niedziela, 29 maja 2016

"Szukając szczęścia" - mój kolejny udany Book Tour

Dzięki Literackiemu Światowi Cyrysi oraz Anecie Krasińskiej, autorce książki "Szukając szczęścia" – miałam wielką przyjemność wzięcia udziału w Book Tour z tą właśnie pozycją.



To już mój trzeci Book Tour i ponownie jestem ogromnie zadowolona z przeczytanej lektury.

 
Kto szuka szczęścia, czyli o treści książki słów kilka

Na początku powieści poznajemy młode małżeństwo – Malwinę i Artura Zarzyckich, którzy spodziewają się narodzin swojego pierwszego dziecka. Niestety, kiedy córeczka przychodzi na świat okazuje się, że jest chora. Lekarze stwierdzają u niej zespół Pierre'a Robina. Początkowo zauważają rozszczep podniebienia i warg u maleństwa. Kolejno odkrywają jednak inne wady współtowarzyszące: wadę serca, słuchu, wzroku, obniżoną odporność organizmu.
Od dnia narodzin Malwina wytrwale czuwa w kolejnych szpitalach przy łóżku Daguni, natomiast jej mąż zmuszony jest do wytrwałej pracy, aby zapewnić swojej rodzinie jako taki byt. Praca w policji staje się dla niego również swego rodzaju ucieczką od niepełnosprawności córeczki. Małżonkowie spędzają ze sobą coraz mniej czasu, nie mogą poradzić sobie w sytuacji, która ich spotkała, przestają się wzajemnie rozumieć – a w konsekwencji prowadzi to do rozbicia małżeństwa.
Malwina zaczyna samotną walkę o szczęście... szczęście córeczki. Może przy okazji uda jej się zawalczyć o siebie? Tego nie zdradzę. Aby dowiedzieć się, jak potoczy się sytuacja – musicie sięgnąć po tę pozycję. Zdradzę Wam tylko tyle, iż od tego momentu Malwinę i Dagunię odwiedzamy raz do roku, w dniu urodzin dziewczynki, i to właśnie te szczególne dni ukazują bieżącą sytuację rodziny.
A co mi tam. Zdradzę Wam jeszcze jedno. ;) Otóż... naprawdę warto sięgnąć po tę pozycję.  


Moja ocena

"Szukając szczęścia" to wzruszająca opowieść o mamie, dzień po dniu zmagającej się z niepełnosprawnością swojego dziecka. To książka o jej rozterkach i radościach, chwilach wiary i wątpliwości, ale przede wszystkim o ogromnej sile w walce z trudną rzeczywistością. Bohaterka książki nie użala się nad swoim losem, nie dramatyzuje (choć oczywiście przeżywa rozterki), ale mimo ciężkiej sytuacji walczy o każdy lepszy dzień dla swojego maleństwa.
Zagłębiając się w treść książki poznajemy również innych członków rodziny i ich sposoby radzenia sobie z bolesną sytuacją. W dziele tym, jak w życiu, jedne osoby trwają przy dziecku starając się mu pomóc w każdy możliwy sposób, inne zaś, które nie radzą sobie z sytuacją – uciekają. Jednym razem jest to ucieczka w pracę, innym razem – wyjazd. Czytając książkę zastanawiałam się nad tym, iż często w przypadku gdy dziecko rodzi się niepełnosprawne – do końca pozostaje przy nim tylko mama (choć bywa też odwrotnie). Bardzo często (jak w przypadku opisanym w "Szukając szczęścia") małżonkowie oddalają się od siebie, zbyt pochłonięci chorobą dziecka, pracą, codzienną walką o byt. Ludzie ci mają coraz mniej czasu dla siebie, przestają się rozumieć, co niestety niejednokrotnie kończy się samotną walką jednego z nich o chorego potomka.
Niepełnosprawne dziecko w rodzinie to również egzamin dla jej pozostałych członków. Bohaterka książki ogromne wsparcie otrzymywała od swojego taty (cudowna postać), jednak jeśli chodzi o mamę – mogła liczyć wyłącznie na jej pomoc finansową.
Autorka w powieści pokazała różne typy osobowości, ukazała jak odmiennymi wartościami kierujemy się w życiu. Przypomniała o tym, że każdy z nas jest inny. Przedstawiła problem trudnych relacji w rodzinie, wzajemnego braku zrozumienia, nie tylko pomiędzy małżonkami, ale również między matką i dorosłą już córką. Mnie w ten sposób przypomniała, że tak naprawdę w życiu ważna jest rodzina, nasi bliscy, wzajemna miłość i wspieranie się w trudnych chwilach. Bo cóż zostanie po nas tak naprawdę, gdy życie nasze dobiegnie końca? Cieszyć należy się każdym dniem, każdą chwilą z naszymi bliskimi, gdyż jak słusznie wspomina pisarka:
"... szczęście nie jest nikomu dane na zawsze."
Książkę pochłonęłam w dwa wieczory. Łatwo wciągnęłam się w jej treść i ciężko było oderwać mi się od lektury, gdy musiałam ją odłożyć. Ciekawa byłam ogromnie jak potoczy się życie Malwiny i wytrwale dopingowałam jej oraz małej Dagusi.
Zawiodła mnie jedynie końcówka książki (kto czytał ten wie ;) ). Kibicowałam innemu zakończeniu i wiadomość o poczynaniach taty Michasia, w odniesieniu do tego, jakim poznaliśmy go w powieści, wydaje mi się nieprawdopodobna i naciągana. Jakoś trudno przyjęłam takie zakończenie do wiadomości. ;) Jednocześnie ten zaskakujący koniec był bardzo ciekawy.
Już przejrzałam internet w poszukiwaniu innych pozycji autorki i z pewnością zapoluję na jej "Finezję uczuć".
Podsumowując... książka "Szukając szczęścia" to wspaniała, poruszająca powieść, pełna ciekawych bohaterów, która otwiera oczy na to, co w życiu naprawdę jest ważne.


A Wy? Mieliście przyjemność poznać już jakąś książkę tej autorki? Oceniacie ją równie wysoko, jak ja "Szukając szczęścia"? A może polecicie mi inną poruszającą powieść o niepełnosprawności, chorobie dziecka, trudnych relacjach w rodzinie, którą warto pochłonąć?

 

sobota, 14 maja 2016

Wspólna zabawa z memory"Cuda Świata" Beaty Pawlikowskiej

Jakiś czas temu na fanpage'u Mamuśkowe czytanie chwaliłam się Wam memory oraz puzzlami otrzymanymi od Edipresse Książki. Ogromnie sympatyczna pani Joanna, reprezentująca firmę – dała mi możliwość wyboru gier, które chciałabym przetestować. :) Jako, iż jestem mamą 12-latki i pracuję z dziećmi, które mają problemy w nauce – postawiłam na zabawę połączoną z edukacją. Wybrałam puzzle i memory znanej każdemu pisarki, dziennikarki i podróżniczki – Beaty Pawlikowskiej oraz memory artysty, fotografa, podróżnika, dziennikarza i producenta telewizyjnego – Jacka Boneckiego.

Dziś opiszę Wam memory "Cuda świata" z kolekcji autorskiej Beaty Pawlikowskiej.


 
Zainteresowani mogą nabyć również memory przedstawiające inne zagadnienia, a mianowicie: owoce świata, smaki świata oraz język angielski.

Większość osób wie na czym polega gra memory. Jednak przypomnę jej zasady.

Wszystkie karty (w tej konkretnej wersji 48) obracamy na stoliku zdjęciami do dołu. Pierwsza osoba odsłania dwa dowolne obrazki. Jeśli wyciągnie dwa identyczne – bierze je dla siebie. Jeśli są one różne – obraca je z powrotem ilustracją do dołu. Kolejny gracz obraca dwa dowolne obrazki. Gdy uda mu się znaleźć jednakowe ilustracje – zabiera karty, jeśli nie "upoluje" takich samych zdjęć obraca je ponownie i ruch wykonuje kolejna osoba.


Celem graczy jest zdobycie jak największej liczby jednakowych par. Kto zdobędzie ich najwięcej – wygrywa partię.

Dzięki autorce gry ćwiczymy pamięć i spostrzegawczość. Możemy poznać sfotografowane przez nią Cuda Świata (m.in. Klasztory buddyjskie w Tybecie, Tadż Mahal, indyjskie miasto Machu Picchu, Wyspę Wielkanocną, Białowieski Park Narodowy i wiele innych). Już samo oglądanie fotografii umieszczonych na poszczególnych kartach zwiększa naszą (i naszych pociech) wiedzę o świecie, a wspólne wyszukiwanie w różnych źródłach informacji na temat przedstawionych na obrazkach cudów – może dodatkowo ją pogłębić. Ponad to powszechnie wiadomo, iż żadnych informacji nie przyswajamy tak dobrze, jak tych, zdobytych podczas zabawy, a przy wspólnej grze w memo tejże jest bez liku. ;)


Memory Beaty Pawlikowskiej doskonale sprawdza się w roli rodzinnej i pouczającej rozrywki, jako forma atrakcji na dzień spędzony wśród rówieśników, a także jako cenne źródło wiedzy dla niezbyt chętnych do jej przyswajania uczniów. :) Jednego tylko nie rozumiem. Dlaczego moja 12-letnia córka wciąż ze mną w tę grę wygrywa? ;)

Po pobraniu i uruchomieniu dodatkowej aplikacji TAP2C i zeskanowaniu wieczka pudełka można zobaczyć więcej zdjęć Beaty Pawlikowskiej, przedstawiających egzotyczne zakątki świata. Mamy wówczas również dostęp do funkcji interaktywnego druku, m.in. galerii fotografii i filmów, czy kuponów rabatowych. Niestety nie miałam jeszcze okazji korzystać z tych funkcji, ale wkrótce zamierzam to zmienić. :)

Memory "Cuda Świata" Beaty Pawlikowskiej polecam wszystkim rodzicom, ich dzieciom w wieku od przedszkolnego do każdego wyższego, ;) pedagogom, osobom zainteresowanym podróżami, geografią i fotografią. Każdemu, kto pragnie się rozwijać.
A Wy? Mieliście okazję cieszyć się już tą grą lub memo z innej serii? Co o niej myślicie?


niedziela, 8 maja 2016

"Bezdomna" Katarzyny Michalak - mój wielki czytelniczy zawód

Książka Katarzyny Michalak pt. "Nie oddam dzieci" (link do recenzji) zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Płakałam podczas jej czytania rzewnymi łzami, wzruszałam się i kibicowałam głównemu bohaterowi w jego zmaganiach dotyczących poukładania życia na nowo. Książki z serii owocowej "W imię miłości" (moja opinia) i "Dla Ciebie wszystko" (link) okazały się bardzo przyjemnymi czytadełkami, choć w pewnych momentach odrobinkę przesłodzonymi. ;) Ostatecznie jednak spodobały mi się. Do tej pory jedynie "Sklepik z niespodzianką. Adela" (tu poznasz moją opinię) jakoś do mnie nie przemówił.
Po "Bezdomnej" oczekiwałam podobnych wrażeń do tej lekturki, która najbardziej utkwiła mi w pamięci i którą szczerze pokochałam, a mianowicie "Nie oddam dzieci". W końcu obie te książki należą do "serii z czarnym kotem". I nie będę owijała w bawełnę – zawiodłam się ogrooomnie. Okładka książki jest przepiękna, ale sama lektura jest zła i nie radzę Wam po nią sięgać.


Co nieco o fabule

W wieczór Wigilii Bożego Narodzenia bezdomna Kinga postanawia skończyć ze swoim żałosnym życiem. Połyka psychotropy, którymi "Doktorki z psychiatryka hojnie faszerowały pacjentów" i planuje zapić je flaszką wódki. Nieszczęśliwie do omdlewającej Kingi łasi się bezdomny kot, którym po jakimś czasie czuje się ona w obowiązku zaopiekować. W związku z tym wkłada sobie palec (serio! "palec"!) do gardła i wymiotuje wszystkim, co miała w żołądku. (Wam też to brzmi niedorzecnie? :D ). Kingę i kota znajduje na śmietniku Aśka Reszka, dziennikarka i freelancerka, która zaprasza dziewczynę wraz z jej podopiecznym do siebie na wigilię. Kinga od razu poznaje swoją "wybawicielkę" – jest to kochanka jej byłego męża. Początkowo nic nie mówi, dopiero po jakimś czasie wyznaje Aśce prawdę. Dziennikarka zaczyna pomagać dziewczynie (której niegdyś wyrządziła ogromną krzywdę) w powrocie do normalnego życia. Jednocześnie jednak planuje wydobyć od Kingi informacje dotyczące nieszczęścia, jakie spodowowało jej tułaczkę i napisać artykuł, który w końcu wyniesie ją na szczyty sławy. Czy możliwa jest przyjaźń między kobietami? Jaką tajemnicę skrywa Kinga? Jak zakończy się jej historia? O tym opowiada książka. Mam nadzieję, iż w ten sposób nie zachęciłam Was do sięgnięcia po tę "lekturę". Jeśli jesteście bardzo ciekawi co wydarzy się dalej poszukajcie jakiegoś streszczenia historii. ;)

Dlaczego nie polecam tego czytadła?

Pani Katarzyna chciała pokazać nam tragedię osoby, która z dnia na dzień stała się bezdomna. Chciała byśmy nieco inaczej spojrzeli na problem bezdomności. Żebyśmy zauważyli we włóczęgach ludzi, którzy nie zawsze zasłużyli sobie na los, który ich spotkał. Pragnęła pokazać nam dwie historie: żony i kochanki tego samego człowieka. Mieliśmy zrozumieć, iż kochanka to osoba, która podobnie jak połowica, nie koniecznie jest osobą złą i do końca spaczoną, która wkracza w życie małżonków i bez skrupułów rozbija ich związek. Poruszyła również problem choroby psychicznej i szpitali psychiatrycznych (mając chyba jednak niewielką wiedzę na ich temat). Zamysły były dobre. Skutki – katastrofalne.

Jak wiecie stosuję zakładki, aby zaznaczać interesujące mnie zdania w buku, który aktualnie czytam. Tym razem, z przykrością przyznaję, iż zakładki, które przykleiłam przekierowują wyłącznie do kolejnych żenujących cytatów. Zobaczcie jak wiele ich umieściłam w książce, a to nie wszystkie płytkie teksty, jakie w niej odnalazłam. :((


Na początku poznajemy dwie bohaterki. Obie źle o sobie mówią. Mam wrażenie, iż autorka chciała, by czytelnik, mimo popełnionych przez kobiety błędów – polubił je. Trudno jednak darzyć je sympatią, gdy czytamy wypowiedzi tych "dam". Jedna z nich jest straszliwie rozżalona, że gdy zaszła w ciążę z niejakim Krzysztofem – jego rodzice
"... dostali szału. Na dobry początek od jego ojca usłyszałam, że jestem zdzirą, co złapała ich synusia na dziecko, a może – znając moją reputację – to nie jego dziecko? Że takie jak ja powinno się kastrować. Albo palić na stosie. Albo jedno i drugie – kolejność dowolna. Że gdzie synuś miał oczy, by związać się z dziwką, co przed każdym nogi rozkłada – to musiałam wtrącić: 'Przed panem nie rozłożyłam, może w tym tkwi problem?', i mało nie oberwałam od teścia po twarzy – i tak dalej, i tak dalej."

Tylko współczuć teściów. Jednakże kilka zdań wcześniej czytamy:

"Krzyś Król z kolei był typowym outsiderem. Cichy, mrukliwy, niezauważany przez grupę, gdy myślał, że nie widzę, wpatrywał się we mnie cielęcym wzrokiem i szybko odwracał spojrzenie, gdy go przyłapywałam na gapieniu się. Był totalnym przeciwieństwem kogoś, kogo kiedyś... Kto był... Nieważne. Ważne, że zaczęłam ostentacyjnie uwodzić Krzysztofa Króla, a jak się w tym uwodzeniu rozpędziłam, to nie mogłam przestać. Bo w jednym Krzysio-Pysio był naprawdę świetny, jeśli nie wybitny: w seksie – to była jego mocna strona. Mógł zawsze i wszędzie. Od wieczora do rana. Był niezmordowany i baaardzo pomysłowy. Potrafił od przodu, od tyłu, z boku, z dołu i do góry nogami. A jeśli zamiast niego wyobrażałaś sobie, że robisz to z Tamtym... Odlot na Alfa Centauri i z powrotem murowany."

Bohaterka ma żal do swoich teściów o to, że wyzywali ją od dziwek i twierdzili, że to nie ich syn jest ojcem jej nienarodzonego dziecka. Problem w tym, że kilka chwil później dowiadujemy się, iż dziewczyna biorąc ślub z Krzyśkiem rzeczywiście nie z nim była w ciąży.
Doprawdy! Ci teściowie. Porażka totalna! A ona niemal święta! Bidulka. I żeby nie było, że Krzysio został wykorzystany.

"Skoro... skoro nie było już dziecka, a ty Krzysztofa nie kochałaś... może powinnaś się była rozwieść?
Kinga posłała jej długie spojrzenie.
-A kto ci powiedział, że go nie kochałam?"

Chwilę później czytamy zaś:

"Ciąża... ślub z Królem... to miało zranić jego – głos kobiety łamał się, w oczach błyszczały łzy. - Krzysztof był tylko narzędziem zemsty."

Ale jak to? Pytam. To kochała go, czy nie? ;)

Wypowiedzi drugiej z pań są jeszcze bardziej żenujące. Może przytoczę kilka:

"Wiesz co, Kinga? Gdy tak na ciebie patrzę, teraz w tej kiecce i fryzurze nadawałabyś się na pierwsze strony gazet. Nie myślałaś o aktorstwie? Jesteś naprawdę śliczna, jak się postarasz. Mogłabyś być kolejną gwiazdką M jak miłość. Albo dupcią jakiegoś bogatego starucha, który ustawiłby cię na resztę życia."

"W windzie na początku był tłok. Królik – tak do niego potem mówiłam – stanął tuż za mną, czułam jego udo na moim udzie i... masz rację, że był dobry w te klocki, i musiał wydzielać jakieś feromony, wabiące samice, bo nagle poczułam, jak robi mi się ciepło między nogami. I jak w udo wbija mi się fiut tego faceta. Powinnam była się odsunąć, kurwa, normalnie tak bym zrobiła! Może jeszcze syknęłabym jakieś 'spierdalaj, koleś', ale ja... przesunęłam się odrobinę i naparłam na niego tak, że twardą wypukłość miałam dokładnie między nogami. Kinga... sorry, nie powinnam ci tego opowiadać... gdy wysiadł ostatni gość – a musisz wiedzieć, że winda była przeszklona i wystarczyło, żeby ktoś w budynku zadarł głowę i nas dwoje zobaczył – Krzysiek zatrzymał ją między piętrami, rozpiął rozporek, wyjął fiuta i zerżnął mnie tak, jak jeszcze nikt przed nim i nikt po nim. Musiał zatkać mi usta ręką, bo darłam się jak opętana, przeżywając orgazm stulecia.
Trwało to ze dwie minuty."

Zgłupiałam, chodzi o tego samego mruka, z jakim związała się Kinga? A tekst "Musiał zatkać mi usta ręką, bo darłam się jak opętana, przeżywając orgazm stulecia." Po co zagłuszać krzyk miłosnych uniesień, gdy "winda była przeszklona i wystarczyło, żeby ktoś w budynku zadarł głowę" i zobaczył całe "przedstawienie". A orgazm stulecia po dwóch minutach? Rzeczywiście! Wyczyn nielada! :D

"Jego głos poznałam następnego dnia, gdy zadzwonił, mówiąc, że jest właśnie w mojej okolicy. 'Wpuścisz mnie na parę minut?'
Wpuściłam.
I tak jak poprzednio trwało to parę minut. Za to dochodziłam do siebie parę dni, tak mnie wyobracał... A wiesz, jak się czułam? Jak narkoman na głodzie."

Hm... wyobracał ją w ciągu kilku minut. Niezłe! Natomiast że czuła się jak narkoman na głodzie po tym czasie w ogóle się nie dziwię. ;)

Tak idiotycznych, bezsensownych, niespójnych ze sobą zdań jest w książce naprawdę mnóstwo.

Czytając ten tomik zastanawiałam się, który z bohaterów jest bardziej popieprzony: Kinga, Aśka, Czarek (ojciec dwójki dzieci, które zrobił Kindze i zostawiał ją, gdy dowiedział się, że ta jest w ciąży), czy Krzysio-Pysio, którego autorka stara się przedstawić jako rżnącego na lewo i prawo babki, używającego przemocy skurwiela, a jednocześnie maminsynka, jaki ożenił się z babką będącą w ciąży z innym facetem, i co więcej, zdecydował się wychowywać nie swoje dziecko, z jej drugiej ciąży. Rzeczywiście... cham jakich mało (gdybyście nie zauważyli z mojej strony to sarkazm).
Przez większość książki nie dowierzałam w to, co czytam. Jedne zdania zaprzeczały kolejnym. Brakowało w niej spójności. Bohaterowie to banda idiotów, choć Kingę, jako jedyną, w końcu nawet trochę polubiłam.

Mam wrażenie, iż pani Katarzyna podczas pisania swoich książek, popada w przesadę. Gdy pisze sceny słodkie – są one tak przesłodzone, że aż mdli, gdy opisuje bandziorów – to totalnych zwyrodnialców. Jeśli bohaterów spotykają przykrości – jest ich tak wiele, że trudno uwierzyć, iż człowiek byłby w stanie tyle znieść. Jej książki czyta się emocjami, jednak "Bezdomną" trudno odbierać w ten sposób. Przykro mi o tym mówić, ale to jedna z najgorszych książek, jakie przeczytałam w całym swoim życiu.

Denerwowało mnie, iż autorka w stosunku do choroby głównej bohaterki zamiennie stosuje określenia: depresja poporodowa, psychoza poporodowa i schizofrenia maniakalno – depresyjna. Przecież to trzy różne problemy i nie wiem, czy któryś z nich faktycznie dotyczy przypadku opisanego przez panią Katarzynę. Autorka również tego nie wie, bo nawet laik wywnioskować może, iż nie zgłębiła tematu. Rozumiem pomysł, chęć zwrócenia uwagi czytelnika na problemy psychiczne, jakie mogą wystąpić u kobiety po porodzie. Szkoda tylko, że pisarka nie zaznajomiła się z tematem, wymyśliła historię, jaka mogła spotkać świeżo upieczoną mamę i bezmyślnie rzucała nazwami schorzeń. A opisane metody leczenia stosowane (niby w naszych czasach) przez szpital psychiatryczny, w którym przebywała Kinga – są wręcz śmieszne.

Muszę jeszcze podzielić się z Wami najgłupszym cytatem z tej książki. Oto on:

"Ta cała opowieść po prostu do ciebie nie pasuje! Masz w oczach inteligencję, nie debilizm!"

Sama historia Kingi i zakończenie książki – podobały mi się. Nawet przez chwilę udało się autorce mnie wzruszyć, jak niegdyś przy "Nie oddam dzieci". Biorąc jednak pod uwagę całość... szczerze nie polecam.
Udało mi się zniechęcić Was do przeczytania tego gniota, czy tym chętniej po niego sięgniecie? ;)
A może napiszecie o książce, która Was szczególnie zawiodła?