niedziela, 21 października 2018

"Kirke" - najpiękniejsza powieść 2018 r.

Hej Kochani!

Przyszedł czas na opis pierwszej książki w nowej odsłonie Mamuśkowych Różności. Czekaliście długo, a na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, iż życie postanowiło mi dokopać. Właściwie nie samo życie... Ale o tym może innym razem... Dziś o wyjątkowej lekturze. Na tapetę wrzucam "Kirke" Madeline Miller – najlepszy book, jaki przeczytałam w tym roku i jeden z lepszych, jakie przeczytałam w swoim życiu.


Jeśli pragniecie dowiedzieć się o czym jest powieść zapraszam na jej opis tutaj na stronie wydawnictwa

.

Jednocześnie pięknie dziękuję wydawnictwu za tę wyjątkową książkę.

O "Kirke" słyszałam wiele różnych opinii. Jedni nie widzą w niej nic szczególnego. Postrzegają ją jako zwykłą opowieść o nudnej, tkwiącej na wyspie Kirke, przeplataną przygodami innych postaci, znanych nam z mitologii. Nie widzą w niej żadnej akcji, powiewu świeżości. Inni czytelnicy z kolei, podobnie jak ja, zakochują się w tej historii. Dlaczego? To proste! ;)
Jeśli oczekujecie po tym booku przygody, sensacji, akcji, nowego spojrzenia na mitologię, książki przypominającej przygodówki Ricka Riordana – z pewnością się zawiedziecie. Jeśli zaś nie przeszkadza Wam wolne tempo toczącej się opowieści, wspomnienie mitów takimi, jakie je znamy, bez żadnych unowocześnień, cenicie sobie piękny styl pisania i zechcecie wniknąć w głębię tego dzieła – zakochacie się w niej równie mocno jak ja.
Książka zachwyciła mnie przede wszystkim stylem, językiem, w jakim została napisana. Do setnej strony uważałam, że jest ona bardzo wartościowa, po sto sześćdziesiątej – całkowicie w niej zatonęłam i pokochałam tę historię. Z przyjemnością czytałam zarówno stworzone opisy, jak i dialogi. Oczyma wyobraźni obserwowałam przedstawione obrazy, sytuacje. To powieść o samotności, ale i o umiejętności cieszenia się nią, o miłości matczynej i miłości w związku, w końcu także o smutku, odchodzeniu, śmierci. Z przyjemnością chłonęłam każdy akapit, każde zdanie i słowo. Nieraz wzruszenie ściskało mi gardło. Wielokrotnie, z zachwytem, czytałam niektóre, zaznaczone przeze mnie fragmenty.

"Weszłam na statek i podniosłam dłoń. Odpowiedział tym samym. Nie oszukiwałam się fałszywą nadzieją. Byłam boginią, on śmiertelnikiem i oboje byliśmy więźniami. Ale odcisnęłam w pamięci wizerunek jego oblicza jak pieczęć w wosku, żeby unieść go ze sobą."

"...w samotniczym życiu są rzadkie chwile, w których dusza innej istoty pojawia się blisko twojej, jak gwiazdy, które tylko raz w roku muskają niebo."

"Śmiertelni umierali, gdy toną statki, od miecza, kłów dzikich zwierząt i z rąk dzikusów, z powodu chorób, głodu i starości. Niezależnie od tego, jak energiczni są za życia, jak genialni, niezależnie od cudowności, które stworzyli, obracali się w proch i dym."

Myślę, iż niejednokrotnie powrócę do tej książki, by zachwycać się nią ponownie i odnajdować w niej nowe, wartościowe przemyślenia.
Warto wspomnieć również o pięknym wydaniu książki (o czym wiedzą chyba wszyscy) i spisie postaci z mitologii, znajdującym się na jej końcu. Spis ten zdecydowanie ułatwia połapanie się w temacie osobom, które (podobnie jak ja) zdążyły już zapomnieć większość mitów greckich. ;) 


Jestem zachwycona tą książką. A Wy? Zapoznaliście się już z tym tytułem? Jeśli tak, napiszcie do której grupy czytelników należycie? Jesteście zwolennikami tej pozycji czy wręcz przeciwnie? Jeśli natomiast dotąd nie sięgnęliście po "Kirke" dajcie znać, czy macie ją w planach?




czwartek, 2 sierpnia 2018

Wracam do siebie :D


Wpadam któregoś pięknego dnia do pracy i gonię do dwóch moich wspaniałych koleżanek ze słowami:
-Zakochałam się
-W kim? - pada pytanie
-W Kubie Badach
-Phi? Dopiero teraz? - odpowiada jedna z nich. ;)

A Wy? Znacie twórczość Kuby? Jeśli nie – poznajcie. Zachęcam. :)
Mnie kupił pewnej pięknej nocy, gdy serfowałam po sieci, szukając muzyki, która wyciszy mnie i ukoi, da nadzieję i będzie wsparciem w trudnych chwilach. Ta piosenka określa mój obecny stan. Posłuchajcie, wczujcie się, dajcie się ponieść...


Pokazuję to moim bliskim, udostępniam na facebooku.
-Dlaczego w trudnych chwilach słuchasz takiej smutnej muzyki? - słyszę.
-Mylicie się – odpowiadam – to jest bardzo pozytywny utwór. Czuję że... WRACAM. Dość już siedzenia w swoim smutku, rozdrapywania ran, dołowania. Wracam!
Nie warto zawracać sobie głowę sprawami, jakie nas przygniotły do ziemi. Nie ciągnijmy tego za sobą. Przeszłości nie zmienimy, za to mamy wpływ na przyszłość. Nie warto wylewać łez nad osobami, które okazały się zawieść nasze zaufanie, ranią nas, robią nam krzywdę. To nie prawda, że kocha się kogoś lub przyjaźni z nim "za nic", czy "mimo wszystko", albo że "miłość Ci wszystko wybaczy". :D
Na zdarzenia, które nas spotykają trzeba czasem spojrzeć racjonalnie. Pomyśleć, że to nie my tkwimy w określonej sytuacji. Obejrzeć daną historię ze swojego życia, zobaczyć w niej siebie, nie angażując w to emocji. Trudne? Oczywiście! Ale jak pięknie otwiera oczy. Dotarło do mnie, jak wielu rzeczy nie widziałam. Jak odtrącałam od siebie wyraźne sygnały, że coś jest nie tak. Jak odnajdowałam tłumaczenia dla wydarzeń, które nie powinny mieć miejsca. To przerażające jak w pędzie życia codziennego zapominamy o tym, aby posłuchać siebie. Odrzucamy nasz wewnętrzny głos i przeczucia mówiące o tym, że nie powinniśmy uczestniczyć w danej sytuacji, że dla naszego dobra powinniśmy wiać. A wytłumaczenia, żeby robić coś mimo faktu, iż czujemy, że to nie jest do końca w porządku, albo tkwić w toksycznej relacji – znajdą się. Uwierzcie mi. :D

Nie poskładałam się jeszcze do końca. Ba! Moja gehenna wciąż trwa. Żyję w ciągłej niepewności. Nie wiem co mnie czeka. Gdzieś tam istnieje prawdopodobieństwo, że spotka mnie najgorsza z sytuacji, jakie kiedykolwiek w życiu mogłabym sobie wyobrazić. Mimo to stoję twardo na nogach, odnajduję nowe cele, widzę pozytywne strony wynikające z najbardziej gównianej sytuacji, jaka przydarzyła mi się w życiu. Wciąż żyję i...

"podnoszę wzrok
 za długo był przy ziemi 
dość pochmurnych jesieni 
już czas, mój czas".

I tego samego życzę Wam, moi kochani. Jakakolwiek gówniana sytuacja zdarzyłaby się w Waszym życiu – nie poddawajcie się. Płaczcie (płacz oczyszcza), krzyczcie (krzyk pomaga), wyjcie do księżyca, ale nie poddawajcie się. Dajcie sobie czas, ale zawsze wracajcie do siebie – jak dziś ja. :D

A teraz czas na Waszą refleksję. Napiszcie co myślicie po przeczytaniu tego posta, jak podoba Wam się nowa odsłona "Mamuśkowych różności". Piszcie o sytuacjach z którymi musicie lub kiedyś musieliście się zmagać. Jak wpłynęły one na Wasze życie. Wzmocniły Was, czy podcięły skrzydła na dłuższy czas? Piszcie o własnych przemyśleniach na temat życia. Chętnie z Wami porozmawiam. 

Nadchodzą zmiany...


Cześć Kochani!

Pamiętacie, kiedy w ten sposób rozpoczynałam pisanie postów? Dlaczego od tego odeszłam? Bo notatki na blogu to nie listy? Bo chciałam być bardziej "profesjonalna"? Bo to nie pasowało do recenzji książek? Nie wiem. Wiem, że ten czas minął, bo kiedy tak pisałam, czułam się, jakbyście byli bliskimi gośćmi w moim domu. I do tego chcę wrócić. :)

Zacznijmy zatem jeszcze raz....

Cześć Kochani! ;)

Na początek muzyczka. ;) Może zechcecie jej posłuchać, nim zaczniecie czytać moje dyrdymały. Wprowadzicie się w romantyczno – refleksyjny nastrój. ;)


Tego bloga stworzyłam po narodzinach mojej młodszej córeczki, przy wsparciu starszej. Stał się on "kawałkiem mojej internetowej podłogi", która będzie istniała w sieci także wówczas, gdy mnie już nie będzie na tym świecie. Początkowo pisałam o produktach, które miałam okazję testować, następnie objęłam kierunek książkowy, bo szukałam swojej niszy, a buki to moje hobby. Najpierw pisałam o tytułach, które znajdowały się na moich półkach – trafiły w moje ręce z różnych księgarń, wyprzedaży, wymian książkowych. Z czasem zaczęłam dostawać moc niesamowitych tytułów od wydawców, poznałam cudownych pisarzy i ich dzieła, nawiązałam znajomości ze wspaniałymi blogerami i innymi czytelnikami. Z większością z Was znam się tylko w sieci, ale zupełnie nie przeszkadza mi to bym czuła się częścią tej cudownej społeczności.
Jakiś czas temu moje życie zaczęto deptać, straciłam wartość, która znajdowała się na szczycie mojej piramidy wartości życiowych i jestem zmuszona układać swoje życie na nowo. Moje problemy dość drastycznie wpłynęły na bloga. Wciąż czyta mi się cudownie, ale kiedy przychodzi do pisania o książkach...
Zaczęłam myśleć o rezygnacji z "mamuśkowych różności", ale przecież nie na darmo właśnie tak lata temu nazwałam to miejsce – Mamuśkowe różności. Ewaluuje moje życie, zmienia się mój blog. Nie przestanę pisać o książkach – posty o nich będą wyglądały jednak inaczej. Będą bardziej zwięzłe i konkretne (mam nadzieję), nie tak rozwlekłe jak dotąd, ale przekazujące moje najważniejsze spostrzeżenia na temat lektury. Poza tym planuję pisać o obejrzanych filmach, spektaklach, koncertach, odwiedzonych miejscach, radościach i smutkach naszego jestestwa. Znając siebie już teraz stwierdzić mogę, iż jednego dnia będziecie mogli poczytać o pięknie, jakie niesie z sobą życie, a za jakiś czas zaleję Was wirtualnymi łzami beznadziei. Czy jednak nie takie właśnie jest życie? Pełne sprzeczności, niedopowiedzeń, niepewności i zmian, tak przerażających (przynajmniej dla mnie), a jednocześnie nieraz tak bardzo zbawiennych. ;)
Już lada dzień przeczytacie pierwszy tego rodzaju post. Nie! Nie post! List do Was...

Zapraszam! :)


wtorek, 26 czerwca 2018

"Moja twoja wina" Beaty Majewskiej - książka na chaps :D


Moc smaczków wpadła ostatnio w moje ręce, a tymczasem okazało się, iż na poczcie czeka na mnie jeszcze jedna dodatkowa niespodzianka czytelnicza od wydawnictwa

.

Okazała się nią książka Beaty Majewskiej, znanej czytelnikom również jako Augusta Docher, pt. "Moja twoja wina". Mimo nawału lektur do przeczytania postanowiłam w wolnych chwilach w pracy sięgać właśnie po ten tytuł, ponieważ książki Beatki lubię i pochłaniam je z ogromną przyjemnością. Na blogu pisałam Wam już o pozycjach z serii "Konkurs na żonę", a mianowicie: "Konkurs na żonę","Bilet do szczęściai "Zdążyć z miłością". Jak spodobał mi się najnowszy tytuł autorki?


Notka o książce (pochodząca z okładki)

"Urszula przyłapuje męża na zdradzie. Decyduje się odejść od niego i zamieszkać w zrujnowanym wiejskim domu odziedziczonym po przyszywanej ciotce. Zdruzgotanej kobiecie nie jest łatwo w nowej sytuacji, ale wspierają ją wieloletnia przyjaciółka oraz rezolutna sąsiadka. Niebawem były mąż zaczyna wykorzystywać Ulę finansowo. Wtedy w życiu Urszuli pojawia się Michał Żuk – początkowo konkurent biznesowy, potem opiekuńczy mężczyzna ratujący ją z opresji. Niestety Michał skrywa tajemnice, które mogą zniszczyć rozkwitający związek."

Moje wrażenia

Mimo, iż "Moja twoja wina" nie jest pierwszą książką Beaty Majewskiej jaką czytałam i lubię powieści pisarki, jestem zaskoczona jak niepostrzeżenie mknęłam przez kolejne strony jej najnowszego dzieła. Niesamowicie szybko wciągnęłam się w powieść i najchętniej nie odrywałabym się od niej ani na chwilę. Mimo, iż jest to książka obyczajowa, a nie thriller lub kryminał, niemal z zapartym tchem śledziłam rozwój akcji, a pisarka często zaskakiwała mnie przebiegiem wydarzeń.
"Moja twoja wina" to powieść, która wywołała we mnie moc emocji. Nie płakałam przy niej, jak zdarzyło mi się podczas lektury innych książek pisarki, jednak wielokrotnie powodowała we mnie niesamowitą radość i wesołość, a często wzbudzała sięgające zenitu napięcie i ciekawość dotyczące tego, co za chwilę wydarzy się w życiu bohaterów. Czasem ogromnie poruszona śledziłam jej treść nawet przez kilkanaście stron, nim odetchnęłam i mogłam lekturę kontynuować ze względnym spokojem. Gdy akcja dobiegała końca (przeczytałam ponad 2/3 treści książki) miałam przesyt odnośnie tragedii, jakie spotykały bohaterów, wydarzenia przesadnie komplikowały się, a Ula (najważniejsza w książce postać) denerwowała mnie obwiniając się za życiowe błędy innych osób, tak jakby one nie miały wpływu na to, co ich spotyka, a odpowiedzialność za nich spoczywała na niej. Sceny erotyczne (choć było ich niewiele) chwilami bawiły mnie, ale to nic złego. Wynika to z faktu, iż osobiście nie przepadam za erotykami i wymyślnymi porównaniami na temat tego, jak kobieta czuje się podczas zbliżenia. Mimo wszystko jednak – powieść podobała mi się. Przez cały czas czytałam ją z niegasnącym zaciekawieniem i pochłonęłam w wolnych chwilach w ciągu niespełna trzech dni.
Pozytywne wrażenie zrobiła na mnie również kreacja bohaterów. Główną bohaterkę – Urszulę – początkowo bardzo polubiłam, później niesamowicie irytowała mnie, by pod koniec odzyskać moją sympatię. Jej mąż – Marek, to leń i zapatrzony w siebie, nieodpowiedzialny, niedojrzały dorosły. Przyjaciółka Uli – Renata, Michał Żuk i jego córka to również ciekawe osobowościowo postacie. Najbardziej jednak podobało mi się, iż każda z tych osób jest w jakiś sposób charakterystyczna, ma za sobą określoną przeszłość i przeżycia, które uformowały ją w określony sposób. Na podstawie książki można stworzyć bogatą w szczegóły charakterystykę postaci, która z powodzeniem służyć może jako wskaźnik wartości istotnych w życiu każdego z nas.
Przepadam za poczuciem humoru pisarki:

"-Nic się nie stało, przecież do niczego nie doszło.
-Chryste! Gdyby nie miesiączka, poszłabym na całość, to się stało! Jestem beznadziejna. Sama noszę rogi po sufit, a dzisiaj chciałam przyprawić je Bogu ducha winnej żonie ..." (tu imię męskie).
"-A skąd wiesz, jak między nimi jest? Może mają to... - zająknęła się Renia – otwarte małżeństwo?
-Reńka, jak cię kurwa lubię, nie używaj przy mnie tekstu 'otwarte małżeństwo'. Wykazuję dziwnie alergiczną reakcję, gdy słyszę to określenie. Ostrą jak noże z Telezakupów Mango, więc uważaj – warknęła Ula."

"Renata kucała przy ścianie dzielącej piwnicę na dwie części i badawczo się czemuś przyglądała.
-I co tam znalazłaś?
-Moim zdaniem tu jest jakaś skrytka! - Przyjaciółka popatrzyła na nią. - Przytrzymaj latarkę, a ja sprawdzę.
-Chyba oszalałaś! - Ula miała dość. - Niczego nie będziemy sprawdzać. Zaraz skończą się baterie, a wtedy ja tu wykituję ze strachu i ty też będziesz miała się czego bać, a mianowicie mojego ducha.
-Nie to nie – burknęła Renata. Wsadziła do ust latarkę i przytrzymała ją zębami, żeby uwolnić obie ręce. Przez chwilę dłubała w ścianie znalezionym patykiem, w końcu się poddała i rzuciła go na posadzkę. Wyjęła latarkę i popatrzyła z nadzieją na Ulę stojącą w progu. - Ta cegła się rusza, ale ja nie mam tyle siły, żeby ją wyjąć. Masz tu jakiś łom?
-Łom? Tak, oczywiście. Mam pięć łomów we wszystkich rozmiarach, dynamit i nawet pas szahida, żeby się wysadzić w powietrze i przy okazji zdemontować tę cegłę."

Książki pisarki cenię sobie również za moc cytatów, przepełnionych niesamowitą, życiową mądrością:

"Małżeństwo i związki są jak złote obrączki. Założone w dniu ślubu, lśnią na palcach słonecznym blaskiem. Niestety, codziennie na ich błyszczącej powierzchni powstają rysy. Są delikatne, prawie niewidoczne, ale po czasie jest ich tak dużo, że gdzieś znika ten blask. I wtedy trzeba je wypolerować. Wygładzić rysy miękką szmatką, dopieścić. Zadbać o to, żeby znów lśniły, jak na początku. Gdy tego nie zrobimy, staną się brzydkie, matowe, pozbawione piękna i choć nadal tkwią na serdecznych palcach, są jedynie smutną pamiątką po kimś, kto kiedyś był dla nas słońcem."

"Czasami coś się dzieje, bo tak po prostu musi być. Nie masz wpływu na przeszłość, ale na przyszłość już tak. Twoje życie trwa, nie zmarnuj go na grzebanie w stercie wspomnień i wyrzutów sumienia."

"Każdy sztorm kiedyś się kończy."


A jaka książka, która ostatnio trafiła w Wasze ręce, wciągnęła Was swą treścią do tego stopnia, że nie mogliście (ba, nie chcieliście) się od niej oderwać? 

czwartek, 14 czerwca 2018

"Dwór skrzydeł i zguby" Sarah J. Maas - książka lepsza, gorsza, a może równie dobra jak poprzedniczki? ;)


Stało się. Dzięki pewnej wspaniałej koleżance z pracy, Agnieszce, w moje ręce trafił w końcu "Dwór skrzydeł i zguby", trzecia część głośnej trylogii, której autorką jest Sarah J. Maas, popularna dzięki temu cyklowi, oraz drugiej, równie znanej serii – "Szklany tron". Jakie są moje wrażenia po lekturze tak wychwalanego cyklu? ;)


Opis książki (pochodzący z okładki)

„Feyra powraca do Dworu Wiosny, zdeterminowana, by zdobyć informacje o działaniach Tamlina, oraz potężnego, złowrogiego króla Hybernii, który grozi, że rozgromi cały Prythian. Jednak by to osiągnąć, musi najpierw rozegrać śmiercionośną, przewrotną grę... Jedno potknięcie może zniszczyć nie tylko Feyrę, ale też cały jej świat.
W obliczu wojny, która ogarnia wszystkich, Feyra znów musi decydować, komu może ufać, i szukać sojuszników w najmniej oczekiwanych miejscach. Niebawem dwie armie zetrą się w krwawej, nierównej walce o władzę.”

Moje wrażenia

Dzięki lekturze "Dworu skrzydeł i zguby" z przyjemnością powróciłam do doskonale wykreowanego i rozbudowanego przez pisarkę, za sprawą poprzednich części serii, świata oraz znanych mi bohaterów. Z nieukrywaną ciekawością poznawałam nowe postacie oraz dalszy ciąg historii Feyry, Rhysanda, a także stojących do tej pory po drugiej stronie barykady, Tamlina i Luciena. Godne uwagi są tutaj również historie: Mor, Kasjana, Amreny, Azriela, Elainy i Nesty, a także Juriana, Rzeźbiącego w Kościach, Tkaczki i innych arcyciekawych stworów.
Za kreację światów, bohaterów i całą historię zdecydowanie należą się pisarce ogromne wyrazy uznania. W moim odczuciu stworzony przez nią wszechświat, postacie i fabuła zostały dokładnie przemyślane i doskonale opisane. Dwory: Wiosny, Lata, Jesieni, Zimy, Nocy, Świtu i Dnia, moc barwnych postaci i wszędobylska magia (wchodzenie bohaterów w czyjeś myśli, przesyłanie do nich obrazów, magia Kotła), dialogi między bohaterami (dowcipne, intelektualne, często zabarwione sarkazmem) – to zdecydowane atuty opowieści.
"Dwór skrzydeł i zguby" to bardzo interesująca pozycja, jednak tym bardziej przyczepię się kilku szczegółów. ;) Mimo całego swojego uroku książka nie wciągnęła mnie swoją treścią tak, abym nie mogła jej odstawić ani na chwilę. Byłam ogromnie ciekawa rozwoju wypadków, ale grubość tego dzieła oraz fakt, że jego lektura wymagała ode mnie ogromnej uwagi i skupienia sprawiły, iż przeczytanie książki zajęło mi około miesiąca. W międzyczasie podczytywałam inne, lżejsze lub odmienne gatunkowo, tytuły. Chciałam przeczytać tę powieść i ogromnie się cieszę, że to zrobiłam. Wiem, że wśród "Dworów..." największym uznaniem cieszą się dwie ostatnie części, zwłaszcza u znawców gatunku. Moje serce jednak niezmiennie pozostaje przy "Dworze cierni i róż", wzorowanym na baśni "Piękna i bestia" i popełniającym błędy Tamlinie, który wydaje mi się zwyczajnie bardziej autentyczny i realny od Rhysanda. Ten ostatni natomiast, posiadający niesamowity pazur i zaciętość, w pierwszej części, z każdą kolejną staje się tak słodki, wyrozumiały i idealny, że momentami, jak dla mnie, aż mdły. Jasne, że jako kobiety marzymy o takim ideale, który nie wtrynia nam się z butami w życie, szanuje nasze wybory i wspiera nas w nich, nie złości się o nasze odmienne zdanie, ale bez przesady. Niektóre słowa Rhysa do Feyry rozśmieszały mnie.

"Nie do mnie należy pozwalanie ci na cokolwiek. - Rhys uniósł lekko moją głowę, Mor i Azriel odwrócili wzrok. - Jesteś niezależną osobą i podejmujesz własne, suwerenne decyzje. Jesteśmy towarzyszami – ty należysz do mnie, a ja do ciebie. Nie jest tak, że pozwalamy sobie nawzajem na cokolwiek, gdyż żadne nie kontroluje poczynań drugiego." Bla, bla, bla...

Sceny erotyczne lub wspomnienia seksu? Cóż... Na szczęście nie było ich zbyt dużo. I bawiły mnie, więc wybaczam pisarce.

"Nic dziwnego, że mi to wyleciało z głowy. Byłam wtedy w chatce w górach. Z Rhysem głęboko we mnie."

I jeszcze jedno. Zastanawia mnie wspominany nagminnie wulgarny gest, wykonywany przez Feirę.

"Kasjan był już na dachu i spokojnie ostrzył noże. Zapytałam go, czy naprawdę potrzebuje aż dziewięciu, na co odparł jedynie, że nie zaszkodzi być przygotowanym, a także że jeśli mam dość czasu, by go zasypywać pytaniami, to znaczy, że mam dość czasu na kolejny sparing. Pokazałam mu wulgarny gest."

„Otworzyłam usta, by coś powiedzieć ale wtedy rozległo się stukanie do drzwi frontowych. Zerknęłam na zegar stojący w pokoju dziennym po drugiej stronie holu. No tak. Uzdrowicielka.
Wspomniałam dziś rano Elainie, że Madja przyjdzie do niej o jedenastej. Uzyskałam wymijającą odpowiedź. Cóż, lepsza taka od jednoznacznej odmowy.
-Otworzysz drzwi czy ja mam to zrobić?
Skwitowałam bezczelność w pytaniu Mor wulgarnym gestem.”

„'Nie wchodźcie – ostrzegłam Rhysa przez więź. - Lucien próbuje wyczuć, co jest nie tak z Elainą. Przez ich więź'.
Rhys powtórzył cicho moje słowa Kasjanowi, który przechylił głowę w podobny sposób, w jaki robiła to Nesta, by spojrzeć za nas.
'Czy Elaina o tym wie?' - spytał sarkastycznie Rhys.
'Została zaproszona na herbatę. Więc ją właśnie pijemy.'
Rhys znów odezwał się przyciszonym głosem do Kasjana, który zdusił śmiech, po czym odwrócił się i wyszedł z powrotem na ulicę. Rhys wsunął ręce do kieszeni i został nieco dłużej.
'Idzie się napić. Jestem skłonny do niego dołączyć. Kiedy mogę wrócić, nie ryzykując życia?'.
Pokazałam mu przez szybę wulgarny gest.”

"Uderzyłam w szkarłatną ścianę, po czym upadłam twarzą na czerwony żwir... Zaklęłam. Ego miałam poranione równie dotkliwie co skórę na rozoranych dłoniach. Zatoczyłam się do tyłu, skrzydła bardziej przeszkadzały, niż pomagały. Ramiona Kasjana zatrzęsły się od tłumionego śmiechu, co skwitowałam wulgarnym gestem."

Czy Feyra wykonywała ten gest już w poprzednich częściach i ja tego nie zauważyłam? Byłoby to zatrważające niedopatrzenie z mojej strony.
No i w końcu o jaki gest tu chodzi? 
Taki? 

Taki?  

 A może ten? 


Albo o ich plątaninę? 


Doceniam moc walorów „Dworu skrzydeł i zguby”, ale to „Dwór cierni i róż” (opiniajest moim ukochanym z serii.


A Wy? Czytaliście już tę trylogię? Jeśli tak napiszcie, która część jest Waszą ulubioną. Jeśli zaś nie pochłonęliście jeszcze tej historii dajcie znać, czy macie ją w planach?