poniedziałek, 29 sierpnia 2016

"Jak cię zabić, kochanie" Alka Rogozińskiego sposobem na zdobycie fortuny?

Dziś kilka słów o książce "Jak cię zabić, kochanie?" Alka Rogozińskiego, autora szczególnego, bo pierwszego z jakim się "spotkałam", który pięknie podziękował blogerom w swojej drugiej książce za wsparcie, "rzucając" w podziękowaniach nazwami blogów, w tym moim, za co serdecznie dziękuję. Mam nadzieję, że miejsce na "specjalnej liście" autora zachowam, póki czytać zdołam, bo dwie poprzednie książki Alka uwielbiam i z niecierpliwością czekam na kolejną. A co sądzę o "Jak cię zabić, kochanie?". Przejdźmy do rzeczy. ;)


Opis z okładki

"Trzydziestoletnia Kasia może odziedziczyć
ogromny majątek. Jest tylko jeden warunek – musi wysłać
na tamten świat swojego męża. Nie chcąc, aby szansa
na zdobycie fortuny przeleciała jej koło nosa, zabiera się
za opracowanie, a potem realizację, morderczych planów.
Nic jednak nie idzie tak, jak sobie wymyśliła, a w dodatku
z myśliwego sama szybko staje się tropioną zwierzyną.

Jak cię zabić, kochanie? to kryminalna komedia pomyłek,
w której każdy może się okazać i mordercą, i ofiarą.
A stawką w grze są miliony dolarów!"

Jak oceniam tę pozycję ;)

Przede wszystkim ogromnie spodobali mi się bohaterowie. Jak zwykle w książkach pisarza są oni: ciekawi, barwni, pełnokrwiści i każdy na swój sposób charakterystyczny. Nawet pani Klementyna, mieszkająca w Ameryce bogata staruszka, nade wszystko wielbiąca i wspierająca dużymi datkami kościół, która od samego początku historii jest zaledwie wspomnieniem (bo zdążyła już kojfnąć 3, czy 4 lata wcześniej ;) ) i którą poznajemy dzięki wspomnieniom zaledwie na kilku stronach książki – jest postacią osobliwą i co najmniej godną szczerego zainteresowania. ;)

"...babcia na starość zaczęła zdradzać coraz większe skłonności do dewocji wyrażające się między innymi tym, że raz na miesiąc zapraszała po kolędzie miejscowego proboszcza, z pochodzenia Polaka, który musiał do niej przychodzić w asyście kilku ładnych ministrantów i święcić kropidłem każdy nowo zakupiony mebel."

I właśnie ta staruszka swoim testamentem wprowadza do książki niemały bałagan, za co... Bogu niech będą dzięki! :D

Tu żaden z bohaterów nie jest całkowicie dobry, ani wyłącznie zły. Każdy z nich jest człowiekiem z krwi i kości (no, może już poza babcią K.), każdy posiada wady i zalety. Ja szczególnie upodobałam sobie: Kasię, niepoprawnego, paskudnego zdrajcę i jej męża w jednej osobie – Darka oraz Tygrysa Złocistego.

Kasia Donek. Wiadomo! Główna bohaterka, która pewnego chmurnego i deszczowego wieczoru "postanowiła zabić swojego męża. Na pomysł ów wpadła w czasie przygotowywania kotletów schabowych, złapawszy się nieco wcześniej na myśli, że zamiast do mięsa chętnie użyłaby dzierżonego w dłoni tłuczka do zadania kilku mocniejszych ciosów w potylicę swojego małżonka". Jak tu takiej nie pokochać? :D


Przezabawe cytaty dotyczące współżycia małżeńskiego Kasi i Darka przedstawione na początku książki (szkoda, że tylko na początku) ogrooomnie mi się podobały i doprowadzały do szczerego śmiechu.

"Swojego męża Kasia nienawidziła bowiem z całego serca od jakiegoś czasu. I miała ku temu liczne powody. Przede wszystkim zaraz po ślubie z czarującego gentlemana, gotowego uchylić jej nieba, sypać kwiatki do stóp i nosić na rękach, zamienił się w tyrana. Nie dość, że stanowczo kazał jej porzucić pracę, którą Kasia w sumie lubiła, to jeszcze zaczął oczekiwać, że jego małżonka zmieni się w jakąś dziwaczną hybrydę gejszy i Perfekcyjnej Pani Domu. O ile jeszcze ten pierwszy wymóg dało się jako tako znieść, to od drugiego Kasi cierpła skóra. Nigdy bowiem nie miała specjalnego talentu, ani nabożeństwa do prac domowych."

"Po mniej więcej trzech latach, od kiedy powiedzieli sobie sakramentalne "tak", Kasia i jej mąż zaczęli się od siebie oddalać. Jeszcze do niedawna zazdrosny o nią niczym Menelaos o Helenę Trojańską małżonek przestał jej robić karczemne awantury o każdego faceta, na którego – nawet przez przypadek – spojrzała. A potem, co Kasia jak większość kobiet od razu wyczuła, poszukał sobie nowych podniet. (...) Odkąd stracił nią zainteresowanie, zamienił się z tyrana w rozkapryszoną primadonnę, wiecznie ze wszystkiego niezadowoloną i strojącą nieustanne fochy. O ile jeszcze męża-macho Kasia znieść mogła, o tyle od jego pozy 'ja tu rządzę, ale jestem przy tym taki nieszczęśliwy' trafiał ją potężny szlag."

Darek Donek, łgarz i zdrajca. Wrrr... Nienawidzę zdrajców! O związek należy dbać, a nie szukać cielesnego zaspokojenia u innej panienki. Wiadomo! Jego przemiana w męża – tyrana też odstrasza. Mówię Wam – co za dupek! Normalnie kołki takiemu bym na łbie ciosała (z niemałą przyjemnością), waliła po rycerskiej (czytaj 'zakutej') pale tłuczkiem do bicia kotletów, traktowała prądem, dźgała włócznią znajdującą się w piwnicy, a i zupki z muchomorów bym nie poskąpiła. Tak by było normalnie. Jednak Donek ma tak wspaniałe poczucie humoru w stosunku do swojej teściowej, że trudno nie poczuć do niego sympatii. ;)

No i w końcu... Tygrys Złocisty – cudowny szef półświatka we własnej osobie. Wprost uwielbiam takie czarne charaktery, które troszczą się o swoje złotka, tzn. córki, jak o największe skarby, rozpieszczają je i przemawiają do nich słodko, mimo, iż chwilę wcześniej przykładali komuś lufę do głowy. Zresztą... sam autor to pięknie określił. Tygrys to "uroczy człowiek, acz tylko w chwilach, kiedy akurat nikogo nie morduje, porywa, albo nie wymusza haraczu".



Fabuła... co tu dużo mówić... świetna jest. Z każdą kolejną stroną książki akcja nabiera rozpędu. Wszystkie przedstawione postacie mają własny plan, który pragną zrealizować. Kasia, Darek i ksiądz Kowalski dybią na kasę po babci Klementynie, Tygrys Złocisty pragnie rozliczyć się ze swoim dłużnikiem, dwie dość nietypowe zakonnice używają broni palnej, ba, w dodatku rzucają granatami. Nawet gość kładący kafelki w łazience ma pewien cel. ;) Po drodze, realizując zamierzenia, wpadają jedni na drugich.

W przedstawionej historii jest mnóstwo postaci (po raz kolejny chwała autorowi za ich spis poczyniony na początku książki), a jednak fabuła jest doskonale przemyślana i spójna logicznie. Każda pojawiająca się w głowie czytelnika niepewność znajduje swoje wyjaśnienie.

Ogromnie rozbawiały mnie dyskusje Patricka oraz pełniących posługę Bożą w Ameryce sióstr – Mary i Almy, dotyczące naszego kraju oraz ich przemyślenia na temat Polski.

"(...) Fascynuje mnie też nowy Metal Storm. Podobno potrafi wystrzelić w ciągu sekundy kilkadziesiąt pocisków, ale pewnie w Polsce go nie kupimy. Do tych krajów Trzeciego Świata wszystkie nowinki dochodzą z opóźnieniem...
-O czym siostra mówi?! - zapytał doprowadzony już prawie do płaczu Patrick, po czym odezwała się w nim odrobina patriotyzmu. W końcu w jednej którejśtam, na poczekaniu nie umiał tak szybko tego policzyć, był rodakiem Kopernika, Szopena i Wałęsy – Poza tym Polska to nie Trzeci Świat! Należy do Unii Europejskiej!
-Naprawdę?! - zdziwiła się szczerze siostra Mary. - A byłam pewna, że to ten zabawny azjatycki kraj między Rosją a Chinami. Ten, co to tam głównie pasą owce i kozy. Nawet mówiłam siostrze Almie, że dla kamuflażu będziemy musieli sobie kupić po czapce z lisa i kożuszku z barana."

"Pal licho, jeśli w wyniku ekstradycji trafią do amerykańskiej ciupy. Tam przynajmniej można oglądać telewizję, chodzić na siłownię i czytać książki. I brać codziennie prysznic, choć może akurat o tym lepiej nie myśleć... A jeśli będą musieli spędzić kilkadziesiąt lat w polskich kazamatach? Licho wie, czy więźniów nie zmusza się tam do pracy w kamieniołomach czy czegoś równie nieprzyjemnego. Niby cywilizowany kraj, ale jak tam jest z zakładami karnymi, tego Patrick tak dokładnie nie wiedział. Mając przed oczami wizję, jak ubrany w łachmany i siepany co parę sekund po plecach batem, zajmuje się dźwiganiem przerażająco wielkich bloków kamiennych w scenerii kojarzącej się z filmem "Faraon", stanowczo zaprotestował przeciw podróży do kraju swoich przodków."

Jak napisałam wyżej i widać w cytowanych przeze mnie fragmentach – kilkakrotnie (no, może nawet kilkunastokrotnie) książka mnie rozbawiła. W większości jednak zastosowany w niej humor nie przypadł mi do gustu tak, jak ten z dwóch poprzednich publikacji autora. Niby dowcip wylewał się niemal z każdej kartki, ale to nie było to poczucie humoru co wcześniej. Czytając przygody Joanny i Betty śmiałam się w głos. "Jak cię zabić, kochanie" chwilami wprawiało mnie w dobry nastrój (zresztą fragmenty, które mnie rozbawiły cytuję powyżej), jednak oczekiwałam większej ilości dobrej zabawy podczas tej lektury. A może to moje oczekiwania wzrosły?

Bardzo spodobało mi się zakończenie książki, takie bajkowe wręcz. ;)


Jeśli czytaliście "Jak cię zabić, kochanie" i spodobała Wam się ta książka – musicie sięgnąć po dwie poprzednie pozycje, żeby bawić się jeszcze lepiej. Jeśli natomiast ta lektura pisarza była pierwszym z nim spotkaniem i nie przypadła Wam do gustu? Również musicie sięgnąć po dwie wcześniejsze, aby przekonać się, że Alek Rogoziński pisze naprawdę świetnie, a śmiechom przy lekturze jego pozycji nie ma końca. :D
Z całego serducha polecam Wam "Ukochanego z piekła rodem" (pod tym linkiem znajdziecie moją recenzję) oraz "Morderstwo na Korfu" (więcej o moich wrażeniach tutaj). A jeśli czytaliście już jakąś (jakieś) książkę (książki) autora koniecznie podzielcie się ze mną swoimi wrażeniami na ich temat w komentarzach.



czwartek, 25 sierpnia 2016

Chyłka i Zordon znowu w akcji - o "Zaginięciu" Remigiusza Mroza ;)

"Zaginięcie" Remigiusza Mroza to trzecia książka autora, po którą sięgnęłam. Niestety pomyliłam kolejność i po "Kasacji" przeczytałam "Rewizję". Kompletnie nie pasował mi w niej wątek Chyłki i Zordona, który nijak nie pasował jako kontynuacja "Kasacji". Gdy przeczytałam "Zaginięcie" upewniłam się, iż pomyliłam się w doborze kolejności lektur. Nie popełnijcie tego błędu co ja. ;) Pamiętajcie! Najpierw należy czytać "Kasację" (przypominam swoją recenzję)później "Zaginięcie" (które dziś opisuję), a na końcu "Rewizję".


"Zaginięcie" – opis z okładki

"Trzyletnia dziewczynka znika bez śladu z domku letniskowego bogatych
rodziców. Alarm przez całą noc był włączony, a okna i drzwi zamknięte.
Śledczy nie odnajdują żadnych poszlak świadczących o porwaniu
i podejrzewają, że dziecko nie żyje.

Doświadczona prawniczka, Joanna Chyłka, i jej początkujący podopieczny,
Kordian Oryński, podejmują się obrony małżeństwa, któremu prokuratura
stawia zarzut zabójstwa. Proces ma charakter poszlakowy, mimo to
wszystko zdaje się wskazywać na winę rodziców – wszak gdy wyeliminuje
się to, co niemożliwe, cokolwiek pozostanie, musi być prawdą..."


Moje wrażenia po przeczytaniu lektury

"Zaginięcie" to najlepsza książka z cyklu o Chyłce i Oryńskim. O ile seria ta zafascynowała mnie to "Zaginięciem" autor kupił mnie całkowicie. Dzięki tej kolekcji prawniczy kryminał stał się moim ulubionym gatunkiem kryminału.
Remigiusz Mróz wprowadza nas na salę sądową i pokazuje proces, tym razem odbywający się jedynie na podstawie poszlak. Zaginęło dziecko, a o jego zniknięcie (ba! raczej zabójstwo!) oskarżono rodziców. Brak dowodów popełnienia przestępstwa, a nawet brak ciała, nie wystarczają, aby uniewinnić oskarżonych o morderstwo. Istnieją wszakże poszlaki.
Autor książki pokazuje nam swoistą grę odbywającą się na sali sądowej oraz poza nią. Grają prawnicy, świadkowie i oskarżeni. Tak wiele przecież zależy od tego, jak zaprezentują się oni na sali rozpraw. Liczy się już nie tylko to co mówią, ale również jak się zachowują, albowiem to będzie miało wpływ na ich ocenę, dokonaną przez ławników oraz sędziów. 
Co więcej! Gra ta odbywa się także poza salą rozpraw. Kiedy obrońcy, czy oskarżyciel chcą rozeznać się w stanowisku zajmowanym przez drugą stronę – spotykają się i na różne sposoby próbują wybadać stanowisko przeciwnika z sali sądowej. Czasem informują się o nowo odkrytych dowodach, niekiedy blefują, a wszystko po to, aby przekonać drugą stronę do pomyślnego (dla siebie) zakończenia sprawy. A gra idzie o wysoką stawkę. Niejednokrotnie wcale nie chodzi o prawdę, ale o zyskanie popularności, czy wspięcie się o szczebel wyżej w karierze adwokackiej. Z drugiej strony. Zadaniem przedstawiciela sądowego może być obrona mordercy. Czy ten, będąc zabójcą, przyzna się do tego? Niejednokrotnie (jak w powyższej książce) dopiero na sali rozpraw – klienci ujawniają nowe fakty o których wcześniej swych reprezentantów nie informowali. Podniesione przez nich spostrzeżenia mogą być prawdziwe, ale nie muszą. Mogą przecież służyć jedynie oczyszczeniu siebie z zarzutów. Zatem... co jest prawdą? 
Remigiusz Mróz doskonale bawi się emocjami czytelnika. Przez całą książkę – raz wskazuje na rodziców Nikolki jako na morderców, za chwilę podrzuca tropy świadczące o ich niewinności. Właściwie... nie robi tego nawet bezpośrednio, lecz tak zręcznie podsuwa czytelnikowi domysły, iż ten sam przez cały czas bije się z myślami, czy Chyłka i Oryński bronią niewinnych. Dopiero na końcu książki poznajemy prawdę. Co więcej! Nie zawsze zgodna jest ona z wyrokiem sądu.
Do tej gry włączane są również media. Jeśli adwokaci mogą ugrać coś dzięki opinii publicznej – korzystają z ich "pomocy" organizując medialny show.
A zatem... grają wszyscy! Oskarżeni, świadkowie, obrońcy i prokurator. Nawet sami sędziowie, którzy w trakcie rozprawy starają się zachować neutralne wyrazy twarzy, aby nie zdradzić adwokatom, na czyją stronę przeważa szala zwycięstwa. Zainteresowani mają poznać ich zdanie dopiero podczas ogłoszenia wyroku. A zatem...

"Będziemy łgać, przeinaczać fakty, naginać prawdę, stosować manipulacje i zastraszać ludzi?"


Książka "Zaginięcie", podobnie jak "Kasacja" nie ogranicza się do obrony klientów w sądzie. Chyłka i Oryński poszukują dowodów, które mogły by świadczyć o niewinności ich klientów. Prowadzą zatem prywatne śledztwo. Dzięki temu zabiegowi publikacja staje się pełna akcji i napięcia, za co tak wielu czytelników ceni twórczość Mroza. Dzięki temu zabiegowi możemy wkroczyć do świata małej wiejskiej społeczności oraz grona przemytników.
Publikacja podejmuje temat zaginięcia 3-letniego dziecka, a ja jestem mamą takiego właśnie malucha, zatem nic dziwnego, iż wciągnęła mnie swą treścią. Jednak utrzymanie zainteresowania tym tomem autor zawdzięcza również świetnemu stylowi pisania, ciekawym bohaterom, wspaniałym, dowcipnym dialogom i nagłymi, niespodziewanymi zwrotami akcji (dzięki którym często otwierałam usta ze zdumienia lub wydobywało się z nich niecenzuralne słowo na k.... ;) ). Nie ma takiej możliwości, aby czytelnik nie zaangażował się emocjonalnie w czytaną powieść.
A jeśli mowa o dowcipnych dialogach – to dla zachęty podzielę się z Wami kilkoma wybranymi:

"-Szukamy dzieciaka, Zordon. W tej chwili sprawę traktują jako zaginięcie, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by z nami współpracowali. Musimy tylko znaleźć starszego sierżanta Satanowskiego z Zespołu do spraw Poszukiwań i Identyfikacji Osób.
-Nazwisko nie nastraja optymistycznie.
-Odezwał się, Oryjski."

"Młody prawnik nie miał czasu na przebranie. Zrzucił wprawdzie marynarkę, ale dobre buty, nowe jeansy i wsadzona w nie koszula sprawiały, że nieco się wyróżniał. Uznał, że może to być zarówno atut, jak i gwóźdź do trumny. Musiał zaryzykować.
-Zordon – powiedział.
-Co, kurwa? Jak ten z Power Rangers?
-Mhm – mruknął niechętnie Oryński, rozglądając się. - Wiesz, jak jest.
-Nie wiem.
-Mam na imię Kordian – odparł aplikant i wzruszył ramionami. - Ktoś kiedyś rzucił hasło, że 'Kordon, Zordon, jeden pies', i przylgnęło jak gówno do ogona."

"-Nie uczyli was na studiach o procesie poszlakowym?
-Może uczyli, ale...
-Byłeś zajęty planowaniem utraty własnej cnoty.
Oryński spojrzał na nią bykiem.
-Teraz to się dzieje trochę szybciej niż za twoich czasów – odparł. – Rewolucja seksualna lat sześćdziesiątych zrobiła swoje.
Joanna mruknęła coś pod nosem, a zaraz potem pojawił się kelner z dwoma gorącymi daniami.
-Vegetariana dla kogo? - zapytał z uśmiechem, patrząc na Chyłkę.
-Dla ciamajdy – odparła, wskazując na chłopaka. – Ja nałogowo przyjmuję mięcho.
-Prawdziwy z niej drapieżnik – dodał Kordian."

"Schneller, aplikancie – dodała, ruszając w kierunku drzwi.
-Myślałem, że...
-Odpoczynek ci chodził po głowie? - zadrwiła. - A co ty jesteś, Dalajlama, żeby medytować? Prawnik jest od działania, a imitacja prawnika od pomagania mu w tym. Więc wstawaj i pomagaj.
Oryński niechętnie podniósł się z miejsca.
-Myślałem, że zażyjemy trochę snu – odburknął. - Prowadziłem pół nocy.
-Sen? Co to takiego?
-Chyłka...
-Masz na myśli ten moment, kiedy mrugam?"

A co ponad to? No cóż... romans wisi w powietrzu ;)

"-Pewnie – odparł, opierając się o futrynę. - Mogłabyś na przykład stwierdzić, że nie warto zaprzepaszczać tego, co mogłoby nas połączyć, tylko dlatego, że wiąże nas stosunek określony przez Prawo o prokuraturze i Naczelną Radę Adwokacką."

Książkę polecam wszystkim, gdyż jest to najlepszy kryminał, jaki kiedykolwiek wpadł mi w ręce.

A Wy? Znacie Mroza? Co polecacie mi przeczytać teraz? :))


poniedziałek, 22 sierpnia 2016

"Finezja uczuć" - jak mogłaby skończyć się miłość mężatki do księdza?

"Finezja uczuć" to druga książka Anety Krasińskiej, którą miałam przyjemność przeczytać. Po udziale w Book Tour z tomikiem "Szukając szczęścia" (recenzję znajdziecie tutaj) w ramach nagrody za pilnie przepracowany rok zakupiłam trzy powieści, które miałam wielką chęć pochłonąć, w tym właśnie "Finezję uczuć", debiut autorki.


Opis z końca książki

"Czy w kraju, w którym panuje pseudo – moralność, a sąsiedzi karmią
się plotkami można pozwolić sobie na miłość do księdza?

Akcja powieści rozgrywa się współcześnie, w niewielkim podwarszawskim miasteczku, gdzie mieszka 35-letnia Alicja wraz z niewiele od niej starszym
mężem Adamem oraz ich dwoma synami. Wiodą typowe, nudne życie,
w którym od dawna brakuje namiętności, ale przede wszystkim szczerości.
Dni są podobne jeden do drugiego. Ona pracuje w dobrze prosperującej
firmie jako księgowa, on jest kierownikiem jednego z działów w banku.
Robi karierę i jest całkowicie pochłonięty obowiązkami służbowymi, choć
z czasem okaże się, że nie tylko... Łączy ich wspólny kredyt hipoteczny,
który wzięli na budowę jej wymarzonego domku jednorodzinnego.
Ona zajmuje się organizacją życia rodzinnego i cały wolny czas poświęca
swoim synom, chcąc im zapewnić szczęście, którego nie zaznała jako
dziecko, wychowujące się w niepełnej rodzinie. Dzieciństwo rzutuje
na całe jej dorosłe życie oraz na trudne relacje z apodyktyczną matką,
która nie rozumie jej; przeciwnie, nieustannie próbuje ją wychowywać...
Alicja poznaje księdza, który przygotowuje dzieci do przyjęcia sakramentu
I komunii św. i jest miłośnikiem malarstwa. Przez przypadek trafia do jej
domu, gdzie wisi niedoceniany i nierozumiany przez nią obraz, który go
zachwyca. Rozmowy o sztuce stają się punktem wyjścia do nawiązania
bliższych relacji..."

Moje wrażenia po pochłonięciu książki

Zacznę od rzeczy, która mi się nie podoba. Nie wiem, czy zgodzicie się ze mną, ale okładka książki...


... jest paskudna. Kobieta w jakimś zwiewnym stroju, z którego wyfruwają szare i czarne motyle, widoczna jest dopiero, gdy przyjrzymy się okładce dokładniej. Czy ten strój oznaczać ma powiązania ze strojem kapłańskim? I niby co ta kobieta, trzymająca palec przy ustach ma nam powiedzieć o treści książki? Według mnie... nie mówi dosłownie NIC. Zamiast tego widziałabym na oprawie księdza udzielającego ślubu, podającego młodym opłatek, widoczne na całej stronie obrączki, koloratkę, czy cokolwiek innego co wiązało by się z jej treścią, a nie jakąś kusicielkę. ;)
Co zaś sądzę o treści książki? Otóż... w temacie celowo napisałam o wrażeniach po jej "pochłonięciu" nie zaś po przeczytaniu. Dlaczego? Treść czytadełka wciągnęła mnie na tyle, iż mimo natłoku zajęć (codzienne obowiązki, opieka nad chorą dwulatką, drobny remoncik w domu i bieżące porządki po nim) – czytałam ją w każdej wolnej chwili, a ostatecznie pochłonęłam w ciągu dwóch pracowitych dni.
Sam temat zaciekawił mnie ogromnie. Miłość do księdza. Oj... od dawna miałam już chęć na przeczytanie pozycji o takiej tematyce. Lekkie pióro autorki, a także niespodziewane zwroty akcji, sprawiły, że każda chwila spędzona z książką była czystą przyjemnością i nawet nie zauważyłam, kiedy z szerokim uśmiechem na ustach obróciłam ostatnią jej stronę.
Czytając książki, w których temat dotyka zdrady czuję się nieraz jak "ciotka chodząca moralność". ;) Nie mieści mi się w głowie, jak można być z kimś w związku (ba! w małżeństwie!) i jednocześnie swoje potrzeby seksualne realizować z kimś innym. Rozumiem, że ludzie się rozstają, ale prowadzenie podwójnego życia jakoś nie mieści się w moim pojmowaniu świata. Z drugiej jednak strony czytając tę powieść (a także wcześniejszą, Gabrieli Gargaś) zdawałam sobie sprawę, iż takie sytuacje w życiu się zdarzają i starałam się choć częściowo zrozumieć bohaterów. Szczerze współczułam im zaistniałej sytuacji. W książce Gabrieli Gargaś "Jutra może nie być" Kinga rzuciła się w wir namiętności ze swym kochankiem i czekała, kiedy ten zakończy swoje małżeństwo, by mogła w końcu z nim szczęśliwie żyć. Alicja – bohaterka "Finezji uczuć" walczyła z uczuciem, jakim obdarzyła księdza Mariusza. Na pierwszym miejscu postawiła swoją rodzinę oraz zobowiązania księdza, w którym się zakochała. Mimo, iż w jej małżeństwie od dłuższego czasu nie układało się, walczyła z targającymi nią namiętnościami, poświęcając się dla swojej rodziny oraz realizując pasję. Jednocześnie nie wywierała nacisku na Mariusza, który również całe swe dotychczasowe życie musiałby zmienić. Kim miałby być, gdyby zrezygnował z duszpasterstwa? Ponad to mąż Alicji – mnie od początku wydawał się sympatycznym gościem. Mimo, iż większość swego czasu poświęcał pracy – w nagłych sytuacjach Alicja zawsze mogła na niego liczyć. Jej kazał odpoczywać, a sam sprzątał, prał, gotował, zajmował się synami, a to wciąż jednak niezbyt częste zachowania wśród męskiego współczesnego pokolenia. ;) Jaką krzywdę wyrządziłaby mu bohaterka, gdyby postanowiła się jednak z nim rozejść? Czyż nie obiecywała mu miłości do końca wspólnych dni? A jak przyjęliby to ich synowie? Z drugiej strony – czy przysięga małżeńska ma nas zmuszać do nieszczęśliwego życia? Może jednak nasza bohaterka powinna porozmawiać z mężem o swoich uczuciach? Jednak... aby dowiedzieć się, jakie kroki podjęła kobieta, jak przebiegała i zakończyła się jej historia – musicie przeczytać tę powieść.
"Finezja uczuć" nie jest jakąś górnolotną historią, jednak jest to niesamowicie wciągająca, ciekawa tematycznie, pełna interesujących bohaterów i niespodziewanych zwrotów akcji – obyczajówka. Co więcej! Ta historia mogłaby zdarzyć się naprawdę. :)
A teraz? Pozostaje mi czekać na "Odroczone nadzieje" – trzecią powieść autorki, która swą premierę ma mieć we wrześniu. I tak sobie marzę, iż pewnego dnia na jednej z książek autorki znajdzie się moja rekomendacja. ;)

A Wy? Czytaliście którąś z powieści autorki? Czy równie mocno jak ja oczekujecie na premierę "Odroczonych nadziei"?


czwartek, 18 sierpnia 2016

"Jutra może nie być" - moje pierwsze spotkanie z Gabrielą Gargaś

Publikacje Gabrieli Gargaś kusiły mnie już od dłuższego czasu, a jako że w nagrodę za pracowity rok postanowiłam sobie kupić kilka książek, tytuł "Jutra może nie być" otrzymał właśnie nową, cudną oprawę i zaciekawił mnie tematyką – właśnie tę pozycję wybrałam.


Opis wydawcy

"Czy miłość może być zła?
Czy niektórzy ludzie spotykają się za późno,
a inni za wcześnie?
Czy możliwe jest, by prawdziwe uczucie trwało
wbrew wszystkiemu?
Czy wybaczy ono każde potknięcie?

To historia o wielkiej miłości odnalezionej po latach,
o wielkich namiętnościach i wielkich oczekiwaniach.
O stracie, cierpieniu
i poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi.

Jutra może nie być to opowieść o sile współczesnych kobiet
i odwadze w dążeniu do realizacji pragnień."

Od siebie dodam... ;)

"Jutra może nie być" to opowieść o Kindze, która wikła się w romans z żonatym mężczyzną. Poznajemy życie, radości i troski kochanki. Towarzyszymy jej w wielkim oczekiwaniu na wspólną, radosną przyszłość z M., który obiecuje rozstać się z żoną, gdy tylko ją do tego przygotuje, gdy pojawi się stosowna okazja i gotowi będą (on i żona) się rozwieść.
Gdzieś obok poznajemy historie innych osób. Osób, które bohaterka spotyka na swojej drodze.
To też powieść o poronieniu, utracie małej istotki, która rozwijała się w ciele mamy.

"W Polsce co roku zdarza się czterdzieści tysięcy poronień. Te liczby mnie przerażają. Czterdzieści tysięcy cierpiących matek. Czterdzieści tysięcy sytuacji, gdzie kobieta wyje z bólu. Czterdzieści tysięcy tragedii. Czterdzieści tysięcy złamanych serc i nadziei."

Jednak jest to także historia o budowaniu swojego życia po tak przykrych doświadczeniach na nowo.

Jak oceniam tę książkę?

Nie będę ściemniała. Historia ogrooomnie mi się spodobała. Zostawię ją na swojej półce i jestem przekonana, iż wielokrotnie będę do niej powracała, każdorazowo odkrywając w niej nowe, istotne dla siebie treści. Dlaczego? Dlatego, iż jest to książka o kobietach i myślę, iż każda z nas znajdzie w niej przynajmniej cząstkę siebie. Odkryje ważne dla siebie wartości. Wartości te są zmienne w zależoności od etapu na którym się obecnie w życiu znajdujemy, jednak nie mam najmniejszej wątpliwości, że kiedykolwiek sięgnę po tę pozycję – odkryję w niej coś, co poruszy moje serce.
Autorka zawarła w tym tomiku moc pięknych i znaczących przemyśleń. Strasznie trudno było mi ograniczyć ilość cytatów, które godne są podkreślenia i mimo ich okrojenia ilość użytych zakładek – i tak jest zatrważająca. Dodatkowo jestem przekonana, że ilekroć sięgnę po tę książkę – liczba zaznaczeń ponownie się zwiększy. ;)


Oto niektóre przemyślenia godne uwagi:

"Jak miał mnie kochać, skoro ja siebie nie kochałam? (...) Darkowi po prostu się nie chciało o mnie zabiegać. A najgorsze, że mi po pewnym czasie też się odechciało. Jak się chce chociaż troszeczkę, ociupinkę, wtedy jest jeszcze nadzieja. Ale gdy umiera chęć, rodzi się obojętność. A obojętnotność w związku jest największą zbrodnią, bo kiedy pojawia się złość, gniew czy nawet nienawiść, to ten związek jeszcze dycha. Natomiast z obojętnością nadchodzi koniec. Ze wszystkich uczuć to właśnie obojętność zabija najbardziej."

"Nasz związek zalewała nuda. On przestał się starać, od kiedy uznał, że jestem jego i nie odejdę. Ja przestałam zabiegać o jego względy, bo byłam rozgoryczona jego brakiem starań. A trzeba było wyjść z domu i nie wrócić na noc albo wyjechać z koleżankami na tydzień i dobrze się bawić. Wzbudzać jego zazdrość, prowadzić swoje życie. Najgorsze, co kobieta może zrobić, to uwiesić się męskiej nogawki i trwać, uczepiona tego kawałka szmaty, czekając na cud. Cudów nie ma."

"-A wiesz, że kochać można na wiele sposobów? - zaczął po chwili milczenia – Kochać można namiętnie bądź samolubnie. Można kogoś pokochać bezinteresownie lub bezgranicznie głupio, dojrzale, prawdziwie. Ale kochać kogoś na zawsze to dopiero sztuka."

"Jak prosto jest się zakochać, zauroczyć, zadurzyć. Gorzej wytrwać w tej miłości, kiedy dopada szara rzeczywistość, piętrzą się rachunki, trzeba wziąć kredyt na mieszkanie, spłacić samochód, odmówić sobie czegoś na koszt tej cholernej raty. Być z sobą na dobre i na złe, mimo wszystko. Wtedy gdy jest dobrze i też wtedy gdy jest cholernie źle. W zdrowiu i chorobie."

"Żyjemy, nie doceniając cudu życia. Zamartwiamy się głupotami, tym, że nie stać nas na wymarzone wakacje albo że nie mieścimy się w zeszłoroczną sukienkę. Nie doceniamy tego, co mamy: zdrowia, drobnych radości dnia codziennego i wspaniałych ludzi, którzy są przy nas. A życie dzień w dzień ociera sie o ostrze kruchych chwil."

"Nasze życie jest jak pory roku. Rodzimy się wiosną. Wszystko w nas rozkwita, budzi się do życia. Latem, jak to latem, jest gorąco i jakże pięknie. Jesienią dojrzewają jabłka, a zimą ogrzewamy się w cieple kominka. Wszystko ma swój urok."

Z niektórymi sentencjami nie zgadzałam się i dyskutowałabym z ich prawdziwością, inne były mi obojętne, jednak jako przemyślenia bohaterów – także one miały swój sens i właściwe miejsce w książce. Ja jednak szczególnie zwracałam uwagę na te, które według mnie, wnoszą do życia prawdziwą wartość.
Pisarka posiada lekkie pióro. Trudno było oderwać mi się od książki i mimo nawału obowiązków – przeczytałam ją w zaledwie trzy wieczory. Chociaż nie popieram romansów z żonatymi facetami i już na wstępie uważam je za przegrane – byłam ciekawa przeżyć wewnętrznych bohaterki i współczułam jej sytuacji, w którą się uwikłała. Wytrwale śledziłam losy Kingi i kibicowałam jej w jej życiowych zmaganiach. Bez problemu potrafiłam wyobrazić sobie przedstawione sytuacje, miejsca. Do tego (jak już wspomniałam) ujęła mnie moc wspaniałych sentencji. Jeśli taki jest styl pisania autorki – to najpewniej zyskała sobie ona kolejną wierną czytelniczkę.
Gabriela Gargaś w swojej książce opisuje piękne miejsca. Kupiła mnie pisząc o wycieczce Kingi i M. do Paryża. ;)

"Podziwiamy secesyjne bramy przy wejściach do peryferyjnych stacji metra, kute w stylizowane pnącza i wielkie kielichy kwiatów. Oglądamy uliczne, pokryte rdzą hydranty z końca zeszłego stulecia, okrągłe słupy ogłoszeniowe z mnóstwem pstrokatych plakatów, naklejonych jeden na drugi, pośród nich anonsy Madame Buterfly, Casino de Paris i Coppele albo zapowiedź nowych występów Mireille Mathieu.
Jestem tak niecierpliwa, że chciałabym zobaczyć wszystko już pierwszego dnia. Ten dzień mógłby się dla mnie nie kończyć. Więcej i więcej, wciąż nienasycona zaczarowana, w transie.
Pędzimy metrem do dzielnicy artystycznej bohemy Montmartre. Trzymając się za ręce, wspinamy się na szczyt wzgórza, gdzie stoi bazylika Sacre Coeur. Jej biała bryła odcina się imponująco na błękicie nieba. Słońce odbija się od bazyliki, nadając kopule kolor rdzawego złota. Siadamy na soczystej, zielonej trawie i spoglądamy na roztaczający się przed nami widok, co raz skubiąc chrupiącą bagietkę."

Wraz z główną bohaterką zwiedzamy Czechy i Prowansję.
Dzięki pani Gabrieli poznajemy ciekawostki dotyczące sławnych postaci (pisarzy, malarzy). 

Bardzo podobał mi się pomysł, by każdy rozdział rozpocząć piękną sentencją.



Wraz z bohaterką powieści przeżywałam wiele emocji: radości, uniesień, wzruszeń, a nieraz złości, pustki, beznadziei. Kinga czasem drażniła mnie (co ty, głupia, robisz – myślałam), kiedy indziej sprawiała, że się uśmiechałam, współczułam jej głupiej miłości do M., żal było mi też jego żony, choć jej bliżej nie poznałam. Jednak przez całą książkę wytrwale kibicowałam dziewczynie, by jej się powiodło.
Ogromnie polubiłam Lenę i Piotrka, zaś M. - kochanka Kingi - nie znosiłam od samego początku. Pisał piękne listy (to fakt), ale w moim odczuciu na tym jego zalety się kończyły. ;)
Gabriela Gargaś pisze o tym, co w życiu jest ważne: miłość, przyjaźń, realizacja marzeń, dbanie o siebie (nie zatracanie się dla innych) i radowanie się każdą chwilą życia. Z wielką przyjemnością i ciekawością sięgnę po inne jej tytuły oraz będę polecała jej książki znajomym.


czwartek, 11 sierpnia 2016

"Bóg zawsze znajdzie ci pracę" - lektura motywacyjna nie tylko dla bezrobotnych ;)

Książkę "Bóg zawsze znajdzie ci pracę" opisuję jako ostatnią przeczytaną w ramach pierwszego stosiku w wyzwaniu Lustra rzeczywistości pt. "Kiedyś przeczytam".


Książka ta znajduje się na mojej półce jako jedna z kilku książek motywacyjnych, które uwielbiam i do których lubię czasem zajrzeć, by przypomnieć sobie o tym, co w życiu ważne, dodać sobie siły do działania w trudniejszych chwilach i nieco swój żywot polepszyć. Nigdy nie pochłaniam ich jednorazowo w całości (jak np. powieści ;) ), lecz czytam stopniowo – każdego dnia po trochę, w zależności od aktualnych potrzeb. Ten tytuł podczytywałam w trakcie ostatniego półrocza i dziś pragnę krótko podzielić się z Wami swoją oceną tomiku. Bo co tu dużo mówić. ;)

Regina Brett o swej książce

"Moja najnowsza książka to coś dla tych, którzy przestali kochać to, co robią.
I dla tych, którzy kochają swoją pracę, ale pragną odnaleźć głębszy sens także poza pracą – w innych sferach życia.
Dla tych, którzy są bezrobotni, wykonują pracę poniżej swoich kwalifikacji albo czują się nieszczęśliwi w życiu zawodowym.
Dla tych, którzy zeszli z obranej niegdyś drogi, chwilowo albo bezpowrotnie.
Dla tych, którzy dopiero rozpoczynają karierę zawodową i chcą się dowiedzieć, jak zapisać tę czystą kartę.
Dla tych, którzy przeszli na emeryturę albo nie mogą już dłużej pracować, a pragną wieść pełniejsze życie.
Dla tych, którzy kochają swoją pracę tak bardzo, że chcą zainspirować innych i pomóc im odnaleźć życiową pasję.
Dla tych, którzy – jak ja – czuli się kiedyś zagubieni w życiu i kluczyli krętą ścieżką, dopóki ta nie zaprowadziła ich w idealne miejsce. Wierzę, że każdy z nas ma takie miejsce. Musimy je tylko odszukać. Albo odprężyć się i pozwolić, żeby to ono odszukało nas."


Jak oceniam to dzieło?

Regina Brett wydała trzy książki z serii: "Bóg nigdy nie mruga" (uwielbiam ją), "Jesteś cudem" i jako ostatnią – obecnie opisywaną przeze mnie. Pełny jej tytuł brzmi "Bóg zawsze znajdzie ci pracę. 50 lekcji jak szukać spełnienia".
Czytając tytuł można spodziewać się, iż książka zakresem swym obejmuje temat pracy. Jest to oczywiście prawda. Jednak na tym autorka nie poprzestaje. W publikacji podejmuje kwestię szeroko pojętego życiowego spełnienia, poszukiwania zajęcia, które nie będzie oscylowało wyłącznie wokół tematu zdobywania pieniędzy, ale również będzie stanowiło naszą życiową realizację. A jeśli w obecnym czasie wykonujemy zawód, który nie rozwija nas i nie mamy możliwości jego zmiany lub nie jesteśmy aktywni zawodowo – dziennikarka ukazuje nam istotę tego życiowego momentu. Albowiem, według niej (z czym się zgadzam) – każde zajęcie (czy wydarzenie) wnosi w nasze istnienie coś ważnego, stanowi jakąś naukę dla nas.
50 lekcji to swoiste felietony. Pisane są przystępnym językiem, czyta się je bardzo szybko i przyjemnie. Tym bardziej, iż Regina Brett zgłębiając podjęte tematy omawia wydarzenia z własnego życia, a przeżyła niemało. Autorka sześć razy zmieniała kierunek studiów, a wiele razy również pracę, kilkanaście lat była samotną matką, zmieniała partnerów, miejsca zamieszkania, chorowała na raka (przeżyła masektomię). Obecnie uważa się za spełnioną kobietę. Oprócz własnych przykładów w opisanych lekcjach przedstawia także historie z życia swoich bliskich i dalszych znajomych, współpracowników oraz ludzi, z którymi spotkała się w swojej pracy dziennikarskiej.
"Bóg zawsze znajdzie ci pracę" to pozycja warta przeczytania dla wszystkich, bez względu na wiek (no, może nie dla bezmyślnych małolatów ;) ), wykształcenie, wykonywany zawód lub obecny brak pracy. Wiadomo, iż samo jej przeczytanie nie zmieni naszego życia, z niektórymi spostrzeżeniami może zechcemy dyskutować – jednak otwartość na przedstawione przez dziennikarkę lekcje – może mieć na nasze istnienie znaczny wpływ. Tak naprawdę wszystko przecież zależy od nas. ;)
Przez chwilę zastanawiałam się, czy autorka rzeczywiście jest tak spełnioną w życiu osobą, jak to opisuje, czy jako pisząca przystępnie, lekkim piórem dziennikarka trafiła w niszę i wykorzystała swoje lekcje wyłącznie do zarobienia pieniędzy. Doszłam jednak do wniosku, że to przecież nie ma najmniejszego znaczenia, bo książka jest świetna i osobom otwartym, nastawionym na zmiany – zdecydowanie pomóc może w osiągnięciu zawodowego (i nie tylko zawodowego) spełnienia. :)


środa, 3 sierpnia 2016

"Paryska nieznajoma" - harlequin XXI wieku ;)


"Paryska nieznajoma" to prezent od mojej córci z okazji Dnia Matki. Sama nie kupiłabym jej, jednak gdy przeczytałam, iż Santa Montefiore (jej autorka) napisała już prawie 20 książek, wydanych w 25 językach i sprzedanych na całym świecie w nakładzie ponad 2 milionów egzemplarzy, i jest jedną z dziesięciu najpoczytniejszych pisarek "Sunday Timesa" oraz przeczytałam polecenia innych twórców (m.in. Jojo Moyes) i opis "Paryskiej nieznajomej" – książka bardzo mnie zaciekawiła.

Opis wydawcy

"Za zamkniętymi drzwiami od lat skrywa się prawda…
Świat Antoinette rozsypał się na kawałki: jej mąż, mężczyzna, którego kochała, odkąd sięga pamięcią, zginął tragicznie w wypadku. Był jej opoką, człowiekiem, do którego zwracała się po miłość i po wsparcie, człowiekiem, którego znała lepiej niż samą siebie. Przynajmniej tak jej się zdawało…
Przybywszy bowiem do kamiennego kościoła na pogrzeb George'a, widzi nieznajomą kobietę. I w tej chwili dzień, w którym miała zamknąć drzwi dzielące ją od przeszłości, stał się dniem, gdy jej dotychczasowy świat wali się w gruzy.
Phaedra także kochała George'a i musiała zjawić się na jego pogrzebie. Poznała go niedawno, ale łączyły ją z nim więzy mocniejsze od wszystkich, jakich zaznała wcześniej. Teraz, siedząc przed jego żoną, wie, że to co niebawem ujawni, na zawsze zmieni ich życie…"
Moja opinia o książce

"Paryska nieznajoma" to typowy romans, ale również opowieść poruszająca takie tematy jak: zawiedziona miłość, zdrada, utrata bliskiej osoby i podnoszenie się po jej stracie. Jeśli macie ochotę poczytać ciepłą, płynącą w spokojnym rytmie, doskonałą na "odmóżdżenie", choć dość przewidywalną i niezbyt wymagającą historię – śmiało możecie sięgnąć po tę prozę.
Opowieść wprawiała mnie w różne nastroje; od pogody, poprzez nostalgię, sentymentalizm, ale w końcu i po złość. Podobały mi się zawarte w niej myśli oraz spostrzeżenia, takie jak:

"Nie zawsze uzewnętrzniamy swoje uczucia. Osoby, które są 'złe' to zazwyczaj osoby samotne, czy takie, które bronią się (z różnych powodów) przed okazaniem swych uczuć, boją się tego".

Wiele stwierdzeń dotyczy podnoszenia się po stracie ukochanej osoby i choć brzmią one iście psychologicznie (co mnie denerwowało) – mogą stanowić cenne wskazówki dla osób, które pragną pomóc komuś, kto po utracie bliskiej osoby rozpoczyna swoje życie "na nowo".

Wśród postaci zaledwie dwie (te negatywne) okazały się pełnokrwistymi bohaterami: zgorzkniała teściowa Antoinette oraz jej (Antoinette, nie teściowej) ;) były mąż Georg. Pozostali to bezbarwe postacie, a Phaedra i Antoinette (wspaniałe do tego stopnia, że czytelnik ma się ochotę wyżygać; tak, tak, czytający nie chce zwymiotować, on ma przez ten "cukier" ochotę się pożygać :D ) niejednokrotnie denerwowały mnie niemiłosiernie. Wyobraźcie sobie kobietę, która całe swoje życie poświęca mężowi i dzieciom (tak, wiem, takie sytuacje miewają miejsce), ale ciepła, czuła, życzliwa wszystkim Antoinette poświęciła swe życie mężowi do tego stopnia, że całkowicie zrezygnowała ze swoich pasji i nie robiła dla siebie... NIC. Co więcej, mimo, iż pragnęła urządzić ich dom (w którym jej partner przebywał rzadko) inaczej, nie robiła tego, gdyż mogło by się to mężowi nie spodobać. O zgrozo! Ona nawet nie spytała męża o jego zdanie na ten temat. Ale przecież MOGŁO mu się nie spodobać. :D

"... dopiero Phaedra powiedziała jej, że nadszedł czas, by zająć się sobą. Antoinette od tak dawna nie zaprzątała sobie głowy własną osobą, że nie była pewna, na czym to miałoby polegać".

Piękna, miła, życzliwa wobec wszystkich Phaedra (bleee, mówiłam, że strasznie "cukierkowe" te bohaterki ;) ) – dla każdego ma radę godną psychologa. Czytając jej wypowiedzi miałam wrażenie, iż czytam podręcznik psychologiczny, nie zaś słowa płynące z ust normalnej, przeżywającej różne emocje, dobre i złe chwile, kobiety. Pozytywne jest to, że wypowiedzi te mogłyby pomóc czytelnikom w różnych trudnych życiowo sytuacjach. Z treści książki płynie bardzo ważna nauka – by w życiu pamiętać o sobie, cieszyć się nim i realizować swoje pasje.

Niektóre opisy (szczególnie te przedstawiające Fairfield) bardzo mi się podobały. Język jest przystępny i książkę czyta się dość łatwo, w szybkim tempie, jednak wszechwiedzący narrator – czytający w myślach niemal wszystkich bohaterów i przedstawiający nam te myśli – to raczej przesada. ;)
Irytowały mnie też ciągłe opisy przedstawiające skalę pożądania pomiędzy Phaedrą i jej domniemanym przyrodnim bratem Davidem, a dwustronicowy tekst, gdy przygotowywali naleśniki (jeden z wielu zbędnych) – nie wnosi do treści książki nic oprócz zapełnienia jej kolejnych stron.


Jeśli sięgnę po kolejną książkę tej autorki – z pewnością nie będzie to przypadkowo wybrana historia, ale tytuł polecany przez wielu czytelników. Będę mogła wówczas ocenić, czy warto czytać inne książki pisarki. W chwili obecnej jednak nie chwycę po nie z ochotą.
A Wy? Czytaliście jakieś książki tej autorki? Co o nich myślicie? A może macie w planach sięgnąć po jakąś konkretną, poleconą Wam przez kogoś? Koniecznie dajcie znać w komentarzach.