Pewnego dnia przeglądając
portal lubimy czytać zauważyłam akcję promocyjną zorganizowaną
przez wydawnictwo
.
Wydawnictwo poszukiwało
recenzentów książki "Kredziarz". Gdy przeczytałam opis
publikacji chętnie zgłosiłam się do akcji. Niedługo później
okazało się, iż dołączyłam do grona recenzentów. Czy
bestseller, który stał się internetową sensacją już na kilka
miesiący przed premierą – mnie również urzekł? ;)
Opis książki (pochodzący
z okładki)
"W MROCZNYCH
ZAKAMARKACH UMYSŁU KRYJĄ SIĘ NAJBARDZIEJ FASCYNUJĄCE KOSZMARY I
TAJEMNICE
Najlepiej zacząć od
początku
Sęk w tym, że nigdy
nie doszliśmy do porozumienia, kiedy to wszystko się zaczęło.
Może w dniu, w którym Gruby Gav dostał na urodziny wiadro z
kredami? Czy jak zaczęliśmy nimi rysować tajemnicze symbole? Albo
kiedy same zaczęły się pojawiać? A może wtedy, kiedy znaleziono
pierwsze zwłoki?
To
kredziarz podsunął dwunastoletniemu Eddiemu pomysł, by
porozumiewać się z przyjaciółmi za pomocą rysunków kredą. To
był ich kod, do czasu gdy symbole doprowadziły ich do ciała
dziewczynki. Wtedy zabawa się skończyła.
Trzydzieści
lat później Ed dostaje kopertę. Znajduje w niej tylko kawałek
kredy i rysunek człowieka z pętlą na szyi. Zdaje sobie sprawę, że
gra sprzed lat nigdy się nie skończyła."
Moje
wrażenia
Książka
"Kredziarz" napisana jest bardzo przystępnym językiem i
czyta się ją z przyjemnością. Bez trudu jesteśmy w stanie
wyobrazić sobie opisane w niej sytuacje. C.J. Tudor doskonale
potrafi zaintrygować czytelnika. Chwilami z wrażenia otwierałam
usta albo uśmiechałam się szeroko mówiąc "wooow...",
"o ja cię", "to jest to". Akcja książki nie
pędzi na łeb na szyję, a jednak pisarka tak doskonale rozgrywa tę
morderczą partię, iż ciekawość co do dalszych wydarzeń nie
opuszcza czytelnika ani na chwilę i trudno jest mu oderwać się od
lektury. Publikacja wciąga tym bardziej, iż zaangażowany w
ujawniane meandry nie jest w stanie przewidzieć dalszego rozwoju
opisanych w niej wypadków.
„...
Mama pytała mnie kilka razy, czy chcę odwiedzić Waltzerkę w
szpitalu, ale zawsze odmawiałem. Nie chciałem się z nią spotykać,
nie chciałem patrzeć na jej zmasakrowaną twarz i znosić
utkwionego we mnie oskarżającego wzroku 'Wiem, że chciałeś
uciec, Eddie. Gdyby nie pan Halloran, zostawiłbyś mnie na pastwę
losu'.
Za to
pan Halloran ją odwiedzał i to chyba dość często. No, ale miał
na to czas, bo szkoła zaczynała się dopiero we wrześniu. Zdaje
się, że wprowadził się do wynajętego domu kilka miesięcy
wcześniej, żeby lepiej poznać nowe otoczenie.
To był
pewnie dobry pomysł. Wszyscy mogli się do niego przyzwyczaić.
Zanim jeszcze zabrzmiał pierwszy dzwonek, pan Halloran miał już za
sobą najważniejsze pytania pod swoim adresem:
'Co
było nie tak z jego skórą?' Dorośli tłumaczyli cierpliwie, że
był albinosem. To znaczyło, że jego organizm nie produkował
czegoś, co się nazywa pigmentem, a co u innych dawało taki czy
inny kolor skóry.
'A
jego oczy?' To samo. Też brakowało im pigmentu.
'Czyli
nie był żadnym mutantem ani duchem?' Nie. Był normalnym
człowiekiem, tyle że cierpiącym na albinizm.
Wszyscy
oni się mylili. O panu Halloranie można było powiedzieć niejedno,
ale z pewnością nie to, że był normalny.”
Ogromnie
urzekła mnie kreacja postaci (przyjaciół z podwórka i ich
najbliższych, pana Hallorana oraz Chloe – współlokatorki
głównego bohatera), a zastosowane przeskoki czasowe sprawiły, iż
mogłam poznać historię bohaterów na przełomie 30 lat. Dzięki
temu dowiedziałam się w jaki sposób opisane wydarzenie wpłynęło
na życie młodych ludzi i ich wzajemne relacje.
Sama
historia wokół jakiej oscyluje książka nie zostaje przedstawiona
czytelnikowi od razu. Stopniowo, krok za krokiem, dowiadujemy się o
znalezisku, które odkryła w lesie „banda” młodzieniaszków.
Pisarka doskonale stopniuje napięcie.
W
książce odnalazłam mnóstwo interesujących myśli na temat życia,
aborcji, źle pojętej wierze i przede wszystkim śmierci (jej
nieuniknioności i nieodroczoności). Sporo wśród nich przemyśleń
gorzkich, smutnych, ale jednocześnie jakże prawdziwych.
„Nikt
nie jest przygotowany na śmierć. Na jej ostateczność. Jesteśmy
przyzwyczajeni do kontroli nad własnym życiem. Wydaje nam się, że
możemy je przeciągać w czasie. Ale ze śmiercią nie ma żadnych
targów. Żadnych rozpaczliwych próśb, żadnego odwołania do
wyższej instancji. Śmierć to śmierć i to ona trzyma w garści
wszystkie atuty. Nawet jeśli uda się ją oszukać, drugi raz na ten
sam blef się nie nabierze.”
„Miło
jest mieć zasady. O ile można sobie na nie pozwolić. Sam uważam
się za człowieka z zasadami, ale pewnie większość ludzi by tak o
sobie powiedziało. A prawda jest taka, że każdy z nas ma swoją
cenę, jakiś pstryczek, który wystarczy przełączyć, żeby zmusić
człowieka do zrobienia czegoś, co nie jest do końca chwalebne.”
„To,
jakim jesteś człowiekiem, nie ma wpływu na to, co się z tobą
stanie po śmierci. Ale ma ogromne znaczenie za życia. Dla innych
ludzi. Dlatego zawsze trzeba być dobrym dla innych.”
Spodobało
mi się, iż momentami świat rzeczywisty przeplata się w powieści
z sytuacjami niewytłumaczalnymi. Czy wszystkie te zjawiska znajdą
swoje wyjaśnienie dowiecie się sięgając po „Kredziarza”.
Zakończenie
historii niemal wbiło mnie w ziemię. Wielokrotnie byłam
zaskakiwana podczas lektury, ale informacja, jaką otrzymałam na
koniec – wprawiła mnie w prawdziwe osłupienie.
Jestem
w pełni usatysfakcjonowana tą pozycją i z pewnością będę
wspominała ją jako jedną z lepszych lektur po jakie sięgnęłam
(i sięgnę) w 2018 roku, a rok ten niedawno się rozpoczął. Z
przyjemnością przeczytam więcej takich historii.
A Wy?
Czytaliście „Kredziarza”? Jak oceniacie tę książkę?
Pochwalcie się też, czy w Wasze ręce wpadła już w tym roku
książka o której pomyśleliście, iż będzie jedną z lepszych po
jakie sięgniecie w 2018 roku i ma szansę trafić do Waszej topki?