby zmusić człowieka do zrobienia czegoś, co nie jest do końca chwalebne.”

„To, jakim jesteś człowiekiem, nie ma wpływu na to, co się z tobą stanie po śmierci. Ale ma ogromne znaczenie za życia. Dla innych ludzi. Dlatego zawsze trzeba być dobrym dla innych.”

Spodobało mi się, iż momentami świat rzeczywisty przeplata się w powieści z sytuacjami niewytłumaczalnymi. Czy wszystkie te zjawiska znajdą swoje wyjaśnienie dowiecie się sięgając po „Kredziarza”.
Zakończenie historii niemal wbiło mnie w ziemię. Wielokrotnie byłam zaskakiwana podczas lektury, ale informacja, jaką otrzymałam na koniec – wprawiła mnie w prawdziwe osłupienie.
Jestem w pełni usatysfakcjonowana tą pozycją i z pewnością będę wspominała ją jako jedną z lepszych lektur po jakie sięgnęłam (i sięgnę) w 2018 roku, a rok ten niedawno się rozpoczął. Z przyjemnością przeczytam więcej takich historii.



A Wy? Czytaliście „Kredziarza”? Jak oceniacie tę książkę? Pochwalcie się też, czy w Wasze ręce wpadła już w tym roku książka o której pomyśleliście, iż będzie jedną z lepszych po jakie sięgniecie w 2018 roku i ma szansę trafić do Waszej topki?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz