Ostatnio
dobierając lektury do przeczytania postanowiłam w końcu sięgnąć
po klasykę. Od dłuższego czasu kusiły mnie książki Jane Austin.
Pochłonęłam "Dumę i uprzedzenie" i jestem pod
wrażeniem. Nie mogę uwierzyć, że dopiero teraz ją przeczytałam.
Więcej jednak o tej książce napiszę w jednej z kolejnych
recenzji. Tymczasem dziś podzielę się z Wami wrażeniami po
zapoznaniu się z książką Elizabeth Gaskell pt. "Panie z
Cranford".
Opis z
okładki
"Powieść
'Panie z Cranford' przypomina
zbiór
scenek rodzajowych. Urok dawno minionego świata,
niespieszna
narracja, świetnie uchwycone charaktery,
snobizmy,
śmiesznostki i cnoty bohaterek
wzruszają,
denerwują i wywołują niepohamowaną wesołość.
Koniec XIX
wieku, Cranford – miasteczko w hrabstwie Cheshire w Anglii.
Mieszkają tu
głównie kobiety; przeważnie ekscentryczne bezdzietne wdowy
i stare
panny. Ich zachowanie jest podporządkowane temu, co wypada, a czego
nie wypada
osobie o danej pozycji w tym małomiasteczkowym środowisku.
Damy
skrzętnie ukrywają niedostatki finansowe, nie skarżą się na brak
pieniędzy,
to bowiem nie uchodzi, w zaciszu domowym natomiast czynią
drobne
oszczędności – na świecach i ulubionych przysmakach.
Należą do
klasy średniej, ale za wszelką cenę chcą uchodzić
za
przedstawicielki klasy wyższej. Żyją tak, jakby od czasów ich
młodości
nic się nie
zmieniło, starannie ingorując fakt, iż świat wokół
gwałtownie
przyspiesza."
Moja opinia o
książce
Cranford to
miejscowośc nietypowa, zamieszkana głównie przez panie.
"...
kobiety rządzą we wszystkich domach o nieco wyższym czynszu.
Jeżeli jakaś małżeńska para przybędzie do miasta na stałe,
dżentelmen – w ten czy inny sposób – znika. Albo wypłasza go
fakt, że na wieczornych przyjęciach on jeden reprezentuje płeć
brzydką, albo tłumaczy jego nieobecność służba w pułku lub na
okręcie, czy też zaangażowanie sprawami handlowymi, zmuszające do
spędzenia wszystkich dni tygodnia w wielkim handlowym mieście
Drumble, położonym przy linii kolejowej i odległym od Cranford
zaledwie o dwadzieścia mil. Jednym słowem, cokolwiek dzieje się z
panami – tu ich nie ma. Bo i cóż by tu mogli robić, gdyby
pozostali? (...) Aby utrzymać strzyżone ogrody, pełne wspaniałych
kwiatów, bez jednego chwastu; aby rozstrzygać wszystkie problemy
literatury i polityki bez zamęczania się zbędnym rozumowaniem czy
argumentacją; aby posiąść dokładną i nieomylną znajomość
spraw każdego w naszej parafii; aby utrzymać schludne pokojóweczki
w podziwu godnym rygorze; aby okazywać biednym dobroć (nieco po
dyktatorksu), a sobie nawzajem świadczyć w złej godzinie
rzeczywiste przysługi – na to w Cranford zupełnie wystarczą
panie."
Narratorką
w "Paniach z Cranford" jest Mary Smith, dawna mieszkanka
tego miasteczka, która wciąż odwiedza w nim swe przyjaciółki i
opowiada o wydarzeniach, które mają w nim miejsce. Mówi też o
zwyczajach i mentalności żyjących tam pań, a owe pozują na
majętne kobiety z wyższej sfery, o dużej ogładzie towarzyskiej,
oburzając się na niewłaściwe zachowania innych. W rzeczywistości
jednak nie posiadają dużych majątków, są ciekawskie (nawet nieco
wścibskie) i wciąż poszukują sensacji, na które wraz z
przyjaciółkami mogły by się oburzać lub o których mogły by
przynajmniej poplotkować. Ale cóż mogą porabiać panie w
miasteczku, w którym nie ma prawie żadnych mężczyzn? ;)
"(...)
kiedy usłyszałyśmy pukanie do drzwi – pukanie kogoś, kto
przychodził w odwiedziny: trzy wyraźne stuknięcia – skoczyłyśmy
(prawdę mówiąc, panna Matty nie mogła chodzić bardzo szybko, bo
miała trochę reumatyzmu) do swoich pokoi, aby zmienić czepeczki i
kołnierzyki, kiedy powstrzymał nas głos idącej już po schodach
panny Pole. - Nie odchodźcie... nie mogę czekać... wiem, że nie
ma jeszcze dwunastej... proszę się nie kłopotać strojem... musimy
porozmawiać. - Starałyśmy się ze wszystkich sił wyglądać tak,
jakbyśmy to nie my poderwały się przed chwilą z krzeseł, co
usłyszała panna Pole, bo oczywiście po co miałby kto
przypuszczać, że donaszamy jakieś stare ubrania w 'zaciszu naszego
domu', jak panna Jenkyns kiedyś ładnie nazwała tylny salonik,
gdzie zawiązywała słoiki konfitur."
"Tacę
naładowano obficie, co spostrzegłam z przyjemnością, bo byłam
bardzo głodna, ale bałam się, że panie gotowe uznać te ilości
jedzenia za wulgarne. Wiedziałam, co podałyby u siebie. Jednakże
wszystko znikło. Widziałam, jak pani Jamieson spożywa ciasto
sezamowe, powoli i z powagą, tak jak zwykła robić wszystko, ale
zdziwiło mnie to, bo wiedziałam, że na ostatnim przyjęciu u
siebie wyjaśniła, iż nigdy go nie podaje, ponieważ za bardzo jej
przypomina pachnące mydło. Ale ona pełna była wyrozumienia dla
tej nieznajomości zwyczajów wielkiego świata i nie chcąc ranić
uczuć pani domu, zjadła trzy wielkie kawałki ciasta, a na twarzy
jej malował się wyraz pogodnego zamyślenia – podobnie jak u
przeżuwającej krowy."
Osobiście
mam wrażenie, iż Elizabeth Gaskell ukazała w powieści przywary
ludzkie, które nie dotyczą jedynie społeczności małomiasteczkowej
i czasów przez nią opisanych, ale również osób o różnym
pochodzeniu i są zdecydowanie ponadczasowe. :D
Dzięki Mary
Smith poznajemy historię kapitana Browna i jego córek,
uczestniczymy w przyjeździe do miasteczka iluzjonisty Signora
Brunoni, towarzyszymy w trudnej sytuacji życiowej Matty
(przyjaciółki narratorki), zgłębiamy wydarzenia dotyczące
biednego Petera (jej brata). I właśnie te ostatnie z całej rzeszy
interesujących opowiastek – najbardziej przypadły mi do serca.
"-Biedaczysko
ten Peter – westchnęła. - Stale znajdował się w opałach. Był
zbyt łatwowierny. Zachęcali go do wybryków, a potem to on ponosił
konsekwencje. Ale zbyt lubił psoty. Nie mógł się oprzeć pokusie,
gdy był jaki figiel do spłatania. Biedny Peter."
Dużym
plusem "Pań z Cranford" jest fakt, iż książka budzi
emocje. Gdy czytałam opowiadania dotyczące życia mieszkańców
często odczuwałam radość i nieraz śmiałam się z opisanych
historii oraz przywar tamtejszej ludności. Jednak równie często
lektura wprawiała mnie w smutek i nostalgię.
Bardzo
podobały mi się odniesienia do literatury oraz dyskusje na jej
temat.
Wśród
bohaterów szczególnie upodobałam sobie dwie panny: Matty (u której
najczęściej nasza bohaterka przebywała w gościnie) oraz Pole.
Matty to
kobieta ciepła, wrażliwa, nostalgiczna, niepewna swej wartości,
pragnąca dobra i szczęścia wszystkich wokół.
"Wszyscy
kochamy pannę Matty i myślę, że wszyscy stajemy się lepsi, gdy
ona jest w pobliżu".
Nic dziwnego
zatem, że i ja polubiłam tę bohaterkę. Panna Pole to całkowite
jej przeciwieństwo, jednak historie z jej udziałem wprawiały mnie
w bardzo dobry humor.
Nie mogłam
powstrzymać się, aby do recenzji nie wpleść kilku kadrów z
filmu. ;)
A Wy?
Czytaliście "Panie z Cranford"? A może polecicie mi jakąś
inną, interesującą klasykę?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz