Dziś kilka
słów o książce "Jak cię zabić, kochanie?" Alka
Rogozińskiego, autora szczególnego, bo pierwszego z jakim się
"spotkałam", który pięknie podziękował blogerom w
swojej drugiej książce za wsparcie, "rzucając" w
podziękowaniach nazwami blogów, w tym moim, za co serdecznie
dziękuję. Mam nadzieję, że miejsce na "specjalnej liście"
autora zachowam, póki czytać zdołam, bo dwie poprzednie książki
Alka uwielbiam i z niecierpliwością czekam na kolejną. A co sądzę
o "Jak cię zabić, kochanie?". Przejdźmy do rzeczy. ;)
Opis z
okładki
"Trzydziestoletnia
Kasia może odziedziczyć
ogromny
majątek. Jest tylko jeden warunek – musi wysłać
na tamten
świat swojego męża. Nie chcąc, aby szansa
na zdobycie
fortuny przeleciała jej koło nosa, zabiera się
za
opracowanie, a potem realizację, morderczych planów.
Nic jednak
nie idzie tak, jak sobie wymyśliła, a w dodatku
z myśliwego
sama szybko staje się tropioną zwierzyną.
Jak cię
zabić, kochanie? to kryminalna
komedia pomyłek,
w
której każdy może się okazać i mordercą, i ofiarą.
A
stawką w grze są miliony dolarów!"
Jak
oceniam tę pozycję ;)
Przede
wszystkim ogromnie spodobali mi się bohaterowie. Jak zwykle w
książkach pisarza są oni: ciekawi, barwni, pełnokrwiści i każdy
na swój sposób charakterystyczny. Nawet pani Klementyna,
mieszkająca w Ameryce bogata staruszka, nade wszystko wielbiąca i
wspierająca dużymi datkami kościół, która od samego początku
historii jest zaledwie wspomnieniem (bo zdążyła już kojfnąć 3,
czy 4 lata wcześniej ;) ) i którą poznajemy dzięki wspomnieniom
zaledwie na kilku stronach książki – jest postacią osobliwą i
co najmniej godną szczerego zainteresowania. ;)
"...babcia
na starość zaczęła zdradzać coraz większe skłonności do
dewocji wyrażające się między innymi tym, że raz na miesiąc
zapraszała po kolędzie miejscowego proboszcza, z pochodzenia
Polaka, który musiał do niej przychodzić w asyście kilku ładnych
ministrantów i święcić kropidłem każdy nowo zakupiony mebel."
I
właśnie ta staruszka swoim testamentem wprowadza do książki
niemały bałagan, za co... Bogu niech będą dzięki! :D
Tu
żaden z bohaterów nie jest całkowicie dobry, ani wyłącznie zły.
Każdy z nich jest człowiekiem z krwi i kości (no, może już poza
babcią K.), każdy posiada wady i zalety. Ja szczególnie upodobałam
sobie: Kasię, niepoprawnego, paskudnego zdrajcę i jej męża w
jednej osobie – Darka oraz Tygrysa Złocistego.
Kasia
Donek. Wiadomo! Główna bohaterka, która pewnego chmurnego i
deszczowego wieczoru "postanowiła zabić swojego męża. Na
pomysł ów wpadła w czasie przygotowywania kotletów schabowych,
złapawszy się nieco wcześniej na myśli, że zamiast do mięsa
chętnie użyłaby dzierżonego w dłoni tłuczka do zadania kilku
mocniejszych ciosów w potylicę swojego małżonka". Jak tu
takiej nie pokochać? :D
Przezabawe
cytaty dotyczące współżycia małżeńskiego Kasi i Darka
przedstawione na początku książki (szkoda, że tylko na początku)
ogrooomnie mi się podobały i doprowadzały do szczerego śmiechu.
"Swojego
męża Kasia nienawidziła bowiem z całego serca od jakiegoś czasu.
I miała ku temu liczne powody. Przede wszystkim zaraz po ślubie z
czarującego gentlemana, gotowego uchylić jej nieba, sypać kwiatki
do stóp i nosić na rękach, zamienił się w tyrana. Nie dość, że
stanowczo kazał jej porzucić pracę, którą Kasia w sumie lubiła,
to jeszcze zaczął oczekiwać, że jego małżonka zmieni się w
jakąś dziwaczną hybrydę gejszy i Perfekcyjnej Pani Domu. O ile
jeszcze ten pierwszy wymóg dało się jako tako znieść, to od
drugiego Kasi cierpła skóra. Nigdy bowiem nie miała specjalnego
talentu, ani nabożeństwa do prac domowych."
"Po
mniej więcej trzech latach, od kiedy powiedzieli sobie sakramentalne
"tak", Kasia i jej mąż zaczęli się od siebie oddalać.
Jeszcze do niedawna zazdrosny o nią niczym Menelaos o Helenę
Trojańską małżonek przestał jej robić karczemne awantury o
każdego faceta, na którego – nawet przez przypadek – spojrzała.
A potem, co Kasia jak większość kobiet od razu wyczuła, poszukał
sobie nowych podniet. (...) Odkąd stracił nią zainteresowanie,
zamienił się z tyrana w rozkapryszoną primadonnę, wiecznie ze
wszystkiego niezadowoloną i strojącą nieustanne fochy. O ile
jeszcze męża-macho Kasia znieść mogła, o tyle od jego pozy 'ja
tu rządzę, ale jestem przy tym taki nieszczęśliwy' trafiał ją
potężny szlag."
Darek
Donek, łgarz i zdrajca. Wrrr... Nienawidzę zdrajców! O związek
należy dbać, a nie szukać cielesnego zaspokojenia u innej
panienki. Wiadomo! Jego przemiana w męża – tyrana też odstrasza.
Mówię Wam – co za dupek! Normalnie kołki takiemu bym na łbie
ciosała (z niemałą przyjemnością), waliła po rycerskiej (czytaj
'zakutej') pale tłuczkiem do bicia kotletów, traktowała prądem,
dźgała włócznią znajdującą się w piwnicy, a i zupki z
muchomorów bym nie poskąpiła. Tak by było normalnie. Jednak Donek
ma tak wspaniałe poczucie humoru w stosunku do swojej teściowej, że
trudno nie poczuć do niego sympatii. ;)
No
i w końcu... Tygrys Złocisty – cudowny szef półświatka we
własnej osobie. Wprost uwielbiam takie czarne charaktery, które
troszczą się o swoje złotka, tzn. córki, jak o największe
skarby, rozpieszczają je i przemawiają do nich słodko, mimo, iż
chwilę wcześniej przykładali komuś lufę do głowy. Zresztą...
sam autor to pięknie określił. Tygrys to "uroczy człowiek,
acz tylko w chwilach, kiedy akurat nikogo nie morduje, porywa, albo
nie wymusza haraczu".
Fabuła...
co tu dużo mówić... świetna jest. Z każdą kolejną stroną
książki akcja nabiera rozpędu. Wszystkie przedstawione postacie
mają własny plan, który pragną zrealizować. Kasia, Darek i
ksiądz Kowalski dybią na kasę po babci Klementynie, Tygrys
Złocisty pragnie rozliczyć się ze swoim dłużnikiem, dwie dość
nietypowe zakonnice używają broni palnej, ba, w dodatku rzucają
granatami. Nawet gość kładący kafelki w łazience ma pewien cel.
;) Po drodze, realizując zamierzenia, wpadają jedni na drugich.
W
przedstawionej historii jest mnóstwo postaci (po raz kolejny chwała
autorowi za ich spis poczyniony na początku książki), a jednak
fabuła jest doskonale przemyślana i spójna logicznie. Każda
pojawiająca się w głowie czytelnika niepewność znajduje swoje
wyjaśnienie.
Ogromnie
rozbawiały mnie dyskusje Patricka oraz pełniących posługę Bożą
w Ameryce sióstr – Mary i Almy, dotyczące naszego kraju oraz ich
przemyślenia na temat Polski.
"(...)
Fascynuje mnie też nowy Metal Storm. Podobno potrafi wystrzelić w
ciągu sekundy kilkadziesiąt pocisków, ale pewnie w Polsce go nie
kupimy. Do tych krajów Trzeciego Świata wszystkie nowinki dochodzą
z opóźnieniem...
-O
czym siostra mówi?! - zapytał doprowadzony już prawie do płaczu
Patrick, po czym odezwała się w nim odrobina patriotyzmu. W końcu
w jednej którejśtam, na poczekaniu nie umiał tak szybko tego
policzyć, był rodakiem Kopernika, Szopena i Wałęsy – Poza tym
Polska to nie Trzeci Świat! Należy do Unii Europejskiej!
-Naprawdę?!
- zdziwiła się szczerze siostra Mary. - A byłam pewna, że to ten
zabawny azjatycki kraj między Rosją a Chinami. Ten, co to tam
głównie pasą owce i kozy. Nawet mówiłam siostrze Almie, że dla
kamuflażu będziemy musieli sobie kupić po czapce z lisa i kożuszku
z barana."
"Pal
licho, jeśli w wyniku ekstradycji trafią do amerykańskiej ciupy.
Tam przynajmniej można oglądać telewizję, chodzić na siłownię
i czytać książki. I brać codziennie prysznic, choć może akurat
o tym lepiej nie myśleć... A jeśli będą musieli spędzić
kilkadziesiąt lat w polskich kazamatach? Licho wie, czy więźniów
nie zmusza się tam do pracy w kamieniołomach czy czegoś równie
nieprzyjemnego. Niby cywilizowany kraj, ale jak tam jest z zakładami
karnymi, tego Patrick tak dokładnie nie wiedział. Mając przed
oczami wizję, jak ubrany w łachmany i siepany co parę sekund po
plecach batem, zajmuje się dźwiganiem przerażająco wielkich
bloków kamiennych w scenerii kojarzącej się z filmem "Faraon",
stanowczo zaprotestował
przeciw podróży do kraju swoich przodków."
Jak
napisałam wyżej i widać w cytowanych przeze mnie fragmentach –
kilkakrotnie (no, może nawet kilkunastokrotnie) książka mnie rozbawiła.
W większości jednak zastosowany w niej humor nie przypadł mi do
gustu tak, jak ten z dwóch poprzednich publikacji autora. Niby
dowcip wylewał się niemal z każdej kartki, ale to nie było to
poczucie humoru co wcześniej. Czytając przygody Joanny i Betty
śmiałam się w głos. "Jak cię zabić, kochanie"
chwilami wprawiało mnie w dobry nastrój (zresztą fragmenty, które
mnie rozbawiły cytuję powyżej), jednak oczekiwałam większej
ilości dobrej zabawy podczas tej lektury. A może to moje
oczekiwania wzrosły?
Bardzo
spodobało mi się zakończenie książki, takie bajkowe wręcz. ;)
Jeśli
czytaliście "Jak cię zabić, kochanie" i spodobała Wam
się ta książka – musicie sięgnąć po dwie poprzednie pozycje,
żeby bawić się jeszcze lepiej. Jeśli natomiast ta lektura pisarza
była pierwszym z nim spotkaniem i nie przypadła Wam do gustu?
Również musicie sięgnąć po dwie wcześniejsze, aby przekonać
się, że Alek Rogoziński pisze naprawdę świetnie, a śmiechom
przy lekturze jego pozycji nie ma końca. :D
Z
całego serducha polecam Wam "Ukochanego z piekła rodem"
(pod tym linkiem znajdziecie moją recenzję) oraz "Morderstwo na Korfu" (więcej o moich wrażeniach tutaj). A jeśli czytaliście już jakąś (jakieś) książkę (książki)
autora koniecznie podzielcie się ze mną swoimi wrażeniami na ich
temat w komentarzach.